Joanna Zakrzewska: Pełni pani w życiu wiele ról – aktorki, matki, autorki książek. Która z nich jest najważniejsza?
Monika Mrozowska: To zależy od okoliczności. W tej chwili, ze względu na to, co się dzieje dookoła, na prowadzenie wyszła rola mamy. Dzieci potrzebują mnie dużo bardziej niż zazwyczaj. Uczymy się razem, bawimy, spędzamy razem 24 godziny na dobę. Poświęcam im niemal 100% swojego czasu. Zawsze jednak podkreślałam, że bardzo zależy mi na tym, aby zachowywać zdrowy balans między byciem mamą a realizowaniem zawodowych aspiracji.
Moje dzieci wiedzą, że mam swoje obowiązki i potrzebuję czasu, żeby je wypełniać. Kiedy normalnie chodziły do szkoły czy przedszkola, czas zawsze się znajdował. Teraz, jak większość rodziców, mam go dla siebie mniej. Nie buntuję się jednak. Zawsze byłam wspierającą mamą i teraz też staram się oferować dzieciom jak najwięcej. Dbam, żeby nie miały zaległości w szkole, żeby jadły zdrowe posiłki, nie zapychały się słodyczami…
Zdrowe desery dla dzieci – sprawdź przepisy
– Między dziećmi jest spora różnica wieku. Czy przez te lata zmieniło się pani podejście do wychowywania? Czy dla każdego jest się „inną mamą”?
– Moja najstarsza córka kończy w tym roku 17 lat, najmłodszy synek 6. Nie mogłabym powiedzieć, że teraz mniej się wszystkim przejmuję, mniej stresuję. Staram się z taką samą uwagą podchodzić do każdego z dzieci. Różnica jest na pewno taka, że młodsze wychowują się już w towarzystwie rodzeństwa. Najstarsza córka długo, bo prawie 7 lat, miała rodziców na wyłączność. Pamiętam, że dużym wyzwaniem było dla niej pojawienie się na świecie siostry. Nie chciała mieć rodzeństwa bo było jej bardzo dobrze w roli jedynaczki, gdy wszystko kręciło się dokoła niej.
Najmłodszy synek nie wie, jak to jest być samemu. Ale to z kolei powoduje, że instynktownie domaga się, żeby poświęcać mu więcej czasu. Najbardziej wyrazistym elementem tej układanki jest jednak moja średnia córka. Nie ma przywilejów najstarszej, nie odczuwa takiej pobłażliwości, jaką być może okazujemy najmłodszemu dziecku. Czasem czuje się z tego powodu pokrzywdzona i to właśnie ona wymaga od nas najwięcej uwagi. Mimo, że wszystkie dzieci wychowuję w ten sam sposób, bardzo się od siebie różnią. Patrzę na nich i to jest po prostu niesamowite – mają tak różne charaktery, a przy tym bardzo silne osobowości.
Monika Sobień-Górska o humorze i miłości w czasach zarazy
– Co było, a może wciąż jest największym rodzicielskim wyzwaniem?
– Kiedy ma się trójkę dzieci, ciężko jest dać każdemu z nich poczucie, że jest bardzo ważne, że jestem tu dla niego. Wiele osób mówi mi na przykład, że najstarsza córka pewnie mnie już tak bardzo nie potrzebuje. Szczerze mówiąc jest odwrotnie! Być może z takiego przekonania wynikają konflikty między rodzicami i dorastającymi dziećmi. Możemy sądzić, że same dają już sobie w życiu radę.
Ja tymczasem mam wrażenie, że córka potrzebuje mnie teraz bardziej niż jej młodsze rodzeństwo. Cenię to, że mamy naprawdę bliską relację. Mogę z nią porozmawiać, podpowiedzieć, gdy trzeba – jakoś nakierować. Wiem o wielu sprawach, które jej dotyczą, ponieważ się nie wstydzi, nie kryje się przede mną. Rozmawiamy otwarcie. Wiadomo, że zdarzają nam się też konflikty. Zawsze jednak powtarzam jej, że wolę najgorszą prawdę od najpiękniejszego kłamstwa i tego chciałabym się trzymać.
