Anna Maria Komierowska-Szweycer jest typem kobiety, za którą wodzi się wzrokiem. Nie, nie: żadnego makijażu, włosy zebrane w luźny kucyk, wielki sweter i płaskie buty (bladoróżowe baleriny własnego projektu). Ale cała twarz Ani się śmieje, bije od niej aura szczęśliwej, pełnej entuzjazmu kobiety. I wiedzącej, czego chce od życia.
Przez 16 lat pracowała w korporacji, zajmowała się PR-em i marketingiem francuskiego giganta kosmetycznego, potem producenta luksusowych alkoholi. A gdy zdarzyło jej się w życiu nieszczęście, postanowiła zmienić kurs i iść inną niż dotąd drogą. Od roku robi to, do czego ją ciągnie najbardziej: dzieli się spokojem ducha, jaki w sobie wypracowała, daje gościom piękną przestrzeń, czas, a przede wszystkim życzliwość bez oceniania. I last, but not least: organizuje aktywności, które przynoszą ulgę i ciału, i duszy.
Anna Augustyn-Protas: Spędziłaś lata w korporacji – i nagle wykonałaś życiowy zwrot.
Anna Komierowska-Szweycer: Do pracy w korporacji poszłam świadomie, żeby nauczyć się nowych rzeczy, ale od zawsze wiedziałam, że będę robić coś swojego. I praca tam sporo mi dała. Poza tym pomogła mi stać się niezależną. Chciałam dojść do tego, co chcę, potrzebowałam czasu, żeby siebie zrozumieć. No i w moim domu zawsze panował etos działania.
W 2006 roku poszłam do pracy do L’Oréal, tak jak sobie wymyśliłam. Studiowałam filologię i historię sztuki. W Belgii spędziłam rok w ramach Erasmusa, znalazłam sobie też stypendium w Anglii, do pisania pracy magisterskiej o komercjalizacji dworów angielskich, żeby zobaczyć, jak oni to robią. Bo choć planowałam iść do korporacji, to całe dorosłe życie miałam z tyłu głowy pytanie: „Co z Komierowem?”.
Pałac w Komierowie, co niebywałe w polskiej historii, w rodzinie Komierowskich jest od 1000 lat. Jedyną przerwą była wojna i PRL, po czym w 1997 roku został odkupiony od skarbu państwa. Przez lata budynek pełnił różne funkcje: magazynu, siedziby PGR, i gdy na powrót trafił w ręce rodu, był w opłakanym stanie (https://palackomierowo.com/metamorfozy-palacu).
Przez kolejne lata nikt jednak nie był w stanie podjąć się jego renowacji. Wzięła się za nią najmłodsza siostra Ani, Agnieszka, pod okiem Taty. Jak mówi Ania: „Ona ma talent i kocha branżę budowlaną, nieruchomości. Jak ja w wieku kilkunastu lat szłam na jogę, to ona do Leroy Merlin po drewienka, żeby sklejać klatkę dla królika”. Przez 7 lat zarządzała całym projektem rewitalizacji parku i pałacu, jedyna kobieta na budowie, do tego najmłodsza.
Co ciekawe, w rodzinie od pokoleń panowała zasada minaretu – majątek przechodził na najmłodsze dziecko, co pozwalało zachować go w całości. Przypadkiem dzieje się tak nadal – ojciec Anny Marii jest jest najmłodszy z czwórki rodzeństwa, i tak się złożyło, że to on był w stanie odkupić Komierowo, a potem odnowił je i zarządza nim ze swoją najmłodszą córką. Komierowscy są jedyną rodziną w Polsce, która zachowała siedzibę przez tyle pokoleń.
– Pałac wrócił do rodziny. Powstał w nim butikowy hotel, restauracja, jest obłędny park. I teraz do historii wkraczasz Ty, cała na biało.
