Strona główna Zdrowie Niepłodność psychiczna – czy wszystko zaczyna się w głowie?

Niepłodność psychiczna – czy wszystko zaczyna się w głowie?

autor: Izabela Nowakowska-Teofilak Data publikacji: Data aktualizacji:
Data publikacji: Data aktualizacji:

Niepłodność, której przyczyn nie można ustalić, dotyczy nawet 20–30 proc. par bezskutecznie starających się o dziecko. Skoro układ rozrodczy i hormonalny działa prawidłowo, a mimo tego uparcie nie dochodzi do zapłodnienia, może przyczyna niepowodzeń tkwi zupełnie gdzie indziej – w głowie? Rozmawiamy o tym z ekspertką – Anną Wietrzykowską, psycholożką niepłodności.

Strona główna Zdrowie Niepłodność psychiczna – czy wszystko zaczyna się w głowie?

Plemię żyjące na jednej z wysp Południowego Pacyfiku wierzy, że dziecko samo wybiera sobie matkę. Wchodzi nocą do głowy śpiącej kobiety i dopiero stamtąd powoli przemieszcza się w stronę macicy. Z kolei jedno z afrykańskich plemion za datę narodzin dziecka uznaje dzień, w którym kobieta pierwszy raz o nim pomyślała. Mój syn miałby więc już siedem lat, choć urodziłam go zaledwie 3,5 roku temu.

Po ponad trzech latach niepłodności o nieustalonych medycznie przyczynach zaszłam w ciążę naturalnie, kiedy przestałam się już o nią starać. Nie jestem wyjątkiem. Znajoma na wszystkie możliwe sposoby walczyła o drugie dziecko przez prawie 13 lat, a kiedy była pewna, że wkroczyła już w okres menopauzy, okazało się, że objawy ciąży pomyliła z przekwitaniem. Inna natomiast o tym, że spodziewa się dziecka, usłyszała po 8 latach starań, w trakcie zaawansowanej procedury adopcyjnej. Takich historii, w których ciąża pojawia się, kiedy kobieta odpuszcza, jest mnóstwo.

Izabela Nowakowska-Teofilak: Może więc instynkt pierwotnych plemion jest dobry, a dziecko tak naprawdę rodzi się wtedy, kiedy nasza głowa jest na to gotowa? Czy istnieje niepłodność psychiczna?

Anna Wietrzykowska: Z pewnością coś jest na rzeczy, ale przy takich diagnozach zawsze trzeba zachować dużą ostrożność, bo medycyna nie zna jeszcze wszystkich czynników, które mogą być źródłem niepowodzeń. Mówi się wtedy o niepłodności idiopatycznej, czyli takiej o nieustalonych medycznie przyczynach. Czasem dopiero po wielu latach leczenia lekarzom udaje się określić, co jest przeszkodą, wiele par jednak nigdy nie słyszy dokładnej diagnozy.

Bez względu na to, czy wiadomo, co utrudnia zajście w ciążę, czy też nie, traktuję swoich pacjentów jak osoby chore, bo wielu z nich choruje somatycznie. W terapii kładę więc duży nacisk na to, by regulować poziom stresu, który w znaczący sposób wpływa na nasz układ hormonalny i na funkcje prokreacyjne człowieka. U kobiet może powodować zaburzenia cyklu menstruacyjnego. U mężczyzn z kolei stres wpływa na parametry nasienia. To z pewnością ważny czynnik, który podczas starań o dziecko warto w miarę możliwości zredukować.

Stres kobiecy i stres męski

– Ale to nie jest łatwe, bo jeśli stres może być przyczyną niepowodzeń, to im dłużej trwają starania, tym jest go więcej. Wpadamy w błędne koło.

– Dokładnie. I wtedy, jak w tym filozoficznym dylemacie, trudno ustalić, co było pierwsze: jajko czy kura? Stres powoduje niepłodność, a może to już niepłodność powoduje stres? Im dłużej trwają starania o dziecko, tym bardziej się ta zależność odwraca. W takcie leczenia niepłodności ludzie nagle z normalnego życia wchodzą w rolę pacjenta, zaczynają robić badania, odwiedzać lekarzy, diagnozować się, cały wolny czas i wszystkie zasoby finansowe przeznaczać na leczenie.