Bardzo dobrze pamiętam, jak sama byłam nastolatką i, szczerze mówiąc, bardzo mi to pomaga. Mam świadomość, że łatwo zepsuć taką relację. Czasem pozorna błahostka może sprawić, że dziecko zamknie się w sobie. Staram się do tego nie dopuścić.
– Czy z czasem tolerancja wobec dzieci rośnie? Przybywa cierpliwości i wyrozumiałości?
– Czasami bywa trudno. Zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy ze sobą cały czas, cierpliwość jest bardzo potrzebna. To spore wyzwanie. Mówię jednak dzieciom wprost, że ja też jestem człowiekiem, mam swoje emocje i np. gdy one się kłócą trudno mi trzymać nerwy na wodzy. Uważam, że tłumienie emocji nie jest dobre – wolę już, gdy dochodzi do jakiegoś wybuchu. To pomaga oczyścić atmosferę, później się przepraszamy i wszystko wraca do normy.
– Na czas izolacji udało Wam się zaszyć na działce. Często uciekacie na wieś?
– Gdy jest ładna pogoda przyjeżdżamy prawie w każdy weekend. Ale lubimy spędzać tu czas także w okresie jesienno-zimowym. Mamy kominek, nie marzniemy. Lubimy to miejsce ze względu na poczucie spokoju, jakie nam daje. Za ciszę i możliwość oderwania się od świata. To nie jest Władysławowo, dookoła nie ma turystów. Dla mnie to idealne miejsce do odpoczynku i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być lepiej. Dzieci pewnie chciałyby, żeby było tu więcej atrakcji, możliwości kontaktu z rówieśnikami. Czasami przyjeżdżają z nami koleżanki moich córek i razem spędzają czas. Jest wesoło.
– Uprawiacie warzywa na działce?
– Niestety, jestem w tych sprawach beznadziejna! Co roku podejmuję próbę, ale jakoś nie mam do tego ręki. Mamy tu drzewka owocowe, była próba założenia ogródka. Mój świętej pamięci dziadek, choć z zawodu był krawcem, uprawiał wszystkie możliwe rośliny. Nie wiem jak to się stało, że nie odziedziczyłam po nim tego talentu. Ale kilka dni temu razem z synkiem posadziliśmy w doniczkach bazylię, marchewkę, sałatę i rzodkiewkę. Zobaczymy, co z tego będzie.
Ogródek warzywny na balkonie – 7 warzyw, które możesz hodować w domu
– Ale ma pani inne talenty! Skąd na przykład wzięło się zamiłowanie do kuchni?
– Tak naprawdę – z potrzeby sytuacji. Kiedy jeszcze mieszkałam z mamą, przeszłam na dietę wegetariańską. Nie miała nic przeciwko temu, ale uznała, że nie będzie gotować dla mnie oddzielnych obiadów. Stwierdziła, że skoro jestem dorosła (miałam chyba 20 lat), muszę sama się sobą zająć. Wtedy zaczęłam próbować, eksperymentować w kuchni. Nie miałam wyjścia!
Ale moja babcia zawsze bardzo dużo gotowała, więc może to dzięki niej sprawia mi to taką przyjemność. Bardzo lubiłam do niej jeździć. Przyjeżdżałam na weekend, a zostawałam na miesiąc, wpadając do domu tylko po ubrania. Babcia była tak szczęśliwa, że ma mnie pod swoim dachem, że chętnie mnie rozpieszczała. Wystarczyło powiedzieć „babciu, ale bym zjadła sernik”. I piekła dwie blachy sernika. Trzeba było uważać, żeby nie przytyć!
– Dziś pisze pani książki o żywieniu, dzieli się przepisami na wegetariańskie dania. Skąd taka wiedza?
