Prawniczka, producentka filmowa, jurorka programu „You Can Dance”, przez 13 lat związana z aktorem Cezarym Pazurą. Rocznik ’71. Po latach prób i niepowodzeń Weronika Marczuk właśnie została mamą. Córeczkę Anię urodziła w styczniu 2020 roku. I napisała książkę „Walka o macierzyństwo”, w której dzieli się własną historią, ale też wiedzą na temat dzisiejszych możliwości i swoimi odkryciami, które w końcu pomogły jej walkę o macierzyństwo wygrać.
Anna Augustyn-Protas: Jak się Pani odnajduje w nowej roli?
Weronika Marczuk: Jakbym się do niej urodziła! Żadnych problemów, żadnych lęków, żadnych wątpliwości. Czasem aż się zastanawiam, czy nie jestem zbytnią optymistką; skąd we mnie ta pewność, jak kąpać, karmić, trzymać dziecko, od którego miesiąca nosić w nosidełku? Ale matkom to jest dane wraz z genami. Widzę po córeczce, że rozwija się wspaniale, a i lekarze potwierdzają, że wszystko robimy dobrze. Staram się zawierzać intuicji.
O tym zresztą piszę w książce: żeby słuchać siebie, pozwolić sobie dojść do głosu, nie tylko podczas zajmowania się dzieckiem, ale także w czasie starań o nie. My jesteśmy otoczeni informacjami, jest tyle badań naukowych! A i one potwierdzają, że intuicja powinna być brana pod uwagę.
Oczywiście to nie jest czerpanie z niczego, trzeba czytać, interesować się, zgłębiać temat. A potem włączać intuicję, żeby z tego zbioru czerpać. Przecież wiedzy jest dużo, czasem za dużo – co wybrać, jeśli mamy kilka naukowo potwierdzonych wariantów?
Dziecko po 40. – jakie badania wykonać w późnej ciąży i jak o siebie dbać?
– Pani Weroniko, a czy coś Panią szczególnie zaskoczyło po zostaniu mamą?
– Tak. Zaskoczyło, i cały czas zaskakuje, że tak małe dziecko jest już w pełni gotowym człowiekiem. Ja jestem w szoku! Moje kilkumiesięczne dziecko patrzy na mnie dokładnie tak, jak patrzy na mnie mąż, mama. Karci mnie wzrokiem, jak jej się coś nie podoba, patrzy z miłością jak dorosła, wie, jaką chce zabawkę i jakiej muzyki lubi słuchać. No i podśpiewuje nam od trzeciego miesiąca! Nagrywamy to wszystko, by nie posądzono nas o zmyślanie (śmiech).
Nie spodziewałam się, że dziecko tak szybko się rozwija. To jest najlepszy dowód na to, co napisałam w książce: rozwój zaczyna się w łonie matki, wtedy kształtują się nie tylko organy, ale i charakter, i upodobania. Nie darmo niektóre narody wiek dziecka liczą od poczęcia.
– Pisze Pani, że już wtedy warto być z nim w kontakcie. Jaki kontakt Pani utrzymywała, puszczała muzykę maleństwu w brzuchu?
– Tak, robiłam to, co wszyscy. I coś jeszcze. Ja to nazywam „wizualizacją medytacyjną”. Poza wszystkim ona mi bardzo pomaga wyjść z różnych myślowych zakrętów. Naprawdę działa.
– Co to znaczy, co dokładnie Pani robiła?
– Pokażę to na moim kanale na YouTubie, właśnie go uruchamiam. Napisałam i nagrałam pierwszą z serii taką wizualizację z koleżanką terapeutką z Kijowa, z którą współpracuję merytorycznie, bo to ważna sprawa. Taką wizualizację można samemu dla siebie zrobić. I warto. Polega na układaniu dokładnie takiego scenariusza, jaki chcemy, żeby się wydarzył. To może dotyczyć czegoś związanego z pracą, ale też z dzieckiem, z jego posiadaniem.