– Bez przesady z tą bielą. 🙂 Ja chciałam tylko wesprzeć Komierowo i pomóc w jego promocji. Chciałam stworzyć też powód, żeby samej z radością tam jeździć. I wykorzystać potencjał tego miejsca, dzielić się nim. Tak powstał pomysł na organizację wyjazdów jogowych Yoga Retreatment, jakich według mnie nie ma na rynku. Z joginem z Indii.
– Rzuciłaś więc pracę w korporacji…
– Jestem wolnym duchem i w pewnym momencie chciałam już etap korporacji zakończyć, ta formuła się dla mnie wyczerpała. Zwłaszcza gdy zaczęło pojawiać się ciśnienie, a ja miałam dwoje małych dzieci. Długo jednak nie wiedziałam, czego naprawdę chcę. No i wtedy wydarzyła się historia, która musiała mnie zatrzymać.
– Opowiesz?
– Czekałam na narodziny synka, urodził się w szóstym miesiącu ciąży, za wcześnie, i niestety to się źle skończyło. Kompletnie się tego nie spodziewałam. W jednym momencie straciłam poczucie kontroli nad życiem, nad swoim ciałem, zostałam z ogromnym bólem i dezorientacją. Jest to trauma na wielu poziomach, fizycznym i emocjonalnym. Potrzebowałam na nowo się odnaleźć, zintegrować i zobaczyć, co daje mi radość, czego potrzebuję i czego chcę. Ale przede wszystkim potrzebowałam czasu. I go sobie dałam.
Był to długi proces: zatrzymania się, przejścia przez ból, żałobę, aż wreszcie dojścia do akceptacji i zdefiniowania siebie na nowo. Ogromnym moim sukcesem jest to, że przeszłam przez to w zgodzie ze sobą i ta historia – mimo iż na zawsze będzie częścią mnie – już mnie nie trzyma. Przeżycie jej w pełni mnie rozwinęło, a w życiu najważniejsze jest umieć radzić sobie z tym, co do nas przychodzi. Trudne historie pomagają się rozwijać.
– To był moment, który zadecydował o tym, że zmieniasz kurs życia?
– Tak, dotarło do mnie, że ja nie mogę żyć tak, jak wcześniej. Choć robiłam ciekawe rzeczy, pracowałam z interesującymi ludźmi i w fajnych branżach. W centrum jednak były produkty, a mnie to nigdy nie karmiło. Ważniejsi dla mnie są ludzie i poczucie misji. Chciałam też robić coś, co daje mi radość, wolność. Coś, co pozwoli mi korzystać z moich doświadczeń i umiejętności.
I wtedy pojawiła się potrzeba promocji Komierowa. Przyjmować gości i organizować przyjęcia kochałam zawsze. A jogę uprawiałam od lat. Kiedy wydarzyła mi się tragedia, to właśnie w niej znalazłam ulgę. Ja wtedy z dnia na dzień pojechałam do Azji praktykować jogę.
Joga dla początkujących – 7 wskazówek, jak zacząć praktykować jogę
– Sama?
– Sama. My, kobiety, mamy ogromne poczucie odpowiedzialności wobec innych, dzieci, mężów, rodziców, co momentami jest ogromnie ograniczające. Gdy jednak straciłam dziecko, to pomyślałam, że może to jest pretekst, aby dać sobie wolność, zrobić, co chcę.
Gdzieś wewnętrznie czułam, że aby pomóc sobie wrócić do równowagi, potrzebuję dystansu, zadbania o siebie oraz innego punktu widzenia – optyki Wschodu. Zaczęłam szukać miejsca, gdzie bym mogła odpocząć, ale też praktykować jogę i przepracować to, co mnie spotkało. Znalazłam je i kupiłam bilet. Dzieci na szczęście mogłam zostawić z mamą i opiekunką.
Mąż był wtedy za granicą, zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że chcę lecieć do Tajlandii. Na początku był w szoku. Myślę, że on i cała moja rodzina się o mnie bali. Sama, do Azji! A ja po prostu czułam, że muszę pojechać. To było trochę też marzenie, którego nie zrealizowałam, gdy byłam na studiach. A teraz miałam złamane serce i poharatane, obolałe ciało, to było miesiąc po porodzie.