– Dostarczyły mi jej książki, internet, lata gotowania metodą prób i błędów. Wymiana doświadczeń ze znajomymi. 20 lat temu dieta wegetariańska nie była tak popularna jak teraz, musieliśmy radzić sobie sami. Widzę jednak, jak korzystnie wpływa na mój organizm, na samopoczucie, witalność. Czuję się młodo. I choć można przypisać to genom, wydaje mi się, że duża jest w tym zasługa diety.
– Nie bez powodu mówi się „jesteś tym, co jesz”.
– Tak, myślę że jestem w stanie się pod tym podpisać. Widzę też, że kiedy choć na chwilę zmieniam dietę, na przykład z powodu wyjazdu, konieczności jedzenia posiłków w hotelu, od razu następuje zmiana samopoczucia. To utwierdza mnie w przekonaniu, że mój codzienny sposób odżywiania naprawdę mi służy.
– Czyli będąc w ciąży też nie jadła pani mięsa?
– Tak, w żadnej ciąży. Miałam regularnie robione badania i wszystko przebiegało prawidłowo, wręcz podręcznikowo. Dzieci rodziły się zdrowe, duże. Miałam dowód na to, że wszystko jest w porządku.
Wegańskie smakołyki, które zastąpią ci mięso!
– Czy one też są na diecie wegetariańskiej?
– Moje córki tak. Syn, podobnie jak jego tata, je mięso. Nie mam nic przeciwko temu, że co jakiś czas zje w przedszkolu kotleta czy kurczaka. To jego wybór, choć jest jeszcze małym dzieckiem. Ale nie staram się tego zmieniać. Zresztą, zakazami i nakazami i tak niewiele bym osiągnęła.
– Gotujecie razem, rodzinnie?
– Tak! Chociaż najstarsza córka nie lubi gotować, jej rodzeństwo chętnie mi pomaga. Średnia, Jagoda nawet samodzielnie przygotowuje różne rzeczy – robi na przykład najlepsze gofry w naszej rodzinie! Józek też chętnie spędza czas w kuchni. Jak na takie małe dziecko jest bardzo precyzyjny, robi wszystko bardzo skrupulatnie i dokładnie.
– Wśród książek, które pani wydała, są też pozycje poświęcone słodkościom. Uważa pani, że takich przyjemności nie trzeba sobie odmawiać?
– Jasne, że nie trzeba! Zwłaszcza, że podaję przepisy z zamiennikami, które sprawiają, że desery są mniej kaloryczne i zdrowsze. Często korzystam z mąki orkiszowej albo gryczanej. Cukier zastępuję syropem z agawy, syropem klonowym, bananami, które mają w sobie naturalną słodycz, ale też dużo wartościowych witamin i mikroelementów. W książce podaję tradycyjne przepisy, ale w zmodyfikowanej, możliwie najzdrowszej wersji.
– Z której książki jest pani najbardziej dumna?
– Bardzo miło wspominam pracę nad książką o zupach. Szukałam receptur w kuchniach z różnych zakątków świata, potem przerabiałam je na wersję wegetariańską. Udało mi się znaleźć ciekawe, niespotykane przepisy i uważam, że wyszły rewelacyjnie. Kiedy pracowałam nad książką, mieszkałam blisko mamy. Co chwilę dzwoniła i pytała, czy gotuję coś nowego i czy może wpaść, spróbować. To było dla mnie najlepszym dowodem, że skoro jej smakuje, to musi być dobre!
Lubię moje książki, często sama do nich wracam. Jedna z nich ma taki przewrotny tytuł „Kuchnia ekologiczna i ekonomiczna”. Poświęcona jest temu, w jaki sposób gotować zdrowo, a jednocześnie tanio. Jest w niej też dużo przepisów na potrawy z resztek, z rzeczy, które zazwyczaj są wyrzucane. Podpowiadam, jak je wykorzystać. Albo jak przerobić dania, które przygotowaliśmy na obiad, ale już nie mamy na nie ochoty następnego dnia. Staram się, żeby każda książka dostarczała inspiracji, była interesująca i wartościowa.
