– Kiedy zaproponowałam moim nastoletnim córkom wyjazd na święta w góry, spotkałam się z głośnym protestem! Okazało się, że najbardziej lubią spędzać ten czas w domu, gdy przy naszym stole gromadzi się cała rodzina, a żelaznym punktem wigilijnej kolacji są pierogi zrobione przez babcię…
– Święta mają dla większości z nas znaczenie wspólnotowe, rodzinne. To okazja do spotkania z bliskimi, wspólnego gotowania, lepienia pierogów, śpiewania kolęd. Po okresie pandemii, gdy byliśmy zmuszeni do spędzania świąt osobno, wiele osób czuje jeszcze silniejszą potrzebę bycia razem, zacieśniania więzi. Dla wielu z nas, dorosłych, święta są pretekstem do wspomnień, przypominania sobie, jak to było, kiedy żyła nasza babcia, kiedy byliśmy dziećmi, a wigilijna kolacja odbywała się w domu rodziców.
Przywoływanie tych dobrych, ciepłych wspomnień wiąże się z poczuciem bezpieczeństwa. A różnego rodzaju rytuały, zresztą nie tylko te świąteczne, są dla nas takim nośnikiem stabilności, zakotwiczenia. Pomagają nam budować poczucie tożsamości, przynależności, a to jedna z najistotniejszych potrzeb, jakie mamy. Widać to fantastycznie m.in. na przykładzie ludzi, którzy wyemigrowali z Polski, a nawet tych, którzy wyjechali ze swoich rodzinnych stron w odległe rejony naszego kraju. Oni bardzo często dbają o to, by kultywować rytuały i zwyczaje, które były w ich domu rodzinnym, w regionie, z którego pochodzą, w ojczyźnie. Bywa, że nadają im szczególne, wyjątkowe znaczenie, często je też mitologizując.
– Mamy tendencję do „lukrowania” rzeczywistości?
– To dotyczy zwłaszcza wspomnień, które lubimy idealizować. Czas leczy rany i po latach nie pamiętamy już tego, co było złe czy nieprzyjemne, za to przywołujemy szczęśliwe momenty, za którymi tęsknimy.
Prawda jest jednak taka, że nie wszyscy cieszą się na święta, nie wszyscy na nie czekają. Bywa, że dla niektórych to nie jest czas radości, tylko frustracji, stresu, gdy rodzina jest skonfliktowana i nie jest w stanie wysiedzieć ze sobą spokojnie przy stole. Niektórzy spotykają się z ludźmi, z którymi wcale nie chcą się widzieć, w ogóle za nimi nie tęsknią. Między innymi z tego powodu dla niektórych te świąteczne zwyczaje, obrzędy, a także związane z nimi zakazy i nakazy, są jakimś przymusem. Niestety, zazwyczaj już po świętach gabinety psychologiczne pękają w szwach, ponieważ wiele osób potrzebuje pomocy.
– Niektórym z nas święta kojarzą się też ze stresem, napięciem wynikającym z gorączkowych przygotowań, nerwowej bieganiny, zmęczeniem…
– Myślę, że w większości przypadków sami sobie ten stres generujemy. Przecież można ułatwić sobie życie, nie rezygnując z tradycji. W coraz większej liczbie domów wspólnie przygotowuje się jedzenie albo dzieli się obowiązkami. Często kolacja wigilijna ma charakter zrzutkowy i każdy przynosi coś od siebie, jakąś potrawę, która najlepiej mu wychodzi. Jedna osoba gotuje barszcz z uszkami, druga lepi pierogi, trzecia przygotowuje śledzie…
Warto pamiętać, że nie jest najistotniejsze to, czy w każdym kącie domu będzie panował idealny porządek, albo to, czy wszyscy dostaną drogie upominki. Można się umówić, że w ramach prezentu organizujemy sobie na przykład wspólną wycieczkę. Znam też wiele rodzin, których członkowie obdarowują się wyłącznie prezentami robionymi własnoręcznie – domowymi dżemami, szalikami wydzierganymi na drutach. I to jest super. W tym świecie, który jest tak bardzo zagoniony, szczególnego sensu nabiera czas, który spędzamy razem. A także to, że myślimy o innych, o tym, co jest dla nich ważne i co sprawia im przyjemność.
– Dla nestorów rodu na pewno są to chwile spędzone z dziećmi czy wnukami…
– Myślę, że warto wykorzystać ten czas na rozmowy, zwłaszcza ze starszymi osobami, o tym, jak świętowano dawniej, na przywoływanie wspomnień, wypytywanie o rytuały w ich rodzinach, spisywanie tradycyjnych przepisów.
