Strona główna Wellbeing Święta – czy to na pewno dobry czas na wybaczanie?

Święta – czy to na pewno dobry czas na wybaczanie?

autor: Izabela Nowakowska-Teofilak

Święta Bożego Narodzenia, czas miłości, życzliwości i pojednań. Atmosfera nastraja nas do odpuszczania bliskim doznanych od nich przykrości. I byłoby to bardzo piękne, gdyby nie fakt, że po świętach często czar pryska, doznane krzywdy wracają, a chwilowo zażegnane konflikty, podlane nowym rozczarowaniem, eskalują. A zatem czy warto wybaczać w święta? Pytamy Alicję Kuczyńską-Kratę, mediatorkę, terapeutkę relacji i trenerkę rozwoju osobistego.

Strona główna Wellbeing Święta – czy to na pewno dobry czas na wybaczanie?

Izabela Nowakowska: Świąteczna atmosfera łagodzi obyczaje stajemy się bardziej skłonni do wybaczania, odpuszczania i pojednań. Czy to jednak rzeczywiście odpowiedni czas na takie decyzje?

Alicja Kuczyńska-Krata: Nie jest najlepszy, bo zazwyczaj działamy wtedy pod dużą presją. Poza tym w przedświątecznym pędzie nie ma czasu ani przestrzeni na rozmowę i spokojne omówienie trudności. Trzeba przecież posprzątać mieszkanie, umyć okna, kupić i zapakować prezenty, przygotować dwanaście potraw – gdzie w tym wszystkim miejsce na rozwiązywanie konfliktów? Ale czasami jesteśmy już tak zmęczeni, przebodźcowani i mamy wszystkiego dosyć, że dla tego świętego spokoju podajemy rękę na zgodę, aby mieć z głowy choćby jeden problem.

Nie jest to jednak rozwiązanie konfliktu, bo druga strona nadal nie wie, co nas dotknęło, co przeżyliśmy, jakie emocje temu towarzyszyły, czego byśmy tak naprawdę potrzebowali w tej relacji. I my też nie mamy okazji poznać jej perspektywy. Z drugiej strony, kiedy próbujemy tłumić różne trudności emocjonalne w imię świąt czy aktu pojednania, napięcie jeszcze bardziej narasta. W efekcie pozornie ugaszone konflikty po świętach eskalują, gdyż nikt nie zadbał o sferę emocjonalną, jak też nie zostały ujawnione ważne potrzeby zaangażowanych w spór stron. Nie służy to pojednaniu, gdy wypieramy fakt, że kłótnie, niesnaski czy nieporozumienia to przede wszystkim emocje, które wymagają ogromnej pracy i zrozumienia. Bez tego nie jesteśmy w stanie wyrwać się z utartych schematów, myśli i działań i automatycznie je powtarzamy w każdej drażliwej sytuacji.

Kiedy święta Bożego Narodzenia odbywały się u mojej babci, w ich przygotowania zaangażowana była niemal cała rodzina. Z wyjątkiem jednej cioci, która nigdy nic nie zrobiła, za to, siedząc przy stole, nieustannie krytykowała: sałatka za grubo pokrojona, barszcz bez smaku, ryba za sucha, sernik za słodki. Wszystkim sprawiała tym przykrość, ale nikt nie reagował dla dobra świąt. To słuszna strategia? Jak bardzo możemy pozwalać na przekraczanie swoich granic czy poczucia komfortu w imię tzw. świątecznej atmosfery?

– To przekonanie, by dla dobra atmosfery rodzinnej udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy ktoś jawnie sprawia nam przykrość, wynika z popularnej w naszym kraju strategii radzenia sobie z konfliktami zwanej unikaniem. Jej skutki są zazwyczaj fatalne, bo tłumienie emocji sprawia, że coraz trudniej jest się dogadać. Kiedy nie rozmawiamy z bliskimi na temat swoich krzywd, nieustannie do nich wracamy. Wszystko, co jest niewypowiedziane, nieodreagowane w emocjach, powraca na nowo i wywołuje coraz boleśniejsze emocje. Człowiek myśli więc o tym, jak bardzo został odtrącony czy zraniony, ale nie powie tego drugiej osobie.

