*Grappling to połączenie kilku stylów walki, m.in. brazylijskiego jiu-jitsu, judo, luta livre, sambo i zapasów. Stąd właśnie pochodzą techniki chwytów, tj. dźwignie, rzuty (obalenia), duszenia. Sam termin „grappling” pochodzi od angielskiego słowa „grapple”, które znaczy: siłować się, zmagać, mocować.
Zofia Szawernowska – mistrzyni świata w grappingu
Zofia Szawernowska ma 30 lat (nie wygląda) jest trzykrotną mistrzynią świata w tej dziedzinie. 6 razy została też mistrzynią Europy w brazylijskim jiu-jitsu i grapplingu. Na koncie ma też niezliczone medale z krajowych i zagranicznych turniejów.
Przygodę ze sportem zaczęła późno, bo dopiero na studiach. A złote medale, jeden za drugim, zaczęła zdobywać… tuż po urodzeniu dziecka.
Trenuje codziennie, do tego prowadzi dom i pracuje jako psycholog sportu. W założonej przez siebie Flow Academy organizuje warsztaty i udziela konsultacji, jak radzić sobie ze stresem czy z porażką, właśnie zaczyna pisać o tym doktorat. To są umiejętności kluczowe w sporcie, mówi.
Ale nie tylko w sporcie – również w życiu codziennym, przydadzą się każdemu i każdej z nas. Można je wyćwiczyć, mówi.
Oto rozmowa z dziewczyną, która wie jak wygrywać, także z samą sobą.
Anna Augustyn-Protas: Czy nastawienie naprawdę ma tak duże znaczenie?
Zofia Szawernowska: Tak. Czasem decydujące. Oczywiście ważna jest siła, technika, waleczność i wiele innych rzeczy, ale kluczowe jest właśnie nastawienie. Często jest tak, że – użyję przykładu sportowego – ktoś, kto prowadzi na punkty przez większość walki, przegrywa w ostatnich sekundach, bo za wcześnie zaczął cieszyć się z wygranej, a co za tym idzie, stracił koncentrację.
Złoto było blisko, a jednak się nie udało. Bo tak naprawdę to nasza psychika decyduje o tym, co się dzieje z ciałem. Jak pomyślę o przeciwniczce: „O rany, światowej klasy, ma tyle tytułów, na pewno jej umiejętności są większe niż moje!”, to otwieram sobie drogę do poddania się. Jeżeli walka nie będzie szła po mojej myśli mogę stracić chęć, żeby odrabiać straty.
Jeśli jednak nastawię się, że mam umiejętności, żeby wygrać, ciężko trenuję każdego dnia i kocham to co robię – mogę walczyć do końca. I to nie tylko na zawodach.
– A to nie jest tak, że mocna psychika to dar? Są osoby, które z nią się urodziły. Można ją wyćwiczyć?
– Można. I warto, samo nie przyjdzie. Zwłaszcza że w naszej kulturze pewność siebie to ciągle coś niewłaściwego, źle widzianego. Powiedz głośno, że jesteś w czymś dobra, zaraz usłyszysz: „ale arogancka”. A świadomość swoich mocnych stron to bardzo ważna sprawność w życiu. Dlatego zresztą zaczęłam pracować z zawodnikami, z trenerami, ale też z dziećmi, z ich rodzicami, z kobietami. Przerabiamy treningi mentalne, uczymy się „mistrzowskiego” sposobu myślenia.
– Czego konkretnie uczysz?
– Na przykład tego, że trzeba nazywać swoje mocne strony, żeby wiedzieć, na czym polegać. To jest jedno z najważniejszych narzędzi do wygrywania, ale i radzenia sobie ze stresem. A mam taką obserwację psychologiczną, że mało kto ma dostęp do swoich mocnych stron. Proszę wymienić 10 swoich atutów. No i…? No właśnie. Mało kto potrafi od razu odpowiedzieć.
Znajomość słabych stron też jest ważna – żeby wiedzieć, co rozwijać, jakie stawiać sobie cele. Ważne jest analizowanie tego, co się nie udało. Ludzie mają tendencję albo do bagatelizowania swoich porażek, albo do szukania winy w innych. Nie doceniamy mądrości, jaka płynie z błędów, a przecież tylko uczciwe przyjrzenie się im pozwoli więcej ich nie popełniać. Ale to, co odróżnia ludzi sukcesu od tych, którzy go nie osiągnęli, to właśnie pewność siebie.
Myśl jak sportowiec, a zaczniesz wygrywać
– Powiedzmy, że wyszukaliśmy w pamięci, w czym jesteśmy silni. Często jednak dalej nie sposób użyć tych myśli, bo do głowy przychodzą inne, nie tak przyjemne. Można nad nimi zapanować?
