Strona główna ZdrowiePsychologia Jak uważność i współczucie mogą wspierać relację? Rozmowa z psycholożką dr. Julią E. Wahl, autorką książki „Kochać (się) mądrze”

Jak uważność i współczucie mogą wspierać relację? Rozmowa z psycholożką dr. Julią E. Wahl, autorką książki „Kochać (się) mądrze”

autor: Izabela Nowakowska-Teofilak Data publikacji: Data aktualizacji:
Data publikacji: Data aktualizacji:

Choć mówimy, że miłość jest najważniejsza, paradoksalnie to właśnie z nią mamy największe problemy. Dlatego psycholożka dr Julia E. Wahl postanowiła przyjrzeć się miłości z różnych perspektyw i w rozmaitych kontekstach, a przede wszystkim z uważnością i współczuciem, które jej zdaniem są głównymi budulcami każdej relacji.

Strona główna ZdrowiePsychologia Jak uważność i współczucie mogą wspierać relację? Rozmowa z psycholożką dr. Julią E. Wahl, autorką książki „Kochać (się) mądrze”

– Jest pani trenerką uważności i współczucia, ale napisała pani książkę o miłości i związkach intymnych. Skąd ten temat?

– Interesował mnie osobiście, bo nie ukrywam, że miałam różne związki i mimo całej mojej psychologicznej wiedzy nie zawsze mi się one udawały, a każda porażka rodziła pytania, co robię nie tak i o co właściwie w tej miłości chodzi. Przeglądając literaturę fachową i popularne poradniki, zorientowałam się, że nikt nie spojrzał na ten temat z perspektywy uważności i współczucia, a jestem przekonana, że to główny budulec każdej, również intymnej relacji. Trzecim powodem była natomiast motywacja mojej ukochanej i to właśnie ona najbardziej pchnęła mnie do działania. Jakie były jej intencje, mogę się tylko domyślać. Zapewne chodziło o to, żebym sama mogła przyjrzeć się temu, jakie mam skojarzenia i doświadczenia związane z miłością. Co właściwie o niej wiem i czego nie wiem?

– Dlaczego miłość jest tak trudna, że wolimy „uczyć się” jej z książek niż z życia?

– Myślę, że to wynika z kilku czynników. Po pierwsze głównym problemem z miłością jest to, że, jak doskonale wiemy z literatury pięknej, filmów romantycznych i z życia właśnie, to uczucie często boli. A jak zauważa socjolog Byung-Chul Han w książce „Zmęczone społeczeństwo”, żyjemy w czasach algofobii, czyli lęku przed bólem. Do tego dochodzi współczesna narracja świata, która wmawia nam, że nasze relacje mają nam dawać jedynie szczęście, wsparcie, inspiracje, motywację. W efekcie, jak pisze Esther Perel, jedna z najbardziej znanych współcześnie terapeutek, nasz parter / nasza partnerka staje się kolejnym czynnikiem, który może powodować w nas napięcie, bo oczekujemy, że będzie dla nas wszystkim: przyjacielem, kochankiem, opiekunem, mentorem i nie wiadomo kim jeszcze. Tymczasem jedna osoba nie jest w stanie sprostać tym nierealnym oczekiwaniom, dlatego wcześniej czy później w miłości pojawia się rozczarowanie i cierpienie.

– Dlatego w relacjach międzyludzkich tak ważne jest współczucie?

– To dziedzictwo, bez którego jako gatunek nie bylibyśmy w stanie ewoluować. Już Karol Darwin zaobserwował, że populacje, w których dominują osobniki współczujące, mają największe szanse na przetrwanie. Faktem jest, że człowiek jest niedoskonały, potrafimy wywoływać wojny, konkurować ze sobą, nawet niszczyć się wzajemnie, ale mimo to potrafimy też współpracować i współodczuwać. Warto pielęgnować te umiejętności, bo kiedy zabraknie współczucia, to najpierw zanikną relacje międzyludzkie, a później my sami.

– A więc cały sekret udanego związku tkwi w tym, by w trudnych momentach zwyczajnie się wspierać?

– Nie ma żadnego przepisu na udany związek. Jeśli coś może być pomocne, to uświadomienie sobie, że miłość jest nieidealna, bo my też tacy jesteśmy. A współczujące podejście bez wątpienia pomaga przejść przez różnego rodzaju kryzysy, które wcześniej czy później pojawiają się w każdej relacji. Przy czym współczucie obecnie nie jest klasyfikowane jako emocja. Większość badaczy uznaje je za motywację – czyli to nie tylko wrażliwość na szeroko pojęte cierpienie, dyskomfort, trudności drugiej osoby oraz niedoskonałości własne, cudze i świata. Niezwykle ważne jest także to, co robimy, zaangażowanie w stawienie czoła problemom, zapobieganie im i wkładanie wysiłku w pracę nad związkiem.

– Tylko jak nad tym związkiem właściwie pracować?

