Suplementy diety to nie leki, nikt ich nie bada pod kątem skuteczności. Za to cały sztab ludzi pracuje nad tym, by dziecięce rączki same wyciągały się w ich kierunku. I żeby mamy kupowały je z tym cudownie krzepiącym poczuciem, że inwestują w rozwój dziecka. Dziś bowiem można kupić syrop czy pastylki na wszystko – dobry sen, apetyt, mocne zęby, wzrost, odporność, nawet stopnie w szkole. Lepiej jednak nie podawać ich na własną rękę. Wiesz czemu?
Spis treści
1. Bo witaminy i minerały łatwo przedawkować
Czy przed rozpoczęciem suplementacji badasz dziecko? Sprawdzasz stan jego zdrowia, co i czego mu brakuje? No właśnie. A przecież większość preparatów dostarcza witamin i minerałów pokrywających 100 proc. dziennego zapotrzebowania. Owszem, nie wszystkie będą w pełni przez organizm przyswojone, ale nigdy nie wiadomo ile. Pamiętajmy, że dodatkowe witaminy znajdują się też w produktach spożywczych, sztucznie w nie wzbogacanych – w sokach dla dzieci, płatkach śniadaniowych, cukierkach. Sumując je wszystkie może okazać się, że dziecko rozsadza witaminowa petarda. Witaminy i minerały to substancje aktywne, ich nadmiar może też szkodzić.
– Dzieciom do 3. roku życia w ogóle nie powinno się podawać żadnych suplementów na własną rękę, ponieważ u maluchów najłatwiej o przedawkowanie. Lekarze zalecają profilaktyczne suplementowanie tylko witamin D i K oraz kwasów Omega-3. Ich niedobory są bowiem powszechne, co wynika z naszego stylu życia, dieta przeciętnej polskiej rodziny nie zaspokaja zapotrzebowania na powyższe – mówi Kamila Lipowicz, dietetyk kliniczny z kliniki Ajwen. Ale więcej „profilaktycznie” nie trzeba nic.
– Naturalnymi składnikami (z warzyw, owoców) organizm umie gospodarować, pobiera tyle, ile potrzebuje. Wobec syntetycznych, które najczęściej znajdują się w suplementach, jest bezradny i łatwo może dojść do przedawkowania. A konsekwencje tego bywają groźne – przestrzega dietetyk. – Przykłady? Suplementacja żelazem przy niskiej odporności. Jeśli dziecko choruje, lepiej sprawdzić, co jest tego przyczyną, zła praca żołądka, jelit? Zwiększone dawki żelaza nie tylko nie dodadzą mu sił, mogą nawet pogorszyć jego stan, jest ono bowiem pożywką dla patogenów, mogą nawet karmić komórki nowotworowe. I nasila próchnicę (dlatego preparaty z nim nie powinny mieć kontaktu z zębami). Zaś częste nadmierne spożycie witaminy A może prowadzić do zaburzenia równowagi metabolicznej i dolegliwości – od mdłości i wymiotów nawet do poważnych uszkodzeń wątroby.
2. Bo większość produktów witaminowych to czysta chemia
– Dla zasady: jeśli tylko można, lepiej unikać podawania jej dzieciom – radzi Kamila Lipowicz. – Nasz organizm nie potrafi obchodzić się ze składnikami syntetycznymi, całe pokolenia trenował przyswajanie tylko naturalnych substancji. Żeby wykorzystać syntetyczną substancje musi wykonać sporo dodatkowej pracy, a to dla niego wysiłek, który odciąga go od codziennych funkcji. I do końca nie wiadomo, jak witaminy wytworzone w laboratorium zostaną przez organizm wykorzystane, czy trafią tam, gdzie są potrzebne, czy będą długo krążyć we krwi, czy i jak będą wchodziły w relacje z innymi syntetycznymi substancjami. I czy nie zostaną potraktowane jak toksyny. Oczywiście są przypadki, kiedy suplementacja jest konieczna, ale powinna być indywidualnie dobrana i na określony czas. I idealnie, gdyby była w formie biodostępnej dla organizmu.
3. Bo sztuczne witaminy blokują wchłanianie naturalnych
Tak jest np. z witaminą D – długotrwałe podawanie syntetycznej powoli zmniejsza syntetyzowanie się tej naturalnej w skórze. Twoje dziecko potrzebuje dodatków D? Podawaj mu, ale najlepiej w postaci naturalnej, np. czystego tranu. Wystawiaj na słońce, kiedy tylko jest. I zwiększ ilość tłuszczu w jego diecie, ono jest magazynem dla witaminy D (a także A, E i K), radzi Lipowicz. Oczywiście nie tylko syntetyczna witamina D oducza organizm korzystania z naturalnych wartości, taki mechanizm zachodzi przy innych, ale ciągle jest badany. I odnosi się do długotrwałych kuracji, za bezpieczne uważa się 4-6 tygodniowe podawanie suplementów, i robienie przerw.
4. Bo zawierają mnóstwo szkodliwych dodatków
Żeby wszystkie dobroczynne składniki mogły przybrać apetyczne formy i przetrwać (nierzadko całe lata!) w niezmienionej postaci, zwykle mają w składzie całą listę konserwantów, barwników, stabilizatorów, substancji przeciwzbrylających, zagęszczaczy i innych nieproszonych gości. Owszem, zdarzają się naturalne, jednak nawet co drugi preparat dla dzieci wypełniony jest składnikami syntetycznymi. Nierzadko bardzo szkodliwymi. Najczęściej spotykane? Barwniki z „wielkiej trójki”: czerwień (allura, E 129 ), żółć (tartrazyna, E102 ) i żółcień pomarańczowa (E110) zawierają znane czynniki rakotwórcze, mogą też wzmagać objawy astmy, a u dzieci powodować nadpobudliwość. A popularny benzoesan sodu, znany konserwant, poprzez swoje działanie antybakteryjne zmniejsza ilość dobroczynnych drobnoustrojów w układzie pokarmowym, co może prowadzić do zaburzeń trawienia i odporności.