Mój tata na przykład, dzieląc między nas opłatek, zanurzał go najpierw w miodzie. Żebyśmy mieli słodkie, dostatnie życie. Tata pochodzi z Wielkopolski, a mama ze wschodnich rejonów Polski i w ich rodzinnych domach świętowanie wyglądało zupełnie inaczej, nawet potrawy wigilijne i świąteczne były różne. Dla młodszych członków rodziny taka rozmowa może być nie tylko ciekawostką, lecz także swego rodzaju lekcją historii.
Pamiętajmy też, że dla ludzi z pokolenia naszych rodziców czy dziadków, czyli 70–80-letnich, w czasie ich dzieciństwa Boże Narodzenie było szczególnie wyczekiwane, ponieważ wtedy jadało się rzeczy na co dzień niedostępne, a urządzana z dużym wysiłkiem wigilijna kolacja była naprawdę wyjątkowym posiłkiem.
– Jak sądzisz, czy modyfikowanie dawnych zwyczajów albo wprowadzanie własnych, nowych rytuałów to błąd? Powinniśmy kurczowo trzymać się tradycji?
– Jak wspomniałam, dawne zwyczaje różniły się, choćby w zależności od regionu. Z czasem jednak, m.in. z powodu migracji ludzi z miast do miast, z jednej strony Polski na drugą, nakładały się na siebie, zmieniały, ewoluowały – to naturalne.
Trzeba też pamiętać, że praktykowane przed laty rytuały częściowo wynikały z panujących wówczas warunków. Po kolacji śpiewało się kolędy przy świecach, bo nie było elektryczności. Moja babcia woziła ciasto drożdżowe do piekarza, bo jej piec nie był wystarczająco duży i mocny, żeby ciasto wyrosło i upiekło się jak należy. Być może dziś zamawiałaby je w ulubionej cukierni… My puszczamy kolędy „z komórki”, pasterkę oglądamy w telewizji. A w wielu domach rytuałem stało się wspólne oglądanie świątecznych komedii romantycznych. I to jest ok!
Uważam, że tradycja powinna być żywa. Owszem, dawne zwyczaje i rytuały są ważne dla budowania naszej tożsamości, pamięci o tym, skąd się wywodzimy. Jednak sztywne powielanie ich w imię tego, że zawsze tak było, trąci „cepelią”, Tradycja powinna żyć i fajne jest to, że każde pokolenie coś do niej od siebie dodaje. Według mnie to ciekawe i dobre zjawisko, dzięki któremu nasze zwyczaje ewoluują, wciąż jednak nawiązując do dawnych tradycji. Coraz więcej osób przygotowuje np. wigilię wegańską i na stole nie ma tradycyjnego karpia ani śledzia. Ja tylko ten jeden raz w roku robię kutię i jest to dla mnie symbol świąt, chociaż nie jest dokładnie taka, jak kutia, którą robiły moja mama czy babcia. Na pewno jest mniej słodka, zawiera nieco inne dodatki. Pewnie tę tradycyjną trudno byłoby nam już zjeść. Dlatego nie bójmy się zmian, dodawania osobistych akcentów, odświeżania czy ubarwiania tradycji.
– A co z komercjalizacją świąt? Nie przyćmiewa dawnych tradycji?
– Są osoby, które narzekają na puszczanie w radiu świątecznych piosenek już od listopada, nie cierpią reklam z Mikołajem, krytykują świąteczne ozdoby na ulicach miast. Ale przecież wybór należy do nas. Nie musimy przecież spędzać czasu w centrach handlowych! Zamiast kupować ozdoby choinkowe czy upominki, możemy robić je sami. Zamiast siedzieć przez telewizorem, z którego krzyczą reklamy, czytać książki, słuchać muzyki…
Ja osobiście lubię ten czas, gdy na ulicach i fasadach domów rozbłyskują świąteczne światełka. Zwłaszcza że w naszej szerokości geograficznej to czas ponurych, ciemnych, krótkich dni. Nie oburzam się, że świąteczne ozdoby pojawiają się coraz wcześniej – przecież sprawia nam to radość, przyjemność, wywołuje uśmiech.
Zobacz również: Dekoratorka podpowiada, jak stworzyć świąteczną atmosferę w domu
Zwróćmy też uwagę, że te wszystkie okołoświąteczne atrakcje to nie tylko typowa komercja. Kiermasze, nawet te w centrach handlowych, to okazja, by spróbować tradycyjnych wyrobów, kupić rękodzieło. Na coraz popularniejszych jarmarkach świątecznych pojawiają się rzemieślnicy, regionalni producenci, i to też daje nam możliwość powrotu do tradycji. Pochodzę z Wrocławia, a tamtejszy jarmark jest naprawdę widowiskowy. Dla wielu osób wyprawa na rynek, spotkanie się tam z przyjaciółmi, wspólne wypicie grzańca to też wyczekiwane i z radością kultywowane świąteczne rytuały!
Wigilijna podróż kulinarna po Polsce