Marta Maruszczak jest mamą trojga dzieci, w tym bliźniaków. Jako dziennikarka, redaktorka, przez kilkanaście lat kierowała czasopismami dla młodych rodziców. Napisała 25 książek dla młodych czytelników. W najnowszej publikacji „O maluchu w brzuchu, czyli skąd się biorą dzieci” w prosty, przystępny i pełen humoru sposób proponuje całej rodzinie, jak zgłębić wiedzę na tematy poczęcia i narodzin dziecka.
– Kiedy usłyszałaś pierwszy raz pytanie skąd się biorą dzieci, jak na nie zareagowałaś?
– Właśnie teraz uświadomiłam sobie, że nigdy żadne z moich dzieci nie zapytało mnie o to… W naszej rodzinie samo życie podyktowało właściwy moment na rozmowę o tej sprawie. Zanim to pytanie zdążyło zakiełkować w głowach moich synów bliźniaków, temat wypłynął sam. Okazało się, że wkrótce urodzi się trzecie dziecię, więc podzieliliśmy się z dwuipółletnimi chłopcami tą radosną nowiną. Dowiedzieli się, że wkrótce zostaną starszymi braćmi maleńkiej istoty, która rośnie w moim brzuchu. To sprowokowało mnóstwo ich pytań o detale. Były wśród nich trudne i łatwiejsze, zabawne i zdumiewające. Na przykład: „czy ona ma tam jakieś zabawki?”, albo „czy kiedy Ty, mamo, pijesz sok, to ona ma w brzuchu owocowy prysznic?”, Ale „skąd się biorą dzieci?” nie usłyszałam. Odpowiedź moje dzieci poznały wcześniej, niż dojrzały do postawienia tego pytania.
– To znaczy, że Twoja książka jest w pewnym sensie dokumentem?
– Tak. Książka „O maluchu w brzuchu, czyli skąd się biorą dzieci” jest złożona z prawdziwych pytań zadawanych przez prawdziwe dzieci. Dlatego pisało mi się ją łatwo i z dużą przyjemnością. Niczego nie musiałam wymyślać. Wystarczyło uruchomić pamięć, a wspominanie czasów, gdy moja trójka była rezolutnymi, dociekliwymi maluchami, było wspaniałe. Pozostała mi jakże wdzięczna rola kronikarza. Można zatem uznać, że Mateusz, Kacper i Wiktoria są współautorami tej książki. Córka także ma swój wkład, gdyż i ona mając trzy – cztery lata zaczęła pytać o te sprawy. I tu rolę mentorów częściowo wzięli na siebie jej bracia! Słuchanie, jak przekazują siostrze niedawno zdobytą wiedzę przepuszczoną przez filtr dziecięcego pojmowania świata – to dopiero było ciekawe doświadczenie!
– Czy to znaczy, że dzieci nie zaskoczyły Cię żadnym pytaniem o tej tematyce?
– Nie raz i nie dziesięć razy wprawiły mnie w konfuzję, a nawet osłupienie. Stawiały wiele trudnych pytań, ale to już był wyższy poziom gry w uświadamianie. Na przykład kiedy pierwsze wyjaśnienia mieliśmy dawno za sobą, a chłopcy byli już doświadczonymi starszymi braćmi, Mateusz zapytał: „No dobrze, mamo, Ty nas miałaś w brzuchu, Ty nas urodziłaś i karmiłaś swoim mleczkiem. A tata w tym wszystkim nie miał nic ważnego do roboty?” Zrozumiałam, że jako mały mężczyzna chce poznać swoją rolę „w tym całym rozmnażaniu” (to też ich sformułowanie). Jednak najbardziej kłopotliwa sytuacja zdarzyła się nam, kiedy panowie mieli chyba coś koło pięciu lat. Wracaliśmy z przedszkola. Godziny szczytu, tramwaj pełen ludzi. I nagle rozlega się dobitny głos Kacperka: „mamo, a tak konkretnie, to którędy ten plemnik dostaje się do jajeczka?” Czułam, że cały tramwaj zamarł, nasłuchując, co odpowiem…
– Jak sobie poradziłaś w tej opresji?
– W tramwaju odpowiedziałam tylko, że w ciele kobiety jest taki specjalny otworek, przeznaczony do tego celu. I dodałam, że dokładniej wyjaśnimy to sobie już w domu. Jednak asertywny Kacper nie ustępował: „ale mnie to interesuje teraz!”. Wtedy powiedziałam, że to są „prywatne sprawy”, o których rozmawia się bez dodatkowych słuchaczy. Pamiętasz wierszyk o słoniu Bombi z książki Jana Brzechwy o zwierzętach „Zoo”? Cytuję:
„Ten słoń nazywa się Bombi.