W strategii unikania nie tylko nie wyraża się własnych potrzeb, ale też nie ma otwartości na wysłuchanie potrzeb drugiej strony. W efekcie nikt nie wie, o co tak naprawdę chodzi. Czasem to poczucie krzywdy urasta wręcz do nienawiści i bliscy ludzie zrywają ze sobą kontakty i więzi. Do rozwiązania konfliktu powinny być przygotowane wszystkie strony, nie można tego robić między śledziem a barszczem, trzeba mieć na to energię, czas, spokój i nie zajmować się innymi wątkami. Taka jest główna idea mediacji, które odbywają się w neutralnym miejscu i w obecności bezstronnego mediatora. Niestety atmosfera przedświąteczna jest zazwyczaj tak napięta, że nawet w gabinetach ludzie wtedy rzadziej korzystają z mediacji, gdyż są zajęci innymi sprawami. Trudno więc rozwiązać wieloletni konflikt podczas wigilijnej wieczerzy. Lepiej porozmawiać o tym na spokojnie już po świętach. Albo, mając na uwadze rodzinne spotkanie, zająć się tym odpowiednio wcześniej i wyjaśnić to, co potencjalnie może być przeszkodą w spędzeniu tego czasu w bliskości, z radością i wzajemną życzliwością.

Czasami jednak brak reakcji w imię dobrej atmosfery świątecznej traktowany jest jako przyzwolenie i powoduje nasilenie negatywnych uwag. A może wystarczyłoby po prostu powiedzieć: twoje słowa sprawiają mi przykrość?

– Oczywiście, można spróbować, ale czasem ktoś, kto wytyka coś innym, może być tak bardzo zanurzony w swoich emocjach, których nazbierał całą masę, że nie wyjdzie poza nie i będzie je nieświadomie odreagowywał w formie krytyki, narzekania czy wskazywania niedociągnięć członków rodziny. Językiem serca może być trudno wyciągnąć taką osobę z emocjonalnych porwań, gdyż pogrążona w nich, nie będzie w stanie usłyszeć naszych szczerych odczuć. Wtedy, zamiast próśb o empatię dla naszych uczuć i potrzeb, czasem lepiej stanowczo przerwać to, co nie służy ani tej osobie, ani innym obecnym na rodzinnym spotkaniu. Można powiedzieć na przykład, że jesteśmy przy świątecznym stole i bardzo prosimy, by od tego momentu nie padały przy nim krytyczne uwagi o innych. Można nawet wypowiedzieć to zdanie na stojąco, wzmacniając przekaz postawą ciała. Myślę, że dobrym początkiem świątecznej wieczerzy w wielu domach byłby następujący komunikat: przyjmijmy zasadę, że dzisiaj nie mówimy źle o innych, nikogo i niczego nie krytykujemy, doceniamy to, co każdy włożył w przygotowanie Wigilii, i jesteśmy wdzięczni za to, że mogliśmy się spotkać.

Dlaczego kłócimy się z ludźmi, których kochamy?

– Najczęściej kłócimy się z bliskimi, bo nie potrafimy mówić o swoich potrzebach na bieżąco. A to, co niewypowiedziane, nie znika – wręcz przeciwnie, kumuluje się, utwierdza każdą ze stron w poczuciu krzywdy i w końcu wybucha w postaci pretensji, oskarżeń czy osądów. Ponadto w dorosłym życiu odtwarzamy dużo negatywnych schematów radzenia sobie z konfliktem, np. udawania, że nic się nie stało, okopywania się na swojej pozycji, walki o racje, przerzucania odpowiedzialności na drugą stronę itp. To, jak układają się nasze relacje z bliskimi, zależy od doświadczeń, które się za nami ciągną, od wzorców, które wynieśliśmy z domu rodzinnego i życia społecznego. Na przykład kiedy rodzice nierówno traktują dzieci, często złość tego, które czuje się poszkodowane, latami ukierunkowana jest na brata lub siostrę, nie na rodziców. I niechęć narasta wraz z bolesnymi emocjami z dawnych dziecięcych lat, gdy tylko w dorosłej relacji pojawia się nierównowaga. Czasem też rodzeństwo przez lata pozostaje w przydzielonych w dzieciństwie rolach. Obrazować to może na przykład relacja starsza siostra – młodszy brat, gdzie kobieta przez całe życie stara się dyktować bratu, co ma robić. A zaczęło się od tego, że w dzieciństwie rodzice przerzucali na nią odpowiedzialność za opiekę nad młodszym rodzeństwem. Gdy ten schemat nie zostaje przerwany w porę, może doprowadzić do tego, że młodszy brat tak uzależni się od decyzyjności siostry, że nawet w czasie nastoletniego buntu nie uda mu się zbudować swojej tożsamości. Będzie próbował więc robić to w dorosłym życiu ze znacznie większą determinacją i siłą, raniąc i odtrącając najbliższą mu osobę. Dopóki nie ujawnią i nie oczyszczą schematów dominacji i uległości wyniesionych z domu rodzinnego, nie są w stanie zbudować dorosłej, zdrowej relacji, w której mogliby wzajemnie się wspierać. Ona wciąż będzie dźwigać na sobie odpowiedzialność za jego życie, a on nie będzie miał swobody uczenia się na swoich własnych doświadczeniach, nie będzie potrafił słuchać siebie, swoich potrzeb i wartości, tego, co ma w głębi. To wszystko prowadzi do kumulacji negatywnych emocji po obu stronach i odzywa się jako powracający konflikt, by nakierować ich na zmiany.