5. Bo niewiele różnią się od słodyczy
Niemal każdy preparat dla najmłodszych jest słodzony, tak mocno, że dla dziecięcej trzustki nie różni się od landrynek. A dziś już wiadomo, że cukier jest nie tylko pożywką dla patogenów (pasożytów, wirusów, bakterii, grzybów), ale jest jednym z winnych epidemii otyłości i rozwijania się chorób cywilizacyjnych. Co ciekawe, najnowsze badania wykazują, że jego nadmiar w diecie skutkuje także… słabszym uczeniem się. Winne są najprawdopodobniej bakterie jelitowe, które uwalniają związki wpływające na układ nerwowy i odpornościowy, i przy diecie “przecukrzonej” oba te układy działają mniej sprawnie. Poza tym nadmiar słodyczy obniża odporność i przyczynia się do szybszego rozwoju infekcji.
Cukier (nawet bardziej niż sól!) wpływa też na rozwój chorób układu naczyniowo-sercowego. No i im więcej jemy słodyczy, tym… bardziej jesteśmy głodni. Wykazał to dr Zane Andrews, australijski endokrynolog z Monash University: słodki pokarm uszkadza neurony odpowiedzialne za wywoływanie poczucia sytości. A do tego od cukru łatwo się uzależnić, jak pokazały doświadczenia – i to nawet łatwiej niż od kokainy.
6. Bo najczęściej zawierają substancje jeszcze gorsze od cukru
Lista grzechów cukru jest tak okazała, że powszechne stało się szukanie jego zamienników. Zaczęto sięgać po tanie sztuczne słodziki, np. maltodekstrynę czy syrop glukozowo-fruktozowy. Nie jest to jednak dobry wybór – dziś już wiadomo, że ich stosowanie ma silny wpływ na gospodarkę insulinoopornościową. Mają wysoki indeks glikemiczny, sprawiają, że insulina jest cały czas produkowana i nie gaśnie uczucie głodu i po latach grożą rozwinięciem się np. cukrzycy. Lepiej unikać wszystkich sztucznych słodzików – sorbitoli, manitoli, ksylitoli – ich częste przyjmowanie upośledza pracę trzustki. – Owszem, nie podnoszą poziomu glukozy, ale jednak stymulują wyrzut insuliny, wciąż trwają badania, jak bardzo niekorzystny ma to wpływ na stan organizmu – mówi dietetyk Kamila Lipowicz.
A popularny aspartam? W połowie składa się z fenyloalaniny, przez co regularnie spożywany zaczyna zwalniać organizm do produkowania swojej własnej fenyloalaniny, a ona m.in. hamuje łaknienie węglowodanów i pozwala ograniczyć nadmierne spożycie pokarmów. Co oznacza, że osoba, u której aspartam hamuje produkcję serotoniny, zaczyna jeść więcej. Aspartam poza tym jest ekscytotoksyną – spożywanie go w nadmiernej ilości może powodować obumieranie komórek, co jest niebezpieczne zwłaszcza dla małych dzieci, u których bariera krew-mózg nie jest jeszcze w pełni rozwinięta. EPA (amerykańska organizacja ochrony zdrowia i środowiska naturalnego) niedawno oficjalnie uznała aspartam za substancję chemiczną, która wywołuje neurotoksyczność rozwojową, i potwierdziła aż 92 (!) skutki uboczne jego stosowania – takie jak bóle głowy, nudności, wymioty, bóle brzucha, biegunka, zawroty głowy czy pogorszenie wzroku.
7. Bo nie są przebadane
Nikt nie sprawdza składników suplementów, nawet tych dla przeznaczonych dla maluchów. Mogą być sprowadzane z Chin, w paczkach pełnych toksycznych dodatków – nikt tego nie wie. Jako że nie są lekami, dopuszczeniem ich do obrotu zajmuje się Główny Inspektorat Sanitarny, który odpowiada tylko za „bezpieczeństwo żywności i żywienia”. W Polsce nie prowadzi się więc dokładnych badań nad rzeczywistą zawartością witamin, substancji pomocniczych, itd. Ale taką masową kontrolę przeprowadzono kilka lat temu w Niemczech. Zbadano 23 suplementy diety. Aż 18 zawierało zbyt wysokie stężenie witamin, by można było bezpiecznie podać je dzieciom.
8. Bo uczą drogi na skróty
Sięganie po suplementy to przyzwyczajanie siebie – i uczenie dziecka – łatwych rozwiązań. Masz problem? Weź pigułkę i po sprawie. Niestety: nic za darmo, każda substancja chemiczna wpuszczona w organizm daje skutki uboczne. Od maleńkości uczmy dzieci mądrego funkcjonowania: właściwego odżywiania się, aktywności i odpoczywania. Nie ma lepszej drogi do dobrej kondycji niż zdrowy tryb życia.
9. Bo najczęściej zwyczajnie… nie są potrzebne!
Po preparaty apteczne sięgają głównie dobrze sytuowane mamy, w których rodzinach rzadko zdarza się niedojadanie i niedobory wartości odżywczych. Acz owszem, nawet zadbane dzieci miewają kłopoty z apetytem czy odpornością. Jeśli jednak ich rozwój daje powody do niepokoju, to trzeba zgłosić się do lekarza, a nie usprawniać malucha na własną rękę!