Są badania, z których wynika, że stres, jakiego doświadczają kobiety z niepłodnością, jest porównywalny do tego, jaki przeżywają pacjenci onkologiczni – ich życie również przewraca się do góry nogami. Sytuację komplikuje jeszcze brak diagnozy. Jeśli przyczyna niepłodności jest nienazwana, kobiety instynktownie szukają jej w sobie.

To pokłosie pierwszych teorii psychologicznych, próbujących wyjaśnić przyczyny występowania niepłodności, które pojawiły się w latach 50. i koncentrowały się na psychogennym podłożu tej choroby, przypisując winę przede wszystkim kobiecie. Dziś wiemy, że niepłodność jest skomplikowaną chorobą, a upatrywanie jej źródła wyłącznie w kobiecej psychice jest stygmatyzacją.

Niestety w naszym społeczeństwie wciąż funkcjonuje społeczny odbiór niepłodności nie jako choroby, a jako tak zwanej „blokady psychologicznej”. Pacjentki słyszą więc od swoich bliskich: „odpuść”, „wyluzuj”, „nie myśl o tym, a zajdziesz”. Od strony psychologicznej takie rady nie są dla nich wsparciem.

– Ale dlaczego? Mój ginekolog po trzech latach leczenia prosił mnie, żebym zrobiła sobie przerwę. Wtedy te rady okropnie mnie wkurzały, kiedy jednak zmęczona wszystkimi badaniami, zabiegami i bezowocnymi staraniami sama wreszcie odpuściłam, trzy miesiące później okazało się, że jestem w ciąży.

– Moment, kiedy dajemy sobie czas lub świadomie rezygnujemy z dalszych starań, jest jak złapanie powietrza po wyjściu z dusznego pomieszczenia. Czujemy ulgę, a poziom napięcia gwałtownie spada i w niektórych przypadkach to wystarcza, by doszło do zapłodnienia. Ale kobieta musi być na ten krok gotowa, a czasem trzeba przejść naprawdę długą drogę, żeby wrócić do siebie.

Pozorna rezygnacja nic nie da, to musi być świadoma decyzja. Niełatwo ją podjąć, bo potrzeba posiadania dziecka jest u wielu par tak silna, że pojawia się tak zwany syndrom gotującej się żaby, czyli pacjenci wytrzymują więcej, niż są w stanie, i funkcjonują przez długi czas na granicy swoich możliwości. Jeszcze jeden cykl, jeszcze jeden transfer i na pewno pojawi się ciąża…

Wszystko inne traci sens, zapominają, że wciąż istnieją na świecie rzeczy, które wcześniej dawały im szczęście. Podczas terapii staramy się do tych momentów wracać.

Niepłodność u mężczyzn – jak jej zaradzić?

– Przed podjęciem decyzji o dziecku jeździłam konno niemal codziennie, ale kiedy pojawiły się problemy z zajściem w ciążę, nagle zorientowałam się, że jeździectwo przestało mnie cieszyć. Nie miałam na to siły, energii i chęci. Właściwie do wszystkiego musiałam się zmuszać.

– O tym właśnie mówię! To zupełnie naturalne zjawisko, które dotyczy większości par bezskutecznie starających się o dziecko. Wielu moich pacjentów miało swoje pasje, zainteresowania, z których nagle zrezygnowali z braku czasu, finansów albo zwyczajnie chęci i motywacji. Diagnoza sprawiła, że całe ich życie stało się niepłodnością.

Podczas terapii staram się wracać do tych przestrzeni, w których mogliby znów po prostu być sobą. Wyjście z roli pacjenta jest najbardziej terapeutyczne. Dlatego podczas spotkań zachęcam m.in. do obejrzenia zdjęć z czasu przed leczeniem niepłodności, by zobaczyć, przypomnieć sobie, jak wyglądało życie przed rozpoczęciem starań o dziecko. Nic się nie zmienia – poza naszym punktem widzenia.