Czasem wyzwalaczem tego nagromadzonego miesiącami, a nawet latami napięcia między bliskimi sobie ludźmi jest drobiazg, jakaś zupełnie błaha sytuacja, która powoduje, że nagle zaczynają się spierać, przestają się dogadywać, słuchać i rozumieć. Takim okresem, w którym pojawia się dużo punktów zapalnych, często są niestety święta. Wtedy też uruchamiają się przeróżne uwikłania, które przez lata nie zostały ujawnione, przedyskutowane i zmienione. Na przykład gdy jedna osoba większość przygotowań bierze na siebie, a później zmęczona ma już wszystkiego i wszystkich dosyć. Zmęczenie nasila tłumiony żal do bliskich i wracają wypracowane jeszcze w dzieciństwie schematy radzenia, a raczej nieradzenia sobie z trudnymi sytuacjami, takie jak zaprzeczanie, odreagowywanie przez atak, osądzanie czy krytykowanie drugiej strony. Kiedy emocje są silne, człowiek nie jest w stanie właściwie poprowadzić rozmowy. Byłoby mu łatwiej, gdyby umiał wyrazić swoje własne uczucia i potrzeby, ale na ogół boi się i nie wie, jak ich dotknąć w sobie. W jaki sposób zatem druga osoba ma je zobaczyć i okazać empatię, kiedy słyszy tylko ciszę albo negatywne i emocjonalne komunikaty wymierzone w nią? Na ogół powód większości rodzinnych konfliktów tkwi więc we wzajemnej niewiedzy o przeżywanych emocjach i potrzebach, o których one dają znać.

Jak zatem wyjść z tego błędnego koła?

– Przede wszystkim ważne jest, żeby się nie bać konfliktu, mówić o tym, co nas zabolało czy sprawiło trudność, jednocześnie tego nie personalizując. To znaczy zamiast komunikować: „To ty sprawiłeś mi przykrość”, opisać, co się stało, i nazwać własne emocje: „Gdy padło oskarżenie, że jestem niezrównoważona, zasmuciłam się i rozzłościłam”. Między tymi dwoma wypowiedziami jest ogromna różnica. Aby ją jednak dostrzec i docenić komunikat „od siebie” (zamiast tego „przeciwko komuś”), potrzebna jest umiejętność przepracowywania własnych emocji przez każdą ze stron. Następnie trzeba stworzyć przestrzeń do rozmowy, podczas której skonfliktowani bliscy będą skupiać się na konkretnych sytuacjach, które ich podzieliły. Podczas mediacji dzielimy spór na pojedyncze wątki, porządkujemy je i każdy z nich omawiamy oddzielnie. Pomaga to ludziom odnaleźć spokój, wyjść z emocji i skoncentrować się na jasno określonym problemie, bez mieszania kilku wątków na raz. Ważne, aby każda z osób miała czas na przedstawienie swojej perspektywy, wyrażenie tego, co czuła, w danej sytuacji – i jak ją postrzega w tym momencie.

Celem jest dotarcie do wnętrza, zrozumienie, o co tak naprawdę w tym konflikcie chodziło, jakie niezaspokojone potrzeby odsłania. Kiedy mediator umożliwia stronom wysłuchanie bez ocen i osądów, pojawia się wzajemne zrozumienie. To jest ten rodzaj empatii, który leczy urazy i zranienia – nagle znajdują się pomysły, jak można zadbać o siebie nawzajem. Idea pojednania jest niezwykle prosta. Jest tylko jedna trudność – nie można jej zastosować, gdy pozostajemy w emocjach. One wszystko komplikują, gdyż przywołują stare metody postępowania, które już tyle razy zawiodły. Dlatego w rozwiązywaniu konfliktów ważne jest, by zacząć pracę od siebie, od świadomego doświadczania emocji i wypracowania sposobów, by nie myśleć i nie działać „po staremu”, automatycznie. Problem nie zniknie, dopóki nie dostrzeżemy tego, że jako brat, siostra, matka, ojciec, babcia czy dziadek ciągle odtwarzamy utrwalone emocjonalne schematy reakcji, które wciąż uruchamiają te same scenariusze. A to łatwe nie jest, gdyż wymaga odwagi, by skonfrontować się z samym sobą.

