Odchudzanie się jest modne. Właściwie zawsze było popularne, tylko mniej medialne. Dziś w mediach społecznościowych wiele osób publikuje relacje ze swoich sukcesów na tym polu. Rośnie też rzesza dietetyków, coachów żywieniowych, trenerów personalnych, którzy obiecują nam wygraną w dążeniu do idealnej sylwetki. Musimy jedynie się zmotywować i uwierzyć, że wszystko jest możliwe.
Jednak często nasza rzeczywistość jest od tego daleka. Szczególnie boleśnie odczuwają to kobiety, zwłaszcza te, które 40. urodziny świętowały już parę lat temu. Na tym etapie życia często marzą, by po prostu dano im święty spokój i trochę przestrzeni dla siebie, bo zagonione i zmęczone realizacją obowiązków już dawno przestały mieć siłę na życiowe rewolucje.
Czy zatem istnieje sposób na osiągnięcie wymarzonej wagi, ale też odnalezienie w tym procesie siebie? Na te pytania odpowie nam Alicja Kalińska, pionierka dietetyki w Polsce z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem w zawodzie, mama trójki dzieci, która zawsze podkreśla, że bycie dużą kobietą nigdy nie przeszkodziło jej cieszyć się życiem i kobiecością.
Walczysz z kilogramami, a waga ani drgnie? Zobacz, co zrobić, żeby schudnąć
Dominika Bagińska: Z wiekiem się zmieniamy, przybywa nam kilogramów, które coraz trudniej zgubić. Czy ma sens gonienie za wymarzoną wagą tylko dlatego, że w mediach pokazuje się nam dojrzałe kobiety, którym udało się odzyskać sylwetkę nastolatki niedługo po tym, jak zostały mamami?
Alicja Kalińska: Odpowiem pytaniem: jak wygląda, jaki nosi rozmiar statystyczna Polka? 42. Jaki jest rozmiar miseczki jej biustonosza? 80 C lub D. Tych kobiet jest w Polsce najwięcej i one chcą być atrakcyjne. Często podkreślam, że dzisiejsze Polki z grupy wiekowej 40+ (jak ja) były dziećmi w peerelu. Nasze mamy i babcie pokazywały nam model życia, w którym kobieta w pierwszej kolejności powinna być zaradna. Może być piękna, choć nie musi. Powinna zadbać o męża, o dzieci i pracować – dla społecznego dobra, a siebie stawiać na końcu.
Tymczasem na naszych oczach świat się zmienił. Nasze córki będą prawdopodobnie oczekiwały tego, że są doceniane i grają w życiu pierwsze skrzypce. My zaś, jako matki, stoimy na rozdrożu: wpojono nam coś, a teraz chcemy czego innego. I trochę nie umiemy tego połączyć. Chcemy powalczyć o siebie, bo widzimy w prasie, mediach te wszystkie piękne kobiety, które urodziły trójkę dzieci, a mimo to zachowują świetną formę. Ten obraz staje nam jednak kością w gardle, zamiast nas motywować.
Nie jesteśmy w stanie, przy naszym obciążeniu życiowym, iść w ich ślady. Postawić siebie na pierwszym miejscu, zrobić coś tylko dla siebie, poczuć się szczęśliwą z tego powodu. Urasta więc w naszej głowie ułuda, że jak schudniemy 30 kilogramów, zrobimy korektę biustu, wybielimy zęby itd. – to wszystko się zmieni. Szef czy mąż zacznie nas bardziej doceniać, a jeśli jesteśmy singielkami – będziemy mieć większe powodzenie. Zapominamy, że czas upływa, a my mamy jedno życie. Zamiast czerpać z tu i teraz, gonimy za szczęściem i… nie odczuwamy go.
– Jak możemy nauczyć się rozumieć realne potrzeby i możliwości swojego ciała?
– Zacznijmy od zmiany patrzenia na innych. Widzisz kobietę z nadwagą, zaniedbaną. Zanim zaczniesz ją oceniać – zastanów się. Żadna z nas nie chce być gruba, brzydka, nieatrakcyjna, chora. Za takim stanem i wyglądem stoi wiele problemów i doświadczeń: brak chęci do życia, stres, zmęczenie.