W skrócie – układamy sobie słowami obraz tego, czego pragniemy, i skupiamy się na nim. Ważne, żeby nie używać wyrazów negatywnych, żadnego „nie”, bo mózg go nie czyta. Można taką wizualizację robić z moim nagraniem, można nagrać siebie lub poprosić osobę, której głos lubimy. I nagranie odsłuchujemy. Ja dużo pracowałam z tym narzędziem, dziś się dzielę doświadczeniem. Pierwsze nagranie dotyczy spotkania z dzieckiem.
Jak rozładować stres w ciąży? Ćwicz oddychanie przeponowe!
– Wyobrażała sobie Pani, że córeczka na Panią patrzy, przygotowywała się Pani do tego momentu?
– Niekoniecznie córeczka, może być synek czy bliźniaki, a może to być dusza. Dobrze jest pracować z tą wizualizacją przed zajściem w ciążę. Ja nie chciałam określać płci dziecka i wyobrażałam sobie, że dusza mojego przyszłego dziecka gdzieś jest, czeka. Gdy wyobrażamy sobie, że ją przyciągamy, oswajamy się z nią, staje się to dla nas oczywiste, że jesteśmy gotowe na macierzyństwo. To pomaga uwierzyć w siebie, usunąć podświadome blokady, których mamy mnóstwo.
– My wizualizujemy sobie ten świat, żeby się z nim oswoić, czy żeby go stworzyć?
– Energia układa się w obrazy i one się materializują. Naprawdę. Jest nawet takie słowo na Wschodzie – „myśloformy” – które to oddaje. Każde odkrycie też ma swojego stworzyciela. Najpierw się myśli, wyobraża, a potem realizuje.
Tak samo w życiu, możemy urealniać to, o czym myślimy, budować swój świat takim, jakim chcemy, żeby był. I ważne, żeby dać sobie czas. A my nie mamy czasu, wszyscy żyjemy w pędzie. To jak mamy te dzieci mieć? To jest dziś duży problem.
Żeby być mamą, warto pozwolić sobie samej spełnić to życzenie. A jak nasze „centrum dowodzenia”, czyli mózg, ma je zrealizować, gdy jest przeładowany milionem innych sygnałów, zadań, poleceń, lęków? A przecież to on ma wpływ na organizm, na hormony kobiety.
– Pani wykonała taką pracę jako kobieta dojrzała, po 40. Poddała się też Pani procedurze in vitro. Ale nie miała Pani obaw, że może trochę późno?
– Ja do większości rzeczy mam milion zastrzeżeń, ale nie w tym przypadku. Uważałam, więcej: ja to czułam, że jeśli będzie mi dane, to znaczy, że to dobra pora. Nie będzie mi dane – znaczy za późno. Jeśli biologia mnie nie ogranicza, współczesna medycyna pomaga, a ja czuję się na siłach…
Miałam też to szczęście, że nikt mnie nie zniechęcał, nikt od tego nie odwodził. Wszyscy trzymali kciuki, byli ze mną. Dopiero gdy pisałam tę książkę i rozmawiałam z wieloma kobietami, to zobaczyłam, że to nie jest oczywiste. Ile kobiet się zniechęca do urodzenia, straszy, że dziecko będzie chore, zmusza do aborcji! Dzieją się straszne rzeczy, nie wiedziałam, że aż tak.
Wielka piątka, czyli suplementy i witaminy w ciąży
– Pani teraz mieszka w Polsce, ale wychowała się i przez ostatnie cztery lata mieszkała w Ukrainie. Tam inaczej podchodzi się do starań o dziecko?
– W Ukrainie nie ma żadnych problemów z procedurą in vitro, nie ma też zakazu aborcji i rodzenia dzieci przez surogatki. Z tym że to wszystko jest uporządkowane i określone w przepisach prawnych, od A do Z. Najpewniej dlatego te sprawy nie wzbudzają skrajnych emocji, zresztą jak w wielu innych krajach. W książce pisałam o Alle Pugaczowej. Pięciokrotnie zamężna, dziś lat 70, wychodzi za mąż za najbardziej
atrakcyjnego faceta na świecie, młodego, który nosi ją na rękach i buduje pałace. Siedem lat temu urodziły im się bliźniaki z zamrożonych jajeczek i Ałła wraz z mężem cieszą się swoim szczęściem na oczach całej Rosji. Można to wszystko zobaczyć na Instagramie, bo żyją tym miliony ich fanów… I nie wzbudza to nienawistnych emocji, traktuje się to ze zrozumieniem, choć na pewno z ciekawością.
