– Z opisów pod zdjęciami z serii Ciałobrazy, które umieszczasz na swoim Instagramie, wnioskuję, że twoja relacja z ciałem wciąż jeszcze nie jest ugruntowana, cały czas ewoluuje.
– Stałość w tym przypadku jest nieosiągalna, bo dynamika i zmienność jest częścią każdej relacji, bez względu na to, czy myślimy o relacjach międzyludzkich, czy o relacji ze swoim ciałem. Teraz jestem na takim etapie, gdy coraz bardziej czuję, że nie tylko mam ciało, ale tak naprawdę jestem ciałem, ono jest przedłużeniem mnie, jest moim pojazdem w ziemskiej podróży i materią, z której mogę tworzyć swoje prace. Ale przede wszystkim ciało jest teraz dla mnie nośnikiem odpowiedzi. Z własnego doświadczenia wiem, że kiedy mamy z nim dobrą relację, to z ciała potrafią płynąć odpowiedzi na najważniejsze dla nas pytania. Kiedy z poziomu umysłu nie potrafimy znaleźć rozwiązania, błądzimy, zastanawiamy się, co zrobić, to często wystarczy się wsłuchać w ciało. Kiedy jesteśmy z nim połączeni, ten przepływ jest naturalny, zdrowy, aktywny i przede wszystkim istnieje, potrafimy usłyszeć przekazy zapisane w ciele, dostrzec, jak reaguje ono na różne osoby, miejsca, sygnały czy bodźce z otoczenia. Na przykład kiedy rozmawiasz z kimś, warto się zastanowić, czy twoje ciało jest rozluźnione, spokojne, czy się zaciska. To cenna informacja nie tylko o danej relacji, ale także o nas samych i naszej kondycji.
– Co twoje ciało ostatnio ci powiedziało?
– To, że stworzyłam cykl Ciałobrazy, na których uwieczniam nagich ludzi, nie oznacza, że sama mam łatwy kontakt z cielesnością. Robię to właśnie dlatego, że to jest dla mnie trudne, a każda kolejna sesja daje mi szansę przypomnienia sobie, kim jestem, jaka jest moja relacja z ciałem. A ono z kolei w takich momentach często mi przypomina o tym, żebym lepiej przyglądała się swoim intencjom, czyli temu, czym tak naprawdę się kieruję, troszcząc się o nie. Ostatnio nieco mniej przyglądam się sobie i swojemu ciału, a bardziej skupiam się na potrzebach mojej córki, ale przyjmuję to, bo wiem, że to tylko taki etap.
– A macierzyństwo zmieniło jakoś twoje postrzeganie ciała?
– Totalnie. Pokazało mi, że moje ciało jest niesamowitym kreatorem, dzięki niemu jestem twórcą. W ciąży bardzo mocno zatapiałam się w kontakt z ciałem, zależało mi, żeby umieć się dobrze w nie wsłuchać, by przygotować się na narodziny mojej córki, które były kosmicznym doświadczeniem. Macierzyństwo nauczyło mnie akceptacji zmienności, która cały czas nam towarzyszy. Ciało po porodzie jest inne niż przed nim i nie da się w stu procentach wrócić do punktu wyjścia, trzeba pewne zmiany zaakceptować, wpleść je w siebie. Nie jest to łatwe, bo przy dziecku przestrzeń do kontaktu z własnym ciałem jest mocno ograniczona, dlatego warto regularnie przywoływać się do siebie. Dla mnie takim przywołaniem jest stała, regularna praktyka ruchowa. Kiedy Janka była niemowlakiem, ćwiczyłam w domu, by być blisko niej, ale jednocześnie wracać do swojego ciała. Teraz dwa razy w tygodniu wychodzę na zajęcia, ale także praca fotografki regularnie przywołuje mnie do cielesności, bo przeglądam się w innych ciałach jak w lustrze. Patrzenie na nie zmienia sposób, w jaki widzę siebie samą. Robiąc ostatnio sesję po dłuższej przerwie, przyłapałam się na tym, że podczas pracy odczuwam jakiś rodzaj miłości do osób, które fotografuję, patrzę na nie ze szczerą czułością. A to pozwala mi tak samo spojrzeć na siebie. Fotografowanie przywołuje mnie do tu i teraz, czyli do ciała.
Przeczytaj także: Chcesz, by córka miała pozytywny obraz swojego ciała?
– A czy fakt, że tworząc Ciałobrazy, widziałaś setki nagich ciał, sprawił, że na co dzień inaczej patrzysz także na te ciała ubrane? Zwracasz na nie uwagę?