Może to problem neurologiczny, a może fizjologiczny – gdy organizm ma mnóstwo energii, ale cały czas odczuwa głód? A może chodzi o depresję, kiedy nie stawiamy naszego wyglądu na pierwszym miejscu na liście priorytetów? Uświadomienie sobie tego pomaga zrozumieć, że zadbanie o swój rozmiar i wygląd ma znacznie szerszy wymiar.
– Na czym ten wymiar polega?
– Mam bardzo niewielu klientów, którzy przychodzą wyłącznie z problemem zdrowotnym. Chcemy przede wszystkim lepiej wyglądać. Moja rola polega więc na takim pokierowaniu terapią, by klient zrozumiał konieczność zrobienia badań, które uzmysłowią nam, z czym się mierzymy. Na ich podstawie mogę zwizualizować, że jeśli czegoś nie zmienimy, to np. pojawi się realne ryzyko cukrzycy, która wpędza nas w otyłość.
Pytanie, czy mój klient już tego chce, czy jest to dla niego istotne. Wola współpracy pomaga mi przełożyć znaczenie (szczególnie u kobiet) chęci odchudzania na potrzebę zadbania o stan zdrowia, który decyduje o sukcesie terapii. Towarzyszy temu oczywiście bonus w postaci utraty kilogramów (można włożyć te ubrania, które jeszcze na nas czekają w szafie).
Kiedyś rodzina spotykała się w domu o 16 i jadła obiad. Teraz lądujemy w domu o 18–19 i wejście do kuchni jest wyzwaniem przerastającym nasze możliwości. Można znaleźć z dietetykiem sposób, by sobie z tym poradzić.
Dieta 8-godzinna – czy ma sens?
– Jakie powinno się mieć realne oczekiwania, kiedy myślimy o odchudzaniu?
– Nie gońmy za nieosiągalnym, wyznaczajmy sobie realne cele. Kiedy przychodzi do mnie klientka i mówi, ile chciałaby ważyć, oczywiście przeliczam to zgodnie z jej parametrami, ale przede wszystkim pytam: „Czy pani mama, kiedy miała tyle lat co pani, była szczuplejsza, jędrniejsza niż w wieku 20 lat? Czy jednak było po niej widać jej wiek?”. Tłumaczę, że największe starania nie pozwolą nam dokonać cudu. Czas upływa. A my mamy potrzebę wierzenia, że akurat nam się uda. Pytam też dalej, czy ta mama, w związku z tym, że miała parę kilo więcej, zmarszczki, siwe włosy, była brzydka i mniej kochana?
W diecie trzeba się skupić na tym, czy zjedliśmy dobre śniadanie i np. nie ulegliśmy pokusom przy półce ze słodyczami. Skupiamy się na zadaniach, na które mamy wpływ i które ułatwiają nam realizację planu dietetycznego. Dlatego dietetyk powinien pracować z klientem długofalowo. Bo jest to proces, a życie nam przynosi utrudnienia, okazje, wyjazdy na wakacje – uczymy się, jak w tym się odnaleźć. I nawet jeśli zdarzą się wpadki, uczta, jak wesele, a jednak waga spada nam o 10 kilogramów, uświadamiamy sobie, że to działa. Zatem nie chodzi o to, by się głodzić, odmawiać sobie niemal wszystkiego, by uzyskać efekt.
– Jakie są pułapki modnych diet?
– Nie znam ani jednej osoby, która byłaby w stanie stosować dietę, która wyklucza popularne produkty żywieniowe przez całe życie. Dotyczy to wszystkich cudownych metod, dających rewelacyjne efekty, w których obiecuje się nam, że możemy jeść bez ograniczeń to, co kochamy, poza kilkoma produktami (np. w diecie ketogenicznej).
Człowiek jest z natury leniwym organizmem – jeśli może iść na łatwiznę, na pewno z tego skorzysta. Zatem nawet po schudnięciu 20 kilogramów na diecie cud w końcu jednak wracamy do tego, co nam sprawia ogromną przyjemność, czym chcemy się nagradzać. W efekcie możemy ważyć nawet więcej.
– A jakie bywają konsekwencje zdrowotne diet wykluczających pewne produkty?