Pytam też o rytuały w związku, o to, jak para spędzała wspólnie czas, za czym najbardziej tęskni. Namawiam, by pacjenci wrócili do tego, nawet jeśli wydaje im się, że nie ma już sensu. To jak z ćwiczeniami. Trudno zacząć, ale kiedy już robimy je regularnie, wchodzą w krew i cieszą. Każdy z nas ma w sobie zasoby, dzięki którym może przetrwać kryzys, ale nie zawsze w trudnych momentach o nich pamiętamy.

– Kiedy warto pomyśleć o wsparciu psychologicznym?

– Oczywiście im wcześniej, tym lepiej. Jeżeli zauważamy, że problem zajmuje 70–80 proc. naszych myśli w ciągu dnia, to już sygnał alarmowy. Niestety większość par go przegapia i trafiają do mnie dopiero wtedy, gdy niepłodność pochłania sto procent ich uwagi, a różne problemy mocno się kumulują.

Często uważają, że trudności z zajściem w ciążę są przyczyną nieporozumień w ich związku. Widzą w tym źródło wszystkich życiowych niepowodzeń. Tymczasem podczas rozmów okazuje się, że pewne rzeczy kiełkowały już wcześniej. Im więcej problemów do przerobienia, tym terapia trwa dłużej.

– Korzystałam z pomocy jednej z renomowanych warszawskich klinik leczenia niepłodności. Nigdy nie zaproponowano mi wsparcia psychologa. Czy Panią to dziwi?

– Oczywiście, że tak, ale nie jest Pani pierwszą osobą, od której to słyszę. Czasem pacjenci przyznają, że mieli pojedyncze konsultacje w klinice, ale to też za mało. W trakcie leczenia niepłodności często potrzebna jest spójna terapia.

To nie znaczy oczywiście, że trzeba spotykać się z psychologiem codziennie. Pracuję ze swoimi pacjentami w systemie raz na trzy tygodnie. Z większością spotykam się przez sześć miesięcy, czasem rok, ale nie ma żadnych reguł. Każdy korzysta z terapii do momentu, aż poczuje, że dalej może iść sam.

TSH w ciąży i u kobiet planujących ciążę – jakie są normy?

– A jak wygląda terapia? Czy sięga się do korzeni, rozdrapuje bolesne lub wstydliwe sprawy rodzinne?

– Wszystko zależy od podejścia psychoterapeuty. Ja pracuję w nurcie systemowym, czyli bardziej patrzę na to, jak pacjent dzisiaj postrzega siebie, swoje rodzicielstwo czy dzieciństwo. Bardziej od rodzinnych tajemnic interesują mnie komunikaty wypowiadane mimowolnie, tak zwane przekazy rodzinne, z którymi spotykamy się od dziecka, są więc wdrukowane w naszą podświadomość. A często to przekonania typu: „Nie ma szczęścia bez dzieci” albo „Związek bez dzieci się rozpada”, które determinują sposób patrzenia na świat i relacje z partnerem.

Dlatego pierwsze dwa, trzy spotkania są czysto diagnostyczne, ustalamy też cel terapii, czyli taki efekt, po którym pacjent mógłby rozpoznać, że leczenie mu pomogło. To uświadamia mi, co danej osobie jest najbardziej potrzebne. Nie działam według określonego schematu, bo terapia przypomina wędrówkę górską. Każdy wdrapuje się na szczyt w swoim tempie, pokonując po drodze różne słabości. Pod łatką niepłodności często ukrywa się dużo innych problemów. Najczęściej dotyczą one relacji z rodziną, partnerem, ale także znajomymi, którzy mają dzieci. Wiele par nie radzi sobie z komunikatami, które ich ranią.

– Kultowe pytanie: „A wy kiedy?”.