– Aby mniej cierpieć z miłości, paradoksalnie potrzebujemy przyjąć ten ból, dyskomfort i obopólne niedoskonałości, dostrzec w drugim człowieku nie tylko to, co chcemy widzieć, czyli ideał, ale także pełnię. Wspierająca, oparta na współczuciu relacja jest urealnieniem. Nikt z nas przecież nie chce nieustannie odgrywać jakiejś roli, spełniać czyichś oczekiwań. Wszyscy chcemy być akceptowani i kochani tacy, jacy jesteśmy, z całym zestawem wad i zalet, bo wbrew tym wszystkim narracjom, które kształtują współczesną wizję świata, nigdy jako ludzie nie będziemy doskonali, niezależnie od tego, przez ile treningów i warsztatów przejdziemy i ile książek przeczytamy. Jeśli żyjemy z drugą osobą, która ma własny zestaw doświadczeń i emocji, nie ma możliwości, by nie było napięcia i momentów kryzysu.

– Pisząc w książce o różnych etapach miłości, fazę rozczarowania nazywa pani fazą potencjału. Jaki potencjał tkwi w rozczarowaniu?

– Dzięki niemu właśnie urealniamy drugiego człowieka. Życie w romantycznej bańce na dłuższą metę nam nie służy. Stan zakochania, czyli zawężonej uwagi, wyłącza nas z tego świata i skupia na osobie partnera, partnerki. To ważna faza relacji, ale w podręcznikach do psychiatrii nazywana jest psychozą na tle psychoseksualnym. Kto chciałby więc w nieskończoność tkwić w psychozie? Ale tu pojawia się kolejne pytanie: co robimy, gdy z tej fazy ślepego zakochania wychodzimy? Kiedy w związku zaczyna się prawdziwe życie, niezwykle istotna staje się uważność, która wspiera współczucie i miłość, pozwala im się usłyszeć. Wmawia nam się, że jeśli kochamy, to zawsze musimy to czuć, a co więcej, uczucie to powinno być niesamowicie przyjemne. A przecież nie zawsze tak jest i nie oznacza to od razu, że coś złego dzieje się w relacji. Może po prostu masz słabszy dzień albo jesteś zestresowana? Wystarczy się temu przyjrzeć z uwagą. Jeśli nie ma uwagi, nie ma relacji.

– Ale jej nadmiar też może szkodzić.

– Oczywiście, bo wtedy mówimy o tzw. fiksacji na relacji, obsesji, manii, a każda fiksacja jest przeciwieństwem miłości. W relacji nie chodzi więc o to, by utrzymywać uwagę paramilitarną. Znacznie ważniejsza jest uważność, która jest stopniowym rozszerzaniem uwagi, ma w sobie pewną lekkość bycia, której czujnej obserwacji brakuje. Uważności nie da się utrzymywać cały czas, to jest jeden z tych trybów, do których powinniśmy mieć po prostu bardziej świadomy dostęp, ale nie jesteśmy w stanie funkcjonować w nim non stop.

– Dużo mówi się o tym, że w uważność wpisane jest nieocenianie. To zapewne pomogłoby uniknąć wielu konfliktów w związku, ale czy da się zupełnie nie oceniać partnera? To brzmi jak utopia.

– Nieocenianie w relacji między dwojgiem ludzi absolutnie nie jest możliwe, a wręcz byłoby szkodliwe dla relacji, bo mogłoby powodować obojętność, czyli antytezę współczucia. Poza tym to powszechne przekonanie, że człowiek powinien powstrzymać się od wszelkich ocen, wynika z niezrozumienia uważności, w której tak naprawdę chodzi o to, by przede wszystkim nie zawierzać bezrefleksyjnie poglądom pojawiającym się w naszych umysłach. Bezkrytyczność w związku prowadziłaby do jego idealizowana, tworzyłaby więc fałszywy obraz relacji. Poza tym, dzięki krytycznym uwagom płynącym z poziomu miłości, możemy wzrastać, rozwijać się nie tylko w relacji, ale też w społeczeństwie. Rodzic, który kocha, nie chwali cały czas swojego dziecka. Pozwala mu zobaczyć się w pełni, dając poczucie, że akceptuje je takie, jakie jest. A więc dzięki uważności i współczuciu w relacji naprawdę widzimy siebie, swoje pozytywne, wspierające strony, ale także te aspekty, które mogą być trudne. Dzięki temu łatwiej nam się wzajemnie zrozumieć.

– Ale uważność to także umiejętność bycia „tu i teraz”. Tylko czy w związku można skupiać się wyłącznie na teraźniejszości?

– Nie ma czegoś takiego jak „tu i teraz”, to popularne współcześnie hasło też jest wynikiem niezrozumienia uważności. Faszyzm teraźniejszości jest równie niebezpieczny jak fiksacja na przeszłości czy przyszłości. W związku trzeba nie tylko brać pod uwagę przeszłość własną i partnera lub partnerki, ale także myśleć wspólnie o przyszłości. Uważność w relacji zakłada więc umiejętność poruszania się w trzech czasach. Jeśli żyjemy tylko chwilą obecną i nagle wypływa jakaś trudna kwestia z przeszłości, problemem jest już nie tylko ona sama, ale także fakt, że o niej nie wiedzieliśmy, że było jakieś tabu w naszej relacji.