Trudniejsze do rozwiązania są konflikty między rodzeństwem czy między dziećmi a rodzicami?

– Myślę, że trudniejsze do rozwiązania są jednak napięcia na linii rodzice – dzieci, dlatego że jest w tej relacji pewna nierównowaga, powstaje tzw. konflikt strukturalny. Rodzic w tej hierarchii czuje się zazwyczaj wyżej niż dziecko, często nie potrafi wyjść z tej roli i wysłuchać młodego człowieka jak autonomicznej osoby, która pragnie wypowiedzieć się sama w swoim imieniu. Kiedy podczas mediacji stwarzam taką samą przestrzeń do wypowiedzi dla obu stron, nagle okazuje się, że dziecko, niezależnie od tego, czy ma lat 10, czy prawie 18, wcale nie potrzebuje żadnej instrukcji działania, nie trzeba mu wszystkiego narzucać, bo ma w sobie ogromną mądrość i umiejętność wyrażania tego, co czuje, czego potrzebuje, jak też okazywania empatii. A to są ważne kompetencje, jeśli chodzi o rozwiązywanie konfliktów. Bywa, że rodzice są bardzo zdziwieni, że sami nie wpadli na rozwiązanie, jakie zaproponował ich potomek. Gdy rozmawia się w rodzinie, trudniej o taką równowagę i przestrzeń na wzajemne wysłuchanie.

Dlatego często proponuję, by jej członkowie umówili się na jakichś znak, który obu stronom pokaże, że gdy pojawia się konflikt i uruchamiają się silne emocje, nie jest to najlepszy czas na rozmowę. Dzięki temu nie będą wchodzić w kłótnię, bo każdy będzie miał przestrzeń na to, żeby najpierw zająć się swoimi emocjami, odpocząć, odreagować i dopiero wtedy wrócić do spotkania i omówienia tego, co się stało. Istotne jest też to, aby znaleźć czas i miejsce na taką rozmowę. Chodzi o to, żeby nie poruszać trudnych tematów, kiedy nie możemy skupić się tylko i wyłącznie na nich. Nie można myśleć o pracy, kolegach, klasówce czy porządkach w domu. Potrzebna jest uważność i skoncentrowanie się na wyjaśnieniu tego, co było dla każdego trudne czy przykre w danej sytuacji.

Czy rodzice powinni angażować się w rozwiązywanie konfliktu między dziećmi?

– Z pewnością przynosi to dobre efekty, gdy rodzice mają umiejętności mediacyjne i nie faworyzują żadnego z dzieci. Niestety jednak często bywa tak, że nieświadomie bardziej lgną do tego, z którym jest im łatwiej i albo stają po jego stronie, albo przerzucają na niego odpowiedzialność za rozwiązanie sporu. Angażując się w konflikt, nie powinni wchodzić w rolę sędziego, który rozstrzyga, albo arbitra, który daje rozwiązania. Warto usiąść z dziećmi i zacząć od tego, co się wydarzyło, czyli poprosić je o opisanie trudnej sytuacji ze swojej perspektywy, a następnie zaproponować, by każde z nich opowiedziało, co wtedy czuło, bez oskarżania i obwiniania kogokolwiek. Rodzic powinien zadbać o to, by każda ze stron miała tyle samo czasu na wypowiedź. Kiedy doprowadzi się do tego, że ludzie zaczynają się wreszcie wzajemnie słuchać, to rozwiązania konfliktowych sytuacji przychodzą same.

Dzieci są w tym niesamowite, bo nie mają w sobie tylu blokad co dorośli i nie boją się swoich spontanicznych pomysłów. Szybko też wybaczają, gdyż mają kontakt ze swoimi potrzebami i dobrze wiedzą, że zależy im na bliskości, zrozumieniu, wzajemności, a nie na tkwieniu w urazach. Rodzic, który potrafi wejść w rolę moderatora i jak najmniej ingerować w cały proces, niejednokrotnie może zdziwić się, jak szybko i sprawnie dzieci znajdują rozwiązania sporu. Celem pojednania nie jest bowiem sztuczne, wymuszone podanie ręki na zgodę, tylko wyciągnięcie jej do drugiej osoby wynikające z empatii i poczucia, że chcemy żyć w zgodzie, współpracować, cieszyć się sobą nawzajem i pomagać sobie wzajemnie.