– Nad myślami jest ciężko zapanować, czasem nagle pojawia się coś przygnębiającego, pod wpływem nieoczekiwanego łańcucha myśli. Ale mamy wpływ na to, jak zareagujemy. Teraz siedzimy w domach, mamy świetną okazję do popracowania nad sobą, nad swoimi emocjami w relacjach z bliskimi, nad planowaniem i realizowaniem postanowień, o których zapomnieliśmy w pędzie codziennych obowiązków.
Można zacząć od takiego ćwiczenia: pojawia się jakaś raniąca nas myśl? Przyjrzyjmy się jej. Czy na to, co przedstawia, mamy wpływ? Jeśli tak, szukamy rozwiązania. Jeśli nie, możemy się oczywiście boksować z rzeczywistością, ale to tylko nasila stres. Odpuśćmy. Wykopmy ją z boiska.
– Co jeśli jest natrętna i trudno jej się pozbyć?
Są sposoby. Ja, żeby sobie z nimi poradzić, odepchnąć je od siebie, korzystam z techniki uważności mindfulness. A mnie niepowodzenia, popełniane błędy, krytyczne uwagi wręcz zjadały od środka! Już nie zjadają. Musiałam sobie jednak uświadomić, że sama wkręcałam się w kołowrotek negatywnych myśli. Dlatego jak tylko się pojawiają, to nie analizuję, nie rozgrzebuję, wypuszczam je tak samo jak wpuściłam do środka.
Koncentruję się na oddechu, a niechciane wspomnienia same zaczynają zanikać. To wszystko można wytrenować, jak mięśnie. Raz zrobiona pompka niewiele da, ale dziesięć, dwadzieścia, powtarzane dzień w dzień…
– Ile czasu poświęcasz na „trening” głowy?
– Kwadrans, codziennie rano. Traktuję to jako element toalety, szykowania się do dnia.
– Twoja historia pokazuje, że praca nad myślami naprawdę daje rewelacyjne efekty. Wygrywać zaczęłaś, gdy wzmocniłaś filar psychiki, jak mówisz w jednym z wywiadów. Przypomnijmy, bo to niezwykłe: zostałaś mistrzynią świata jako młoda mama. To były pierwsze mistrzostwa, na jakie pojechałaś niedługo po porodzie! Przecież ciało wtedy nie jest w najlepszej formie.
– Nie jest, zupełnie nie miałam siły w mięśniach brzucha (śmiech), a one są zasadnicze. Swoją drogą to było niesamowite: okazało się, że mam w ciele zakodowaną technikę, zakodowane ruchy, a nie mogłam utrzymać się na rękach. Dlatego też z mocno fizycznego stylu przeszłam na techniczny – zamiast polegać na sile postawiłam na strategię.
W jiu-jitsu to możliwe, dzięki temu można pokonać nawet dużo silniejszego przeciwnika. Bardzo pomogły mi w tym podyplomowe studia psychologii sportu. Zrobiłam je, gdy byłam w ciąży. Chciałam wykorzystać czas przymusowej przerwy od treningów, i skupiłam się na psychice.
– I poczułaś się mocna, pojechałaś i wygrałaś. Matka karmiąca…
– Rzeczywiście, na tamte – moje pierwsze wygrane – mistrzostwa świata pojechałam z laktatorem, korzystałam z niego między walkami. Stefcia miała pół roku. Teraz, gdy o tym myślę, już nie chciałoby mi się przez to wszystko przechodzić (śmiech). Wtedy jednak nie mogłam się już doczekać wyjścia na matę, byłam wygłodniała zawodów. Jechałam na nie jak zerwana ze smyczy.
– A nie byłaś słabsza psychicznie jako młoda mama?
– Starałam się nie myśleć o Stefci, bo jedno wspomnienie i zalewała mnie fala tkliwości, a to bardzo dekoncentrowało. Pamiętam jak na Mistrzostwach Europy w Lizbonie Kuba, mój partner, podszedł z nią, gdy byłam przed startem. Miała taką słodką buzię, właśnie się obudziła i przecierała oczka… Nie ukrywam, że trudno mi było się przestawić z powrotem na tryb walki. Ale udało się, są specjalne triki psychologiczne.
– Burzysz mit, że macierzyństwo to koniec kariery.