– W codziennym życiu nie skanuję ciał innych ludzi, ale potrafię dostrzec, czy czują się w swoich ciałach swobodnie, są zadomowieni, czy raczej nie utożsamiają się z ciałem i chodzą usztywnieni, jakby nosili zbroje. Warto też przyjrzeć się sobie i zaobserwować, jak się poruszamy, siadamy, mówimy, jaką mamy postawę, gdy rozmawiamy z nieznajomymi lub z bliskimi, jak zachowuje się nasze ciało, gdy jesteśmy sami lub gdy jesteśmy rozebrani. O naszym ciele i relacji z nim mówią nie tylko gesty, ale przede wszystkim sposób, w jaki traktujemy swoje ciała, na przykład czy ubieramy się w rzeczy, które nas ograniczają, próbują nas uformować w jakiś konkretny sposób, czy na przykład pozwalamy sobie nosić ubrania, które sprawiają, że to ciało jest mimo wszystko wolne i zrelaksowane. Widzę u siebie bardzo dużą zmianę na tej płaszczyźnie. Czasy, kiedy wciskałam się w przyciasne spodnie spłaszczające brzuch, formujące pośladki i uda, mam już zdecydowanie za sobą. Teraz wybieram wyłącznie luźne kroje i miękkie, naturalne tkaniny, które w żaden sposób nie krępują mojego ciała, ale go też nie maskują jak plandeka, bo nie mam potrzeby czegokolwiek ukrywać. Z wiekiem zrozumiałam, że ubrania mogą być formą opresji, uniformem, który wciska nas w jakąś odgórnie założoną normę, a to ogranicza naturalny przepływ, odcina nas od kontaktu z ciałem. Oczywiście nie uważam, że chodzenie na obcasach albo zakładanie obcisłych sukienek jest złe, pod warunkiem że ktoś nie robi tego wbrew sobie, że ten styl naprawdę jest częścią tej osoby, a nie narzuconego kanonu, który wmawia nam, że tylko tak ubrane wyglądamy seksownie.
– Dużo mówi się teraz o tzw. ciałach normatywnych i problemach tych, którzy z różnych przyczyn się w tę grupę nie wpisują. Czym dla ciebie jest ta współczesna norma?
– Formą opresji, rodzajem słownego szablonu. Marzę o tym, by do mojego projektu dołączała jak największa różnorodność ciał – po to, by stopniowo oswajać z nią ludzi. Wszystko, co jest robione w sposób nagły i spektakularny, szokuje, dlatego staram się rozwijać swój projekt z wyczuciem, bardzo powoli. Ostatnio sfotografowałam męską parę w pozie, w jakiej zazwyczaj uwieczniam mężczyznę i kobietę. Większość odbiorców nie zauważyła, że jest to dwóch mężczyzn. Ważniejsze od płci było piękno ich ciał i wzajemna, pełna czułości relacja, którą udało mi się uchwycić. Uważam, że tak najlepiej przełamuje się tabu, bo homoseksualizm wciąż jeszcze dla wielu osób nim jest.
– Od czego zacząć drogę do akceptacji ciała?
– Na przykład od próby rozluźnienia wiecznie napiętych i uniesionych ramion. Od głębokiego, świadomego oddechu, czyli pozwolenia sobie na puszczenie wciągniętego brzucha i swobodne nim oddychanie, poczucia, jak powietrze wędruje przez ciało. Myślę, że pomocne jest także bywanie w strefach „beztekstylnych”, np. w saunie czy spa, gdzie wielu różnych ludzi przebywa nago. To pomaga obalić fałszywe wyobrażenie o tym, że wszyscy poza nami wyglądają tak jak w reklamach. W rzeczywistości nikt tak nie wygląda. Widziałam setki nagich ciał i każde jest zupełnie inne, jak drzewa w lesie. Sekret tych perfekcyjnych zdjęć, którymi karmią nas media, polega na umiejętnym pozowaniu, operowaniu światłem i Photoshopem. Sprzedaje nam się ideę, która nie istnieje, nie ma zatem szansy, żeby ją doścignąć. Uświadomienie sobie tego było dla mnie bardzo wyzwalające. To dobry punkt wyjścia do akceptacji własnego ciała.