– „Internety” ukraińskie nie huczą od hejterskich komentarzy?
– Tam bardzo dużo znanych osób dzieli się podobnymi rzeczami, są one już na tyle powszechne, że nie wzbudzają takiej sensacji jak w Polsce. Są tam zresztą ważniejsze problemy, Ukraina traci codziennie swoje dorosłe dzieci na wojnie. Dlatego każde nowe życie to radość i nie ma znaczenia, w jaki sposób zostało poczęte.
– Pani Weroniko, w swojej książce przygląda się Pani problemom kobiet, które nie mogą doczekać się macierzyństwa. Jak Pani myśli, co najbardziej przeszkadza im zostać mamą?
– Jeśli się nie udaje po roku regularnego współżycia bez zabezpieczeń – taka jest definicja niepłodności – to znaczy, że są jakieś przeszkody. By uprościć, możemy sobie podzielić je na problemy medyczne i duchowe. Medycyna zbada ciało, wspomoże jego pracę, ale warto jeszcze przyjrzeć się psychice. I w połowie przypadków to z nią trzeba zrobić porządek. Zająć się sobą. Bardzo wiele osób odkłada to, czeka, aż się samo ułoży. Ale to są za ważne sprawy, żeby tylko czekać, zwłaszcza że czas mija.
– Pisze Pani o nowoczesnym rozwiązaniach wspomagających płodność, o in vitro, ale sporo uwagi poświęca Pani blokadom psychicznym, które utrudniają zajście w ciążę. Mam wrażenie, że u nas mało się o tym mówi.
– Według mnie takich przeszkód jest tyle co fizycznych. A nawet więcej. Bo do lekarza szybciej się idzie niż do psychologa.
– Pani opisuje swoją historię z Innoczką. Młodszą o 3 lata siostrą, której śmierć, gdy miała rok, położyła się cieniem na Pani rodzinie. Pisze Pani o lęku przed kolejną utratą. A jakie bywają inne blokady?
– Często spotykam się z tym, że kobiety mówią: „Nie chcę teraz dziecka, bo…” – bo małe mieszkanie, praca, wyjazd. „Jak już się urządzimy, to wtedy…”. A nasz mózg jest perfekcyjną maszyną, dla której czas nie istnieje. Może sobie to zakodować i spełnić nasze życzenie. Bywa, że warunkując przyjście dziecka na świat, zamykamy sobie tę możliwość i taka przeszkoda może w nas mocno tkwić.
– Blokada wchodzi głębiej w ciało, niż myślimy?
– Dokładnie tak. Jeszcze jest inna częsta przyczyna, niewidoczna, też o niej piszę. To konflikt z matką. Kobiety często bronią się przed tą myślą, ale miewają ją schowaną w głowie. Bo to nie musi być uświadomiona niechęć do mamy, żal za to, jaka była, ale też lęk przed powtórzeniem jej losu. Czasem ludzie podświadomie nie chcą dziecka, bo mieli nie najlepsze dzieciństwo. Znany mechanizm.
Jak zadbać o siebie po porodzie według medycyny chińskiej?
– Co by Pani radziła takim kobietom? Zegar im tyka, a kreska na teście ciągle jedna.
– Radziłabym im zająć się tematem macierzyństwa jak pasją. To naprawdę jest niezwykła materia. Ja myślałam, że planowanie dziecka to wąska dziedzina, tylko medyczna, ale to się okazuje tak zawiłe i niesamowite! Nie na darmo używamy określenia „cud narodzin”. Warto interesować się, czytać, nie tylko moją książkę (śmiech), a polecam oczywiście, bo sporo wiedzy zawiera.