– Takie odkrycia mogą burzyć poczucie bezpieczeństwa, choć, jak zauważa pani w swojej książce, ono też wbrew pozorom relacji nie służy. Dlaczego?

– Przede wszystkim taki stan nas rozleniwia, sprawia, że przyjmujemy naszą relację za oczywistość, coś, co jest i zawsze będzie. W efekcie przestajemy nad nią pracować, tracimy uważność na siebie. A kiedy dochodzi do konfliktu, często pojawia się zarzut: jesteś inna/inny niż wtedy, kiedy się poznaliśmy. Cóż za odkrycie! To oczywiste, że ludzie w trakcie życia się zmieniają, problemem jest to, że z czasem przestajemy zwracać na siebie uwagę, tracimy wzajemną ciekawość, zakładamy, że już wszystko o sobie wiemy. Odzyskanie uważności pomogłoby przywrócić świeżość relacji, bo uważność jest w antytezie do wszechwiedzy. Przypomina, że niezależnie od tego, jak bezpieczna wydaje nam się relacja, potrzebujemy wkładać w nią ciągłą pracę, dopytywać partnera, słuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Tymczasem zadawanie pytań wydaje się zagrażające, dlatego bardzo często nie pytamy najbliższych o to, co najważniejsze, czyli jak się czują w relacji z nami. Ze strachu przed tym, że z perspektywy drugiej strony coś może być jednak nie tak, nie wracamy do intencji, z jaką chcemy budować relację, nie zastanawiamy się, w jakim punkcie tej drogi jesteśmy i o co nam w ogóle chodzi. Dlatego to dobry moment, by pomyśleć nad tym, o co najbardziej boisz się zapytać partnera lub partnerkę i czego najbardziej boisz się jemu/jej powiedzieć.

– Może zatem zanim zaczniemy naprawiać związek, powinniśmy przepracować własne lęki i obawy, zacząć od siebie?

– Praca nad sobą jest cenna, ale losy związku nie zależą tylko od nas. Skupiając się tylko na sobie, tworzymy separację, tracimy połączenie z parterem lub partnerką, dlatego będąc w relacji, powinniśmy jednocześnie pracować w jednym i drugim obszarze. Lubimy myśleć, że kiedy skupimy się na sobie, to cały świat się odmieni, ale tak nie jest, bo nie żyjemy w próżni – jesteśmy powodowani tym, co przeszłe, naszymi historiami, narracjami rodzinnymi, obecną sytuacją z najbliższymi; nawet jeśli nie mamy z nimi kontaktu, to ta relacja dalej w nas pracuje. Do tego dochodzi rodzina naszego partnera lub partnerki, kręgi, w jakich się obracamy, społeczeństwo, kultura, przekazy medialne. W relacji nie możemy skupiać się na wycinkach, musimy uwzględniać jak najwięcej zmiennych.

– Dobry seks nie wystarczy do szczęścia.

– Bywa, że wręcz maskuje on inne problemy, bo dopamina, która zalewa nas podczas seksu, może uzależniać. Przez to trudno nam z niego zrezygnować, nawet wtedy, gdy relacja nie jest najbardziej udana, partnerzy mają różne wizje i na co dzień, poza łóżkiem, nie bardzo wiedzą, jak ze sobą żyć. Seks jest ważny, ale trzeba rozmawiać także o innych swoich potrzebach. Kwestii wartych omówienia jest mnóstwo: chęć lub niechęć do posiadania dzieci, obowiązki domowe, kariera, relacje rodzinne, poczucie atrakcyjności, sposoby komunikacji, marzenia, plany… Seks jest tylko jednym z puzzli olbrzymiego obrazka.

– „Miłość można określić jako lubienie siebie, gdy z kimś jesteśmy”dzięki pani odkryłam chyba najlepszą definicję miłości.

– Ja tylko przytoczyłam w swojej książce wypowiedź brytyjskiej terapeutki Philippy Perry. Jeśli jednak ktoś teraz nagle uświadomi sobie, że właściwie wcale się nie lubi w relacji, w której jest, to unikałabym przeniesienia winy czy odpowiedzialności na partnera lub partnerkę, bo czasami wchodząc w relację, sami przestajemy odpowiednio siebie doświadczać. Ci sami ludzie w różnych związkach potrafią być zupełnie innymi osobami. Czasem ktoś, kto nie chciał mieć dzieci w danej relacji, po jej zakończeniu tworzy związek z osobą, która już ma potomstwo, i okazuje się świetnym opiekunem. I to niekoniecznie oznacza, że wcześniej kłamał albo teraz odgrywa na siłę jakąś rolę. Zawsze trzeba brać pod uwagę cały kontekst. Spotykamy się w jakimś momencie życia i własnego rozwoju, wiele niezależnych czynników wpływa na naszą relację. Czasami na pewnym etapie nie jesteśmy w stanie pewnych rzeczy zauważyć, zrobić i nie jest to naszą winą. Powiedziałabym więc, że miłość to jest umiejętna kombinacja szczęścia i wspólnej pracy.

Zobacz także: Dzieci z patchworkowych rodzin – jak pomóc im odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

Czy ten artykuł był pomocny?
TakNie

Podobne artykuły