Ma trąbę, lecz na niej nie trąbi.
Dlaczego? Nie bądź ciekawy.
To jego prywatne sprawy.”
Chłopcy znali na pamięć i uwielbiali wszystkie te wierszyki. A w opisywanej opresji jeden z nich przyszedł mi z pomocą i ułatwił szybkie wyjaśnienie synom, że istnieje coś, co nazywamy intymnością. Oto najlepszy dowód, że poezja bywa bliska życiu! Oczywiście w domu wróciliśmy do tematu.
– Dlaczego rodzicom tak trudno rozmawiać z dziećmi o sprawach płci?
– Myślę, że powód jest prosty: młodzi rodzice nie mają wzorców, ponieważ w ich dzieciństwie podczas rozmów o rozmnażaniu dorośli wykręcali się sianem, zamiast uczciwie odpowiadać, jak to jest naprawdę. Także skrępowanie i zażenowanie jest złą spuścizną po poprzednich pokoleniach. Czas z tym skończyć. Zawsze jest zaskoczenie: jak to? Ono już się tym zaczyna interesować? Chyba jeszcze jest za małe?
Warto zdać sobie sprawę, że z punktu widzenia dziecka w pytaniu o sprawy związane z płcią nie ma niczego niestosownego czy wstydliwego. Ono obserwuje świat i potrzebuje objaśniania go przez tych, którzy jego zdaniem potrafią to zrobić. Chce wiedzieć, skąd się bierze tęcza na niebie czy pieniądze w bankomacie, dlaczego jedne zwierzęta zjadają inne, albo skąd wiemy, jak wyglądały dinozaury. Sprawy dotyczące ciała i rozmnażania są dla malucha tak samo interesujące i tak samo niewinne. Ta ciekawość dowodzi, że dziecko rozwija się prawidłowo oraz że ma zaufanie do rodziców, skoro to u nich szuka informacji. Nie jest to żadne „niezdrowe zainteresowanie”, jak usiłują teraz wmówić nam ci, którzy mają problem z własną płciowością.
– Inna trudność to chyba brak odpowiednich określeń w słowniku opisujących „te” części ciała i „te” funkcje.
– Tak, to jest problem. W języku polskim mamy do wyboru albo terminologię naukową, rodem z podręcznika anatomii, albo określenia infantylne w rodzaju „siusiak”, „pisia”, albo… słowa wulgarne. Uważam, że najlepszym rozwiązaniem jest jednak posługiwanie się prawidłowymi nazwami części ciała. Może ja miałam łatwiej, ponieważ jestem biologiem, antropologiem i studiowałam też medycynę. Moja mama też była biologiem, więc od dzieciństwa byłam „otrzaskana” z anatomiczną nomenklaturą. Przecież nie ma niczego niewłaściwego czy nieprzyzwoitego w słowach: pochwa, penis, macica, plemnik, jajeczko. Jeśli używamy ich od początku w rozmowach na temat rozmnażania, te słowa nigdy nie będą dla dziecka zimne czy oficjalne.
Oprócz wyboru słownictwa warto także zawczasu ustalić wspólną, rodzinną „politykę informacyjną”, której będą trzymać się wszyscy bliscy dziecku dorośli. To ważne, by od różnych członków rodziny nie otrzymywało ono niespójnych lub sprzecznych informacji. Natomiast jeżeli na przykład dziadkowie nie czują się na siłach do prowadzenia takich rozmów, mogą odsyłać malca do mamy lub taty. Wystarczy, że powiedzą: „rodzice są lepszymi ekspertami niż my, bo mama urodziła cię niedawno, więc oboje to wszystko dobrze pamiętają”.
– Czym się kierowałaś pisząc tę książkę: czy chciałaś trafić do dzieci, do rodziców, czy do całej rodziny?