Nie piszę w niej jak w typowych poradnikach, jak być dobrą mamą, ale jak się stać mamą i być dobrą mamą dla swojego przyszłego dziecka. Nasza świadomość w tym temacie ma wielkie znaczenie, bo wszystko jest ważne dla przyszłości małego człowieka: nasza dieta, sposób bycia, obawy, o czym mówi epigenetyka. Warto wziąć to pod uwagę i myśleć o dziecku jeszcze przed jego powołaniem na świat.
Wiem, tyle spraw nas zajmuje, rachunki, praca, spotkania, cały czas pośpiech. Jak pojawia się ciąża, to o dziecku właściwie się nie myśli, czeka się, aż przyjdzie na świat. A gdy się pojawia, to też „przecież jest małe, to tylko dziecko”…
– Całe pokolenia tak przyszły na świat, nieuważnie, między kolejnymi sprawami do załatwienia, pracami, szkołami…
– Dlatego my musimy to teraz naprawiać na terapiach! A gdyby nad dzieckiem skupić się, zanim się pojawi, miałoby szansę przyjść na świat bez traum i obciążeń.
– Pani ma doświadczenie z opieką medyczną tu i w Ukrainie. Inaczej lekarze podchodzą do trudności z zajściem w ciążę?
– Tak. Ja bardzo lubię to, że w Ukrainie każdy lekarz jest holistą. Nie skupia się tylko na lekach i zna naturalne metody terapii. Korzysta sam, poleca specjalistów z innych dziedzin, nie boi się ich, jak na Zachodzie. Mówi się o alternatywnej medycynie. Pamiętam, jak miałam wycięte migdałki. Przez pierwszy rok ma się wtedy skłonność do zapalenia oskrzeli, bo odsłonięte są górne drogi oddechowe, a organizm jeszcze nie umie ich bronić. Miałam tak mocne zapalenie oskrzeli, że pojawiło się ryzyko astmy i mój lekarz dał mi namiary na specjalistę od biorezonansu, który mnie pięknie z tego wyprowadził.
– Co się jeszcze popularnie stosuje?
– Homeopatię, akupunkturę, bardzo często fizykoterapię, i to dużo częściej niż u nas w Polsce. Żadne leczenie ginekologiczne czy przeciwzapalne bez tego się nie odbywa. Obowiązkowa jest osteopatia. Bywa przydatna przy „udrażnianiu” organizmu, gdy dziewczyna nie może zajść w ciążę. Czasem zaburzony jest przepływ między – powiedzmy – biodrami, macica się blokuje, i samo to może być przeszkodą w zajściu w ciążę. I tam o tym się rozmawia normalnie.
Jak przygotować się na narodziny dziecka?
– Pani książka, poza byciem poradnikiem w dojściu do macierzyństwa, jest też opowieścią o Pani życiu. Wspomina Pani moment, który je kompletnie odmienił: już-już miała Pani wrócić do Kijowa, gdzie była umówiona, a poznała Cezarego Pazurę i została w Polsce. Jak Pani z perspektywy czasu to wspomina? Żałuje Pani?
– Nie żałuję, ja bardzo lubię każdy moment swojego życia, może poza jednym. Nawet trudniejsze momenty lubię. Wie Pani, w letniej wodzie nic się nie ugotuje… Bez trudnych momentów nie ma jak wykrzesać z siebie mocy, nie ma impulsu do stania się silnym.
– Gdyby jeszcze raz układała Pani sobie życie, dużo by Pani w nim zmieniła?
– Wcześniej robiłabym rzeczy, które są dla mnie ważne. Ja pół życia żyłam dla innych! To typowe dla osób z mojego pokolenia, zwłaszcza dla kobiet. Nowi młodzi, mam wrażenie, już tego problemu nie mają. Słuchają siebie. I dobrze. Bo gdy się „wyprostuje” organizm na każdym poziomie, słucha się siebie i swoich potrzeb, to żyje się łatwiej.
I łatwiej zachodzi się w ciążę, gdy tylko się o tym zamarzy. (W tle nagle słychać kwilenie maleńkiej Ani). Właśnie budzi się córeczka, a ja każdego dnia dziękuję światu za to, że jestem teraz bardzo szczęśliwa. A gdy dzielimy się szczęściem, ono się mnoży. Życzę tego wszystkim!