Dodałabym do tego jeszcze to, o czym wspomniałam już wcześniej, czyli zwrócenie uwagi na to, z jaką intencją robimy różne rzeczy względem swojego ciała. Jaka jest nasza główna motywacja? Czasem mamy wrażenie, że bardzo dbamy o to ciało, ale często jest to pozorne, bo czy to dbanie wynika z miłości, czy z braku akceptacji? Czy ktoś, kto dużo się rusza, bardzo zdrowo je, korzysta z najlepszych zabiegów, robi to wszystko z miłością, bo akceptuje siebie, czy po to, żeby osiągnąć konkretny efekt, spełnić jakieś oczekiwania? Czy jeśli ćwiczymy, to dlatego, by nasze stawy i mięśnie działały lepiej, czy po to by, by ukształtować swoje ciało na jakąś modłę, nadać mu powszechnie akceptowalną formę? Jaki rodzaj energii i myśli kierujemy względem siebie? Czy dajemy sobie coś dobrego, czy nieustannie dyscyplinujemy i narzucamy sobie jakieś ograniczenia? Zmiana intencji jest dobrym wstępem do zmiany działania. A to ma ogromne znaczenie, bo daje nam wewnętrzną spójność i integralność. Kiedy działamy przeciwko sobie, to ciężko o dobre rezultaty, ale też o poczucie wewnętrznej harmonii.
– Fotografujesz nie tylko nagie kobiety, ale także mężczyzn. Czy oni czują się swobodniej w swoich ciałach?
– Z moich obserwacji wynika, że mężczyźni pozornie mają łatwiejszy kontakt z nagością. Pozornie, bo kiedy nie ma już ubrań, to bardzo często zasłaniają się żartem i śmiechem. Te męskie ciała na moich fotografiach różnią się od popkulturowych wizerunków, nie są ani wcieleniem siły, ani seksu. Patrzę na nie raczej okiem matki, dlatego dużo w nich miękkości, łagodności, czułości, rozluźnienia. Cieszę się, że panowie tak chętnie się tej konwencji poddają. W przeciwieństwie do kobiet podczas sesji rzadko mówią o wstydzie czy skrępowaniu, ale to nie oznacza, że nie mają w sobie takich uczuć. Kobietom trudniej jest się rozebrać przed obiektywem, ale łatwiej jest mówić o swoich emocjach, inaczej wchodzą w to doświadczenie, są bardziej skupione i połączone z ciałem. Więcej energii kierują do środka niż na zewnątrz, bardziej pozwalają sobie wejść w ten proces odkrywania ciała na nowo.
– Bohaterowie twoich sesji zawsze wkomponowani są w przyrodę. Czy gdybyś robiła zdjęcia w studiu, atmosfera byłaby taka sama?
– Myślę, że przyroda totalnie sprzyja kontaktowi z ciałem. Przypomina nam, kim jesteśmy i skąd pochodzimy. We współczesnym świecie mamy niewiele okazji do tego, by się rozebrać i poleżeć nago na łące lub konarze drzewa, poczuć tę przyrodę nie tylko stopą czy dłonią, ale całym ciałem, a to zupełnie inny sposób odczuwania. Ludzie, którzy biorą udział w sesjach, mówią, że nie sądzili, że leżenie na wilgotnej trawie jest takie przyjemne, nawet jeśli ziemia jest jeszcze bardzo zimna. To szansa na odkrywanie naszej zwierzęcej natury, dotykanie pierwotnej części, której w świecie miejskim zupełnie się wyrzekamy.
– Daty i miejsca kolejnych swoich sesji ogłaszasz na Facebookowej grupie Chcę biegać nago po łące, która istnieje od początku tego projektu. Jacy ludzie zgłaszają się teraz na sesje?
– Na początku przychodziły osoby, które miały dużą łatwość z akceptacją swojego ciała i nagością. A teraz dominują ci, którym jest z tym trudno, ale chcą się przełamać, bo jest to dla nich ważny, często terapeutyczny krok. Zwiększyła się też średnia wieku, przychodzą coraz starsze osoby, co mnie ogromnie cieszy. Na początku to głównie córki przyprowadzały mamy, teraz widzę, że te role coraz częściej się odwracają i to starsze kobiety są inicjatorkami. Mamy też grupę stałych bywalców, którzy pojawiają się niemal zawsze. Bardzo to cenię, bo wprowadzają do tych spotkań zawsze ogromną swobodę, dzięki czemu debiutantom łatwiej jest przełamać wstyd. Fotografuję też coraz więcej grup mieszanych. Bałam się tego, ale okazało się, że ludziom kompletnie to nie przeszkadza. W grupie zupełnie zatraca się indywidualność, człowiek staje się częścią wielkiej, cielesnej masy, elementem kompozycji. Nie widzi się jednostek, tylko jeden obraz piękna, dlatego te sesje grupowe są dobrym sposobem na to, żeby się przełamać. Warto, bo spojrzenie na siebie okiem kogoś innego pozwala zmienić perspektywę i dostrzec w sobie coś zupełnie innego.