Mnie dziecko bardzo zmotywowało do pracy. Zaszłam w ciążę trzy tygodnie po tym, jak dostałam powołanie na mistrzostwa świata. Przeżywałam, że mnie omijają. Ale nie poddałam się: dalej trenowałam, do czwartego miesiąca jiu-jitsu, potem jogę i siłownię. I rzuciłam się w wir nauki, miałam teraz wolne weekendy i czas na studiowanie.
Studia wszystko mi ułożyły: uświadomiły wagę koncentracji w trakcie treningów, zaangażowania. Gdy pojawiła się Stefcia, każdą chwilę na macie wykorzystywałam w 100 proc. Nauczyłam się robić plan, wiedziałam po co idę na trening. Mnogość obowiązków wymusza dobrą organizację.
Mateusz Kusznierewicz: sport pomaga dostrzegać szczęście
– Co jeszcze niezwykłe w Twojej historii, to że nie marzyłaś o karierze sportowej, zainteresowanie sztukami walki pojawiło się niespodziewanie, gdy byłaś dorosła. A już kilka lat później zostałaś mistrzynią świata. Trzykrotną!
– Rzeczywiście znajomi z czasów liceum patrzą na mnie wielkimi oczami (śmiech). Nie byłam typem sportsmenki, choć w dzieciństwie miałam różne hobby, np. jeździłam konno. Ale nie żyłam sportem. Przez całą szkołę średnią skupiałam się na nauce i życiu towarzyskim. Aż zdałam na psychologię, i w ramach WF-u musiałam zapisać się na zajęcia sportowe. Wybrałam jiu-jitsu. Tak się zaczęło.
– Rozmowę z Tobą powinni przeczytać te wszystkie matki, którym nie udało się dopilnować pociech, żeby karnie trenowały od dzieciństwa. Jak widać, nie trzeba.
– (Śmiech) dzieci muszą chcieć same. Często spotykam się z tym, że rodzice naciskają zbyt mocno, kładą nacisk na wyniki, co przynosi odwrotny skutek i wzbudza w dziecku opór. A wtedy rezygnuje ze sportu, jak tylko zaczyna samo decydować o sobie. Pamiętajmy, że prawdziwie mistrzowskie nastawienie polega na chęci samodoskonalenia się. Nie na zdobywaniu medali.
Trening z dzieckiem w domu – jak go wykonać?
– Co było Twoją największa motywacją? Jakie myśli Cię popychały?
– Na początku chciałam udowodnić, że jestem dobra. Cieszyły mnie – co zrozumiałe – te wszystkie medale, zachwyty. Tyle że one są dobre, ale jako bodziec startowy. Jeśli bowiem zaczynamy uzależniać ocenę siebie od innych, to prędzej czy później pojawi nam się lęk: „A co będzie, jeśli nie wygram?”.
Wtedy zresztą po raz pierwszy pomyślałam, żeby po studiach psychologicznych zrobić jeszcze podyplomowe, z psychologii sportu. Chciałam pomóc sobie z presją, jaką sama sobie narzuciłam. Teraz moją motywacją jest bycie coraz lepszą. Rozwój, doskonalenie się, ale nie dla innych, dla siebie.
– Czego jeszcze wymaga mistrzostwo, trzymania w karbach ciała? Jesteś na diecie?
– Nie, ale staram się jeść czysto. W sklepie zawsze patrzę na skład produktów, nie kupuję tych przetworzonych. Ale nie jestem na diecie, chyba że zbliża się sezon startowy i muszę zbić wagę. Wtedy stosuję rygorystyczny plan od mojej dietetyczki i liczę kalorie.
Jest taka strona Ilewazy.pl, gdzie można sprawdzić, co ma jaką wartość energetyczną. Polecam, bo to się przydaje. Czasem okazuje się, że dietetyczna sałatka wcale nie jest taka dietetyczna, bo wrzuciłam w nią orzechy i obficie polałam oliwą. Tydzień sprawdzania co jaką ma wartość i można nabrać biegłości w komponowaniu posiłków.
Dobrym pomysłem jest oczywiście praca ze specjalistą, z dietetykiem. On wie, jakie produkty podwyższają poziom cukru we krwi, jak obniżyć kortyzol, zleci badania, które wykażą jakiego jedzenia nie tolerujemy i gorzej się po nim czujemy. Taki przewodnik niezwykle ułatwia pracę z ciałem.
– Zosia, co przed Tobą? Co jeszcze chciałabyś wygrać?
Chciałabym trenować do końca życia. I wspierać wszystkich, którzy do czegoś dążą, uczyć motywacji, wytrwałości, a przede wszystkim radzenia sobie ze stresem, pokonywania lęku przed porażką. To wszystko można zmienić, nastawić, wzmocnić, a ja po latach zajmowania się sportem wiem jak.