– A czy szykuje się jakiś nowy, ciekawy projekt?
– Tak, materiał oddałam już pod koniec zeszłego roku, nie wiem tylko kiedy się ukaże, ze względu na sytuację z pandemią. To książka o gotowaniu z dziećmi. Zawiera różne, naprawdę proste przepisy, które przygotowywałam razem z moimi dzieciakami. Niecierpliwie czekam aż zostanie wydana.
Nad kolejną też już pracuję. To książka z przepisami anty-aging. Mówi o tym, co robić, jak się odżywiać, aby maksymalnie spowolnić procesy starzenia. Wydaje mi się, że to będzie fajna pozycja. Piszę w niej nie tylko o gotowaniu. Będzie też o zabiegach, które można przeprowadzić samodzielnie w domu, o naturalnych kuracjach, np. z octu jabłkowego.
– Co poza książkami?
– Jeździłam na zdjęcia do serialu do Wrocławia, ale zostały wstrzymane. Nie wiadomo, na jak długo…
– A co, oprócz gotowania i przebywania z rodziną, sprawia pani największą przyjemność?
– Uwielbiam podróże. Ale ponieważ sytuacja jest teraz taka, jaka jest, nie rozpaczam nad tym, że nie mogę wyjechać w świat. Nie ma sensu skupiać się teraz na tym, czego nie można robić. Natomiast cieszę się, że udało mi się wcześniej wyrobić w sobie dużo dobrych nawyków, z których teraz korzystam. Mam na myśli np. samodzielne ćwiczenia w domu, jogę. Nie musiałam nagle zmieniać przyzwyczajeń, bo kluby czy siłownie zostały zamknięte.
Ćwiczę samodzielnie już od ponad dwóch lat i cały czas czerpię z tego taką samą przyjemność. Do tej pory byłam na tyle zdyscyplinowana, żeby ćwiczyć regularnie, teraz robię to jeszcze częściej. Staram się też zachęcić do aktywności moje dzieci – oczywiście wtedy, gdy mają na to ochotę. Uwielbiam też spacery – tu, gdzie teraz jesteśmy, możemy długo chodzić i nie spotkamy żywej duszy.
Ogromną przyjemność sprawia mi czytanie książek. Przeglądam za to bardzo mało wiadomości, żeby się niepotrzebnie nie denerwować. Doszłam do wniosku, że teraz jest czas, kiedy trzeba jak najlepiej o siebie zadbać. Nie zapychać się bezwartościowym jedzeniem. Robić jak najzdrowsze posiłki, nawet z prostych rzeczy, które możemy kupić w osiedlowym sklepie. Ćwiczyć w domu, dbać o swoje ciało, masować się. Nie możemy teraz iść do żadnego salonu urody, ale zachęcam do przygotowania sobie w domu mini spa. Dbania o włosy, cerę, paznokcie.
Naturalne kosmetyki DIY do włosów – jak je zrobić?
Jakkolwiek długo miałaby trwać ta nietypowa, trudna sytuacja, warto ją jak najlepiej dla siebie wykorzystać, po to, żeby zebrać jak najwięcej sił witalnych. Ja staram się też regularnie, praktycznie co wieczór medytować. Traktuję to też jako ćwiczenie oddechowe.
Mam wrażenie, że kiedy się stresujemy, dopadają nas różne lęki, zaczynamy płytko oddychać. Organizm jest niedotleniony, a spirala strachu się coraz mocniej się nakręca. Jeśli uda się nam przez piętnaście minut skupić na głębokim oddychaniu, od razu się uspokajamy. Warto robić to dla siebie.
Zobacz także: Dlaczego uważamy, że jedzenie to nasz wróg? Psycholog radzi, jak zmienić podejście do odżywiania
Medytacja dla początkujących: 5 wskazówek jak medytować