– Nie każda modyfikacja żywieniowa jest dla nas wskazana. To, że coś sobie postanowimy, niekoniecznie posłuży zdrowiu. Bardzo często mówię to np. weganom, którzy do mnie trafiają. Nasze głębokie przekonanie wewnętrzne, że chcemy inaczej się odżywiać ze względu na nieetyczność i nieekologiczność produkcji mięsa, nie sprawi, że nasze ciało biologicznie będzie nam wdzięczne za zmianę w odżywaniu. (Mimo iż uważam, że ograniczanie spożycia mięsa jest dla nas zdrowe).
I to dotyczy każdego sposobu odżywiania. Konieczne są zatem badania – przed dietą, w jej trakcie i po diecie. By móc zareagować, jeśli coś nam nie służy. Tak jak każdy ma inne linie papilarne, tak samo jest z preferencjami żywieniowymi. Przebywanie na jakiejkolwiek diecie musi być świadome i dopasowane do nas. Nasza potrzeba bycia atrakcyjnym i szczupłym nakłania nas do stosowania czegoś, co sprawia, że lekceważymy to, czy nasze ciało z tym współpracuje.
Sirtuiny – eliksir młodości? Na czym polega dieta sirt?
– Ile realnie trzeba czekać na efekt diety?
– Każdy z nas ma inną siłę woli. Nie sposób zaplanować, że np. schudnę 1 kilogram tygodniowo. Utrata wagi przebiega schodkowo: spadek, stabilizacja, spadek, itd. Po około 12–16 kilogramach zatrzymanie jest zwykle dłuższe, bo ciało się przyzwyczaja do nowego funkcjonowania, nawodnienia, diety, rozmiaru. To nie oznacza, że robimy coś źle. Musimy po prostu wykazać się cierpliwością. Żadna dieta nie zadziała, jeśli ją porzucimy po dwóch miesiącach. Cierpliwość to najważniejszy składnik diety.
Kiedy się napsoci (np. lody, wino, czekolada), trzeba sobie powiedzieć: „trudno”, i działać dalej. Jako dietetyk mogę przeanalizować, jak czyjeś ciało zareaguje na dietę – i jeśli przez pierwsze dwa tygodnie schudnie 4 kilogramy, to prawdopodobnie w kolejnych etapach będzie tracić na wadze od 1 kilograma do 2 kilogramów w tym samym przedziale czasu. Pod warunkiem, że nie pojawią się inne przeciwności po drodze. Dlatego zawsze proszę o pełną szczerość na temat wpadek, żebym się nie musiała domyślać, co się złego dzieje z ciałem, ale bym szukała pomocy i rozwiązania danego problemu.
– W mediach reklamuje się mnóstwo dietetyków, coachów żywieniowych, oferujących przepisy na dietę cud. Jak znaleźć osobę, która będzie nam w stanie realnie pomóc?
– Warto szukać doświadczonych fachowców. Takich, którzy biorą odpowiedzialności za osobę, której będą pomagać. Uważam, że nasz zawód ma charakter paramedyczny. Pomaga poprawić stan zdrowia, ale i stan psychiczny. Nie możemy więc zrzucać odpowiedzialność na klienta – mówiąc, że nie udało mu się, bo np. najadł się czekolady. Naszym zadaniem jest wsparcie osoby, która się do nas zwraca z wolą zmiany.
Ta zmiana nie musi być idealna. Jednak jeśli już ktoś chce się jej podjąć, musimy mu tak pomóc, by stało się to realne. Szukamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego coś się udaje, a coś innego stanowi problem. I szukamy przestrzeni do realizacji planu. To np. zrobienie dobrych zakupów, przyjemność z tego, że można karmić zdrowo siebie, ale i rodzinę. Sytuacja, kiedy mogę jeść tylko określone rzeczy, podczas gdy rodzina pałaszuje to, na co miałabym wielką ochotę, jest powodem frustracji i niweczy sukces. Dlatego staram się, by dieta weszła w krew wszystkim domownikom. I była prosta.
W moich jadłospisach nie trzeba liczyć kalorii, raczej operujemy porcjami, ilościami domowymi. Podpowiadam, co i gdzie można dołożyć, jak zamienić. Staram się pokazać, że jest to elastyczne, by każdy mógł z takiego żywienia wyciągnąć coś dobrego dla siebie.