– Lubisz czasami stawać po drugiej stronie obiektywu i oglądać się na zdjęciach?
– Ważną lekcją w tej kwestii było dla mnie poznanie Joanny Mudrowskiej, artystki, która za pomocą linii rysuje nagie kobiety. Kiedy wzięła udział w moich Ciałobrazach i zapytałam ją, czy wysłać jej zdjęcie do autoryzacji, odparła, że nie ma takiej potrzeby, bo na pewno na fotografii będzie ona, bez względu na to, jak ją uchwycę. Dzięki Asi teraz kiedy widzę zdjęcie, które nie spełnia moich oczekiwań na temat samej siebie, przypominam sobie, że to też jestem ja, bo tyle, ile jest spojrzeń, tyle wersji nas. Bardzo lubię więc obserwować, jak każdy, kto sięga po aparat, widzi mnie zupełnie inaczej. To uświadamia, że nasze spojrzenie na siebie jest tylko maleńkim wycinkiem rzeczywistości i niekoniecznie musi być obiektywne, jest po prostu nasze. Świadomość tego sprawia, że coraz łatwiej jest mi przyjmować różne swoje oblicza. Dzięki zdjęciom robionym przez kogoś innego uczę się przyjmować siebie w tych miejscach, których wcześniej nie potrafiłam zaakceptować. Przeglądając albumy, dostrzegam, jak bardzo się zmieniam i potrafię to celebrować, uznać te zmiany bez żalu.
– Myślisz, że kobietom z pokolenia naszych babć czy mam łatwiej było zaakceptować swoją cielesność niż nam?
– Wydaje mi się, że my mamy ten przywilej, że w ogóle możemy się zająć tym tematem i zatroszczyć o tę przestrzeń, mamy większą świadomość. One były zamknięte w pewnych szablonach myślowych, które świat im sprzedawał, i często nawet nie widziały tego, że wpisują się w jakiś odgórnie narzucony schemat. Te przekonania, które miały na temat cielesności i swojego ciała, były tak blisko nich, że stały się wręcz w nie wrośnięte, a dziś stanowią integralną część ich życia, sposobu działania. Współcześnie kobiety potrafią to już dostrzec, a zobaczenie tego mechanizmu jest już pierwszym krokiem do oddzielenia się od cudzych opinii, narzuconych konwenansów czy myśli. Mamy świadomość, że świat, w którym żyjemy, daje nam jakąś wizję ciała i możemy ją przyjąć lub nie. Dawniej nie było przestrzeni na takie refleksje i wybory.
– A co chciałabyś przekazać swojej córce na temat ciała?
– Najbardziej chciałabym, żeby nigdy nie utraciła tego, co już ma, ale oczywiście nie da się uchronić jej przed światem zewnętrznym – mam świadomość, że będzie musiała przejść własną drogę. Żeby móc coś polubić, trzeba wiedzieć, co to znaczy tego nie lubić. Brak akceptacji swojego ciała jest więc nieodłącznym elementem drogi do jego zaakceptowania. Największym wyzwaniem dla mnie będzie powstrzymanie siebie przed próbą uchronienia jej przed tym naturalnym etapem. Jedyne, co mogę zrobić, by jej ułatwić relację z ciałem, to pracować nad sobą i dawać jej dobry przykład.
– Myślisz, że można w pełni zaakceptować swoje ciało raz na zawsze?
– Myślę, że to jest nieustanny proces, który nie może być uznany jako dokonany, on się dzieje cały czas, to jest coś, co po prostu trzeba robić. Tak samo jak w relacji partnerskiej nie wystarczy powiedzieć raz „kocham cię” i uznać relację za udaną już na zawsze – trzeba cały czas pielęgnować to uczucie, które płynie. I ta relacja z ciałem też się nieustannie zmienia, bo my każdego dnia jesteśmy trochę inni, pojawiają się dzieci, rozstępy, zmarszczki, zmieniają się nasze uczucia, kondycja psychiczna, okoliczności zewnętrzne, to wszystko się łączy, przenika i cały czas na siebie oddziałuje.