W Tajlandii znalazłam się na cudownie rajskiej plaży i nikt na to moje ciało nie zwracał uwagi, to było bardzo uwalniające. Wszyscy ludzie, których tam spotkałam, też przyjechali patrzeć do środka, nie na zewnątrz. To doświadczenie łagodności, piękna, komfortu i życzliwości było bardzo kojące.
– Jak długo tam byłaś?
– Miałam jechać na tydzień, byłam dwa. Nie wróciłam do kraju na Wielkanoc, to był kwiecień 2019 roku. Ale nie miałam siły widzieć wszystkich, rozmawiać, odpowiadać na pytania. Za dużo było we mnie emocji. Posiedziałam na plaży, pomedytowałam, pochodziłam na masaże, na mentoringi i pracowałam z różnymi rzeczami, które się we mnie działy. W pracy miałam bardzo trudny okres, czułam się przygnieciona, pozbawiona kreatywności i siły sprawczej. Ale to nie był jeszcze czas na planowanie, to był czas na odbudowanie siebie.
A potem, już w Polsce, spotkałam jogina Jimmy’ego. Przypadkiem, jakbym przywołała go myślami – i on się pojawił. Zaprosiłam go na miniwarsztat w gronie kilku osób i znów przyszło do mnie to kojące uczucie spokoju, które ma się po praktyce. Potem zorganizowałam wyjazd z jogą dla znajomych do Komierowa i poczułam siłę tego domu. Bo przecież przez wieki był to dom rodzinny.
– Wtedy postanowiłaś organizować wyjazdy grupowe do Komierowa.
– Poczułam połączenie z kobietami tego domu. Historię pałacu zapisują mężczyźni, a przecież za jego życie odpowiadały kobiety, które tu żyły, dbały o codzienność, przyjmowały gości. Ja jestem z ich linii, to jest wielka moc. Pomyślałam, że chcę zapraszać tu ludzi, tworzyć taką przestrzeń z życzliwością i komfortem, jakiego zaznałam w Tajlandii.
Pierwsze, co zrobiłam, to spisałam zasady, czego chcę, i na najważniejszym miejscu pojawiła mi się życzliwość. Napisałam: zapraszam na wyjazdy życzliwość. Bo ten filtr jogowy, tę życzliwość bez oceny, postanowiłam przenieść i nałożyć na inne przestrzenie życia.
– Ile już się tych wyjazdów odbyło?
– Od grudnia 2019 roku – 10. Program jest podobny, ale każdy wyjazd inny, zależy od grupy, jaka przyjeżdża, od jej atmosfery, czasem różnice aż rzucają się w oczy. Latem zeszłego roku czuć było rozluźnienie, w czasie drugiej fali pandemii – spięcie, a lęk i zmęczenie – w trakcie trwania trzeciej fali.
Wpływ na nastroje ma też aura wokół Pałacu – czy jesteśmy skąpani we wiosennej zieleni i patrzymy na polskie kwiaty, czy jesteśmy otoczeni żółtymi połaciami rzepaku w maju, czy też mamy widok na nagie gałęzie starodrzewia w parku zimą. Natura wokół koi i ładuje.
Poza tym każdemu wyjazdowi przyświeca inna intencja. Gdy zaczynały się niepokoje związane z LGBT, hasłem wyjazdu była tolerancja, wnosiłam, żeby energia grupy przeniosła ją do świata. Grupie, która przyjechała w okolicach Walentynek, pisałam o miłości do siebie. Czasem: żebyśmy się odprężyli, zrelaksowali, odpuścili. Zachęcam też, aby każdy miał swoją intencję.
Zawsze wcześniej piszę maila z prośbą o przygotowanie się, żeby to był czas dla siebie, żeby skupić uwagę do wewnątrz. Aby wyjazd był maksymalnie przyjemny, przebiegał gładko, przygotowałam specjalny regulamin, który pomaga szybciej i skuteczniej zrelaksować się i otworzyć. Bo mamy dla siebie tylko 3 dni.