Rodzice często w dobrej wierze mówią dzieciom, że nie mogą się kłócić, że muszą się kochać. Czy takie kategoryczne przekazy nie obciążają relacji między rodzeństwem?

– Oczywiście, że ją obciążają. Za takimi komunikatami kryje się przekonanie, że jakaś wielka idea miłości sama załatwi wszystko, gdy tylko dzieci umocnią się w takim przekonaniu, że mają się jej podporządkować. Prowadzi to do zaprzeczenia emocjom, tłumienia potrzeb i wzmacniania postaw unikania konfliktów, uległości, dostosowywania się. Ponadto słowa „musicie”, „nie możecie” są pełne presji i przemocy. A przecież chodzi o to, aby człowiek od małego uczył się żyć w zgodzie z własnymi emocjami, radzić sobie z nimi i samodzielnie podejmować decyzje, że czegoś chce lub nie, dbać o swoje potrzeby. Uczmy więc dzieci języka serca, a nie obowiązku. Zamiast mówić: „Są święta i musimy je miło spędzić”, powiedzmy „Ważne jest dla mnie to, byśmy w te święta byli blisko i dzielili się życzliwością”. Jeśli między członkami rodziny jest duże napięcie, zamiast zamiatać konflikt pod dywan i udawać, że go nie ma, powiedzmy sobie otwarcie: „Wiem, że ciągnie się za nami jakaś nierozwiązana sytuacja, ale czy możemy się tak umówić, że podczas Wigilii skupimy się na celebrowaniu tego spotkania, a po świętach porozmawiamy o tym, co nas poróżniło?”.

A jeśli któraś ze stron nie czuje się na siłach, żeby się spotkać?

– Nie ma takiego obowiązku. Wystarczy to powiedzieć, wyrazić, że ma inny pomysł na spędzenie świąt, a jednocześnie że zależy jej na relacji. Można spędzić święta na swój sposób, niekoniecznie w rodzinnym gronie, ale warto zadbać o to, aby nie była to ucieczka od trudnej rozmowy. Warto nie rezygnować z wyjaśnienia konfliktowych sytuacji później, na spokojnie.

Często słyszymy o tym, że chowanie żalu do kogoś to tak naprawdę uderzanie w siebie, że warto wybaczać. Pytanie, czym właściwie jest wybaczenie? Zapomnieniem? Odpuszczeniem? Pogodzeniem się tym, jak jest?

– Myślę, że wybaczanie nie jest ani zapomnieniem, ani odpuszczeniem. To przede wszystkim wewnętrzna praca, która umożliwia przepracowanie tego, co wywołało żal i krzywdę, i co w emocjach do nas wraca. Nie możemy wybaczyć komuś intelektualnie, powiedzieć „teraz zapomnę, odpuszczę i będziemy dla siebie dobrzy”, bo tłumione emocje i tak ciągle będą budziły w nas te same schematy myślenia i działań. Wybaczenie to zatem powrót do siebie, świadome odreagowanie i uwolnienie tego wszystkiego, co trudną przeszłość przywraca na nowo w teraźniejszości. Dopóki tego nie zrobimy, dopóty wybaczenie nie nastąpi w pełni.

Umiejętność wybaczania tak naprawdę jest więc zatroszczeniem się o siebie, przyjęciem swoich emocji, zrozumieniem tego, że to właśnie one nakierowują nas na jakiś schemat reakcji, który nam nie służy i umacnia nas w poczuciu krzywdy. Gdy to widzimy, możemy kreować zmiany, wybierać inne myślenie, inaczej działać. Ponadto niewygodne emocje umożliwiają dotarcie do ważnych własnych potrzeb, a gdy mamy do nich dostęp, możemy się o nie zatroszczyć. A to pomaga pogodzić się z tym, że możemy nigdy nie usłyszeć albo nie doświadczyć od bliskich tego, czego byśmy chcieli, bo oni po prostu nie są gotowi na to, żeby nam to dać. A więc zadbanie o własne potrzeby i emocje jest naszą odpowiedzialnością – kiedy to zrobimy, nie będziemy wymagać i oczekiwać tego od innych ludzi. W tym kontekście wybaczenie to najpiękniejszy prezent, jaki możemy dać samym sobie na święta

Czy ten artykuł był pomocny?
TakNie

Podobne artykuły