– Właśnie tak! Słysząc je, nie zawsze mamy siłę i odwagę, żeby siebie chronić, albo obawiamy się niekontrolowanego wybuchu emocji. Zachęcam do odbicia piłeczki z grzecznością, uważnością i otwartością na drugą osobę. Można na przykład zapytać: „A dlaczego odpowiedź na to pytanie jest dla ciebie ważna?”. Wtedy automatycznie uwaga koncentruje się na rozmówcy, nie na nas.

– Dla wielu par niepłodność to temat tabu, ale ja lubię każdy problem przegadać. Szybko jednak zorientowałam się, że mało kto chce już o tym słuchać.

– Zamiast powierzchownie mówić wszystkim o swoim problemie, lepiej stworzyć dwie, trzy silne relacje, w których będzie można przeanalizować go głębiej, otworzyć się, porozmawiać o swoich uczuciach, obawach, nadziejach. Nauka radzenia sobie z emocjami i rozmawiania o niepłodności jest ważnym elementem każdej mojej terapii.

Niepłodność w medycynie chińskiej – jak ją leczyć?

– Trudno jednak budować dobre relacje, kiedy spotkanie ze znajomą w ciąży czy matką małego dziecka sprawia niemal fizyczny ból. W czasie starań o dziecko odkryłam zupełnie nieznane mi dotychczas uczucia, na przykład zazdrość. Jak sobie z tym radzić?

– Niepłodność porywa jak rzeka, czasem mocniej, czasem słabiej, raz jest przypływ, a innym razem susza. Trzeba popłynąć z nurtem, ale ze świadomością, że to, co przeżywamy, będzie się zmieniać, i w relacjach społecznych swój status aktualizować, czyli mówić otwarcie, że dziś coś jest trudne, ale być może za jakiś czas będziemy na to gotowi. Teraz może być ciężko spotkać się z koleżanką w zaawansowanej ciąży, ale za trzy miesiące znajdziemy się na innym etapie przeżywania własnej niepłodności.

Znajomi i bliscy powinni natomiast nauczyć się pytać, czy mamy ochotę się spotkać, z otwartością na to, że możemy się nie zgodzić i nie będzie w tym nic osobistego. Nic się nie stanie, jeśli ktoś raz nie pójdzie na chrzciny czy na Wigilię. Jeżeli nie czujemy się na siłach, dajmy sobie przyzwolenie, by ten czas spędzić inaczej, wiedząc, że nie zawsze musi tak być. Być może za rok z radością wrócimy do rodzinnych spotkań.

– Jedna z bliskich koleżanek powiedziała mi kiedyś, że stara się o dziecko, ale gdy jej się to uda, nie będzie wiedziała, jak mnie o tym poinformować. Uświadomiłam sobie, że staję się toksyczna dla najbliższych.

– Ten przykład najlepiej pokazuje, że kluczem do dobrych relacji jest otwarte mówienie o swoich uczuciach i potrzebach w danej chwili. W tej rozmowie była ogromna empatia, szczerość, troska o Panią, ale też przyznanie się do własnego zagubienia w tej sytuacji. Znajoma z pewnością poczuła ulgę, a Pani mogła spojrzeć na własną niepłodność z różnych perspektyw.

– Czasami najtrudniej odnaleźć się w tej sytuacji najbliższym – rodzicom, rodzeństwu. Udają, że nie ma tematu, nie potrafią wspierać.

– Temat niepłodności jest jak słoń w pokoju. Wszyscy go widzą, ale nikt nie wie, jak to zjawisko skomentować. Najlepiej sygnalizować problem po kawałku, stopniowo przełamywać tabu. Na przykład na każdym spotkaniu rodzinnym powiedzieć jedno zdanie na temat niepłodności. „Byliśmy dziś u lekarza” albo „Jutro mam badania”. Nic więcej. Takie powolne oswajanie się z tematem jest dużo bezpieczniejsze dla obu stron niż bezpośrednia konfrontacja, na którą mało kto jest gotowy.

– Ilu kobietom mniej więcej udaje się zajść w ciążę podczas terapii?