– Jak wygląda pobyt? Jaki jest jego plan?
– Po przyjeździe podawany jest lunch, a potem spotykamy się razem. Robię krąg i go otwieram. Przez wiele lat pracowałam w kręgach i jest to niesamowite doświadczenie: widzenie grupy, rozumienie jej dynamiki i zarządzenie jej energią. Wyjazdy są nie tylko dla kobiet. Sporo przyjeżdża mężczyzn, i to świetnych, którzy mają świadomość swojego ciała i chcą z nim pracować.
Staram się, aby to rozpoczęcie było przyjazne, aby goście poczuli się bezpiecznie i na luzie. Następnie mówię o naszej intencji grupowej, co wzmacnia integrację i daje poczucie sensu. Potem mamy zajęcia jogi, co uwielbiam, zwłaszcza że na co dzień, mając dwójkę dzieci, trudno mi się wybrać na dłuższe zajęcia. Te półtorej godziny to dla mnie jest prawdziwy luksus, ja jestem swoją pierwszą klientką (śmiech).
Pierwszego wieczoru mamy też ognisko, po długiej podróży spotkanie na powietrzu działa bardzo odświeżająco, a wpatrywanie się w ogień to jedna z moich ulubionych form medytacji. W trakcie ogniska palimy też karteczki, na których każdy pisze, czego chciałby się pozbyć. Fajnie jest uzmysłowić sobie, co nam przeszkadza, co nas blokuje w realizacji potrzeb czy planów.
W trakcie wyjazdu mamy aż 8 sesji jogi, sporo technik oddechowych, rozciągań, wygięć w tył i otwierania bioder. Ale joga to nie wszystko: są rowery, łódka, sauna, z której roztacza się widok na park, a zimą zapraszam do morsowania, mamy przygotowane kąpielisko i wiele osób przełamuje się i pierwszy raz wchodzi do zimnej wody.
Wieczorem mamy kąpiele w gongach, czasem śpiewamy mantry. Obowiązkowym elementem wyjazdów jest też terapia śmiechem – działa jak masaż na narządy wewnętrzne, a do tego ogromnie relaksuje i poprawia nastrój.
Dla wielu osób cały wyjazd jest przeżyciem na wielu poziomach. I różne są głębokości tych wyjazdów, czasem jest po prostu przyjemnie i relaksująco, ale bywa, że ludzie przeżywają coś głębiej. Potem dostaję informację, że ktoś zmienił pracę, ktoś się rozwiódł, mieliśmy zaręczyny na jednym wyjeździe, ostatnio jedna z uczestniczek po wyjeździe zaszła w ciążę i właśnie mi napisała, że techniki oddechowe, których się z nami uczyła, bardzo jej pomogły podczas porodu.
A niedawno spotkałam znajomą, szefową kilku kobiecych tytułów, gościła u mnie w grudniu. Powiedziała mi: „Ania, ja ci muszę podziękować, bo moje życie się zmieniło. Słuchaj, ja wcale nie miałam ochoty przyjeżdżać, ale pojechałam. I jak tak leżałam podczas koncertu gongów, jak nade mną zabrzmiała misa, to coś we mnie pękło. Teraz regularnie ćwiczę jogę i bardzo się uspokoiłam”. Myślę, że ludzie się otwierają, luzują i każdy pozwala sobie na kontakt z samym sobą.
Moje wyjazdy nie mają podtekstów religijnych ani filozoficznych. Stworzyłam program Yoga Retreatment, aby pomagać ludziom dobrze się poczuć w swoim ciele, złapać oddech i dystans do życia, żeby mogli wrócić z nowymi siłami i perspektywami. Żeby mogli posłuchać siebie, poczuć, dokąd chcą iść. Bo jak człowiek nie jest ze sobą w kontakcie, to skąd ma wiedzieć, co robić dalej? A żeby siebie posłuchać, trzeba się zatrzymać.
Dlaczego warto praktykować jogę?