– Wiele osób ulega modnym trendom żywieniowym, odcinając się od naszej tradycji kulinarnej. Czy jednak nie jest nam ona biologicznie i geograficznie najbliższa?
– To, jak się odżywiamy, nie jest tylko kwestią szerokości geograficznej. Jesteśmy narodem kanapkowiczów – bo nasze pieczywo przez wiele lat było jednym z najlepszych na świecie. Kochamy zupy, ciepłe dania, mięsiwa, mleko – bo należą do naszej tradycji. I spożywane w rozsądnych ilościach, zrobione ze składników wysokiego gatunku – są odżywcze. O ile nie cierpimy na jakieś nietolerancje czy alergie (zawsze trzeba to potwierdzić badaniami).
Problemem jest to, że przesadzamy z ilością. W peerelu, ale i dawniej, nie mieliśmy dostępu do tylu produktów co dziś. Ówczesne święta miały to wynagradzać. Wyrośliśmy w tradycji, że stół musi się wtedy uginać. Także obecnie, kiedy niczego nam nie brakuje. Potrzeba chyba jeszcze dwóch pokoleń, by to się zmieniło. Oczywiście z drugiej strony idzie za tym rozluźnienie tradycji – kiedyś nie do pomyślenia było spędzanie świąt poza domem. Cóż, świat się zmienia. I to jest w porządku.
Dieta paleo – czy warto jeść tak, jak nasi przodkowie?
– Jakie są sposoby na utrzymanie trwałego efektu odchudzania?
– Załóżmy, że ktoś schudnie 20 kilogramów w 2–3 miesiące. I co potem? Usiądzie i będzie tego pilnował. Jak?! Na pewnym etapie pracy z klientem, kiedy widzę, że już wszedł w rytm diety, zawsze proszę o zastanowienie się, które z tych zaleceń, jakie teraz obowiązują, a nie było ich wcześniej, są przyjemne, nietrudne, sprawiają, że się żyje łatwiej i możemy z nimi funkcjonować przez całe życie? A które są zbyt trudne i jest ryzyko, że ten ktoś je porzuci i wróci do swoich starych nawyków?
Szukamy metody mniejszego zła: co robić, jeśli mi się nie uda, jak zadziałać, żeby nie wracać do punktu wyjścia. Ale też nie karać się za to, nie obwiniać. To ma być proces, który buduje i pomaga się zmienić. Musimy znaleźć to, co będziemy lubić. Zawsze też pytam, czy mój klient lubi aktywność fizyczną, czy przeciwnie. Bo jeśli nawet kogoś zmuszę do ruchu, to będzie to krótkoterminowe. Dlatego taką osobę wolę zaktywizować w codziennych czynnościach, zamiast nakłaniać na siłę do sportu. Choć oczywiście uważam, że trzeba się ruszać dla zdrowia.
– A jak odnaleźć w sobie tę motywację do zmiany?
– Całe moje życie zawodowe pokazało mi, że trzeba się wykazać zrozumieniem dla drugiego człowieka. Oczywiście wesprzeć motywacją, ale nie można mówić mu, że coś stanie się realne tylko wtedy, kiedy tego bardzo chcesz, na modłę amerykańskich programów motywacyjnych.
Oczywiście na wiele osób to działa, zapomina się jednak o tych, którzy nie potrafią się zmobilizować. Dla których pójście do dietetyka i przyznanie się do własnych problemów stanowi ogromną walkę wewnętrzną. Taką osobę trzeba wesprzeć i uświadomić, że jest odważna, bo podjęła pierwszy krok, by coś w swoim życiu zmienić. I wiadomo, że nie będzie łatwo, to długa droga. Ale realna! Każdy z nas ma szansę znaleźć metodę dla siebie. Taką, która mu odpowiada, nie rujnuje światopoglądu, życia rodzinnego, samooceny, a prowadzi do poprawy wyglądu i samopoczucia.
Dieta idealna to taka, którą chcemy stosować przez całe życie. Sztuka to ją wypracować.
Genodieta – czy warto ją stosować?