– Wielu – nie prowadzę żadnych statystyk, ale szacując, to pewnie trzy czwarte pacjentek. Zawsze jednak podkreślam, że moją rolą jest jedynie towarzyszenie pacjentom podczas leczenia niepłodności. Czasem w trakcie terapii pojawi się upragniona ciąża, innym razem trzeba zamknąć proces starań o dziecko. Nie mogę nikomu zagwarantować, że terapia zakończy się ciążą, to byłoby nieetyczne.

Weronika Marczuk o późnym macierzyństwie

– Czy kobiety, którym się udało, od razu przerywają psychoterapię?

– To zawsze indywidualna kwestia, ale z moich doświadczeń wynika, że moment zobaczenia dwóch kresek na teście to najpierw ogromna radość, ale po niej szybko przychodzi fala równie dużego lęku. Z ludźmi, którzy doświadczyli niepłodności, ale w końcu zostali rodzicami, jest trochę tak, jak z żołnierzami wracającymi z frontu, którzy muszą się na nowo odnaleźć w rzeczywistości. To niełatwe, kiedy zwykłe rzeczy budzą lęk.

Kobiety, które wiele lat starały się o ciążę, często panicznie boją się, że ją stracą. Jestem więc ze swoimi pacjentkami do czasu, aż poczują się bezpiecznie. To one decydują, kiedy kończy się terapia. I zazwyczaj w pierwszym trymestrze jeszcze korzystają z pomocy psychologicznej. Stosuję też zasadę otwartych drzwi, to znaczy, że pacjentki zawsze mogą przyjść, kiedy tylko będą potrzebować wsparcia. I wiele z nich wraca tuż przed porodem.

– Czy kobiety, które doświadczyły niepłodności, są innymi matkami niż te, które zaszły w ciążę bez problemu?

– Jestem daleka od generalizowania, ale niepłodność z pewnością jest jak blizna, która zawsze przypomina o tym, co się wydarzyło. U niektórych kobiet mimo pojawienia się ciąży wciąż aktualne są trudności, z jakimi zmagały się wcześniej, np. depresja lub zaburzenia lękowe. Nigdy nie jest za późno, by przepracować ten problem, musi być jednak gotowość do podjęcia terapii. Wiele osób nie zgłasza się do psychologa z obawy przed rozdrapywaniem ran. Jeśli jednak trauma wraca, nie ma czego rozdrapywać, bo rana nie jest zabliźniona.

– A co z kobietami, którym nigdy nie udaje się zostać matkami? Jak to sobie wytłumaczyć?

– Pomagam im przejść żałobę po braku biologicznego dziecka. To brzmi abstrakcyjnie, ale niczym nie różni się od tego, co czujemy po śmierci kogoś bliskiego. Pacjenci podczas leczenia niepłodności cały czas żyją myślą o dziecku. Z jednej strony go nie ma, ale z drugiej jest z nimi każdego dnia. Kiedy wszystkie szanse leczenia zostają wykorzystane, a efektów nie widać, razem przechodzimy żałobę po dziecku, którego nie było.

Czasem samo nazwanie tak tego okresu bardzo pomaga, bo żałoba daje prawo do smutku, łez i przeżywania wszystkich nagromadzonych emocji. Ale jednocześnie daje nadzieję, że to minie, każda żałoba przecież kiedyś się kończy. Niepłodność jest trudną chorobą, bo dotyczy dwojga ludzi, nie daje żadnych objawów zewnętrznych, a przez to trudniej o zrozumienie i współodczuwanie.

Chcesz zajść w ciążę? Nie kochaj się zbyt często!

– Dlatego opłakiwanie dziecka, którego nie było, może budzić zdziwienie.

– Niestety wciąż nie mamy społecznie ustalonych standardów, jak wspierać osoby, którym się nie udało. Pacjenci często słyszą, że przesadzają, zwariowali, zachowują się irracjonalnie. Dlatego tak ważna jest ich psychoedukacja. Oni sami muszą umieć nazwać i rozumieć swoje emocje. Wiedzieć, że to, co przeżywają, jest adekwatne do sytuacji, naturalne i minie, kiedy przyjdzie na to czas.

Czy ten artykuł był pomocny?
TakNie

Podobne artykuły