– Sama się zatrzymałaś, teraz pomagasz innym.
– Dbam o gości, daję życzliwość i komfort. Mam swoje rytuały, które pomagają mi się lepiej poczuć i w naturalny sposób stały się też częścią wyjazdów. Zawsze w hallu są przygotowane napary z mojej ukochanej trawy cytrynowej, która łagodnie orzeźwia – drobny, ważny gest, goście to bardzo doceniają.
Wieczorem przed snem w pokojach zapalane są kominki z moim autorskim zapachem, aby gościom było przyjemniej i łatwiej zasnąć. Dla jednej z grup przygotowałam skarpetki z kremem do stóp, dla innej lniane woreczki z lawendą i siemieniem, które wieczorem kładzie się na oczy, żeby przyniosły ulgę… Chciałabym, żeby goście czuli się dobrze i mieli dobry kontakt ze sobą, i nie tylko. Mało kto z nas lubi rozmawiać z obcymi ludźmi, a tam jakoś wychodzi to naturalnie.
– Jesteś szczęśliwa?
– Tak, gdyż udało mi się pogodzić wiele ważnych ról w moim życiu. Jestem mamą dwóch maluchów, żoną, prowadzę dom, mam swoje pasje, ale też realizuję się przez działanie. Chcę dawać przykład moim dzieciom, że najważniejsze jest robić to, co się lubi, i dbać o siebie. Bo jeżeli ja jestem zadowolona, to mogę to przelać na ludzi dookoła mnie. Nawet jeżeli pracy jest dużo, to poczucie sensu i pasja dodają energii. Ostatnio zaimponował mi mój sześciolatek, który usiadł po turecku, zamknął oczy i powiedział: „Peace begins with me”. Sześciolatek! I to nie ja go tego nauczyłam. 🙂
– Co dalej?
– Cieszyć się życiem, akceptować to, co ono przynosi, i mieć więcej spokoju na co dzień… Choć to jest wyzwanie, bo mam sporo planów do pogodzenia. Kocham jeździć do Komierowa, chcę, aby to miejsce żyło. Chcę się nim dzielić, tak jak chcę dzielić się jogą, którą planuję uprawiać do końca życia. I stworzyłam kolekcję akcesoriów, które pasują do tej mojej wizji: dbają o komfort, o ciało i ducha, wzmacniają kontakt ze sobą, są praktyczne, a do tego jakościowe, piękne i trwałe.
To między innymi maty do jogi inspirowane promieniami słońca, miękkie i miłe w dotyku, ciepłe i cienkie kaszmirowe koce, poduszki na oczy pachnące lawendą, miękkie baleriny, a także medaliony z kamieniami szlachetnymi, z których każdy ma swoją intencję. Nie, nie, to żadna magia. Pamiętam moment, kiedy byłam zdołowana i chcąc znaleźć w sobie siłę, kupiłam sobie bransoletkę, która miała napis „MOGĘ”. I ona to dla mnie znaczyła. Co na nią spojrzałam, to myślałam: „Mogę”. Chciałabym teraz zadbać o innych, podzielić się tym moim dobrostanem, efektem mojej pracy nad sobą.
Ale zawsze chciałam też coś robić dla naszej planety.
– Jak to ktoś ładnie powiedział: gdy zaczynasz dbać o siebie, to ani się spostrzeżesz, a zaczynasz dbać o innych, a potem o świat.
– Od jakiegoś czasu myślę o ograniczaniu zużycia plastiku, konsekwentnie, na stałe, ale bez wysiłku. Jeden mały gest, każdego dnia. Tak powstał pomysł szamponów w kostce i powrotu do mydeł w kostce w ogóle. Żeby jednak przekonać ludzi do zmiany, taki produkt musi działać, świetnie myć włosy, być przyjemny i bezpieczny w użyciu. Tak powstało Soap for Globe. Z troski o świat, o skórę, o włosy. A do tego to mydło jest piękne! Marka właśnie startuje, ale jej przygotowania trwają od dwóch lat. I to dopiero początek.