– Oczywiście adresowałam tę książkę do całej rodziny. Moje założenie było następujące:
najpierw mama i tata zapoznają się z treścią. Może i dziadkowie, ciocia i wujek będą mieli ochotę na taki szybki kurs przygotowawczy? Dorosłym czytelnikom podpowiadam, jak przekazywać maluchowi informacje w sposób rzetelny i taktowny, a jednocześnie zrozumiały, dostosowany do potrzeb kilkulatka. Następny etap korzystania z tej książki to przeglądanie jej wraz z dzieckiem. Wspólne oglądanie scenek przedstawionych na wspaniałych ilustracjach Moniki Filipiny prawdopodobnie zainteresuje malca. Najpewniej zacznie zadawać wtedy pytania. Niech to on sam wybiera, który z tematów w danej chwili jest najciekawszy. Odradzam przeczytanie dziecku tej książki za jednym razem od deski do deski. Została ona pomyślana jako przewodnik dla rodziców i dzieci pomagający we wspólnej, ciekawej podróży . Ta książka może stać się na kilka lat trzecim uczestnikiem rozmów rodziców z dziećmi o płci i rozmnażaniu. Można do niej wracać wielokrotnie. Bohaterka książki – Mela rośnie na jej kartach (co widać na rysunkach), więc i pytania dziewczynki stają się coraz bardziej dociekliwe.
– Czy współpracowałaś z ilustratorką przy powstawaniu graficznej strony książki? Rysunki są prześliczne, ciepłe, przyjazne…
– To prawda, że ilustracje są wielkim walorem tej książki. Pani Monika Filipina jest młodą, ale już często nagradzaną plastyczką, która ukończyła studia magisterskie ze specjalizacją w ilustracji książek dla dzieci na Cambridge School of Arts. Współpracuje z wydawnictwami w Polsce, Wielkiej Brytanii, Włoszech i Hiszpanii. W 2013 roku książka „Oh! What a Tangle” dostała nagrodę Golden Pinwheel dla najlepszej książki międzynarodowej na Targach Książki dla Dzieci w Szanghaju. Jestem szczęśliwa, że współtworzyła moją książkę. Kiedy ją pisałam, obmyślałam jednocześnie scenki, które mogłyby pomóc w wyjaśnianiu dziecku kolejnych tajemnic związanych z początkami ludzkiego życia. Moje didaskalia dotyczące ilustracji do każdego rozdziału były nierzadko dłuższe niż sama jego treść! Pani Monika stworzyła sympatyczne postaci składające się na rodzinę Meli, wyczarowała dla nich fajny dom, a to wszystko nadało książce miłą, przyjazną atmosferę. Aż chce się być z Melą, Kajtkiem, ich rodzicami, dziadkami, psem Mufką i kotem Filutem! Intuicja artystki naprawdę mnie zaskoczyła. Okazało się bowiem, że choć ilustratorka nigdy nie widziała moich dzieci, narysowała Melę z identycznymi kucykami, jakie nosiła moja paroletnia Wika!
– Zanim ktoś przeczyta tę książkę, co mogłabyś mu poradzić, jak rozmawiać z maluchami na tematy dotyczące prokreacji?
– Przez wiele lat pracowałam w czasopismach dla młodych rodziców, pisałam też poradniki dotyczące wychowania dzieci. Wiem, jakie trudności muszą pokonywać mama i tata w rozmowach z dziećmi na rozmaite „poważne” tematy. Uważam, że nie istnieje problem, o którym nie można byłoby pomówić z kilkulatkiem.
Najważniejsze praktyczne porady dotyczące zasad rozmawiania z dzieckiem o różnych sprawach, nie tylko tych dotyczących rozmnażania, wypunktowałam we wstępie do mojej książki. Przytoczę tu trzy najważniejsze i najbardziej uniwersalne:
- Nie wyprzedzajmy dziecięcej ciekawości. W rozmowach o sprawach płci oddajmy inicjatywę maluchowi. Niech kilkulatek stopniowo odkrywa tę sferę życia z kompetentną pomocą rodziców.
- Odpowiadajmy dziecku tylko na jego pytanie: jasno, krótko i konkretnie. Jeśli podana informacja nie zadowoli go, będzie indagowało dalej. Natomiast jeżeli okaże się wystarczająca, malec wróci do tematu po jakimś czasie, gdy będzie potrzebował kolejnych, już bardziej szczegółowych wyjaśnień.
- Nie spodziewajmy się, że „załatwimy sprawę” za pomocą jednej rozmowy lub długiego i nudnego dla dziecka wykładu. Tzw. uświadamianie odbywa się stopniowo i jest rozłożone w czasie. Malec będzie wielokrotnie przychodził z kolejnymi pytaniami.
Na koniec życzę małym i dużym czytelnikom „O maluchu w brzuchu” przyjemnej i pożytecznej lektury oraz wielu ciekawych rozmów, które ta książka zainspiruje. Mam taką nadzieję.
…………………………………………
„O maluchu w brzuchu, czyli skąd się biorą dzieci”, Autor: Marta Maruszczak, Ilustrator: Monika Filipina, Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 2019