Strona główna ZdrowiePsychologia Metoda TRE – ćwiczenia uwalniające od traumy i stresu

Metoda TRE – ćwiczenia uwalniające od traumy i stresu

autor: Dorota Mirska

Ciało pamięta nasze przeżycia, emocje i traumy. Kumulowane i magazynowane przez lata w tkankach mogą doprowadzić do choroby. Metoda TRE pomoże nam uwalniać z ciała targające nami uczucia i chronić nasze zdrowie na wielu poziomach. O tym, czym jest metoda TRE i jak można się jej nauczyć, mówi licencjonowana nauczycielka metody TRE Elżbieta Pakoca.

Strona główna ZdrowiePsychologia Metoda TRE – ćwiczenia uwalniające od traumy i stresu

Zwierzęta, po sytuacji, w której wystraszyły się czegoś czy poczuły się zagrożone, otrząsają się. Zrzucają ze swojego ciała ciężar przeżycia i ruszają dalej, nie przejmując się tym, co się stało. Obserwujemy to na co dzień u naszych domowych psów czy kotów albo na filmach przyrodniczych, gdy uratowana z łap lwa gazela trzęsie się, drży, dygocze przez jakiś czas, po czym odchodzi jak gdyby nigdy nic.

Z ludźmi niestety jest inaczej. My nasze trudne emocje zazwyczaj „zamrażamy” w ciele. Nie umiemy się z nich otrząsnąć, wyrzucić na zewnątrz – nasz organizm kumuluje je w sobie. Doprowadza to do powstania napięć w mięśniach i powięziach, co zaburza pracę całego organizmu i wywołuje dolegliwości, bóle niewiadomego pochodzenia czy choroby. 

Co to jest TRE?

A gdybyśmy tak, wzorem zwierząt, nauczyli się wytrząsać z siebie te emocjonalne problemy? Takie pytanie zadał sobie pod koniec lat 70. David Berceli, który ponad 20 lat pracował jako terapeuta w rejonach świata dotkniętych konfliktami zbrojnymi (m.in. w Palestynie, Ugandzie, Izraelu, Libanie). Pomagał osobom dotkniętym traumami wojennymi łagodzić napięcia psychiczne, ucząc ich drżenia – czyli fizycznego wytrząsania z siebie emocjonalnych ran. Tak powstała metoda TRE, czyli trauma releasing exercises ćwiczenia uwalniające traumę . A Berceli wydał książkę „Zaufaj ciału. Ćwiczenia, które uwalniają traumę, stres i emocje (TRE)”. Ostatnio zmieniono nieco nazwę metody i słowo „trauma” zamieniono na szersze pojęcie – tension czyli „napięcie”. Kontrolowane drżenie pomaga bowiem odprężyć się i wrócić do równowagi nie tylko po poważnych traumatycznych przejściach (nad jakimi pracował autor metody, David Berceli), ale także w naszych codziennych napięciach. 

Dorota Mirska-Królikowska: Jak to się stało, że zainteresowałaś się metodą TRE?

Elżbieta Pakoca: Przez wiele lat pracowałam z pacjentami jako fizjoterapeutka. Ludzie przychodzili do mnie z bolącym kolanem, barkiem, plecami… Podczas rehabilitacji, pracy manualnej przynosiłam im ulgę, ale nie zawsze na dobre. Często bowiem okazywało się, że mieli problem wcale nie w tym miejscu, gdzie pojawiały się bóle mięśniowe. Chciałam pomóc im skuteczniej, lepiej. Szukałam, szkoliłam się i pewnego dnia natrafiłam na książki dr. Alexandra Lowena i jego rozumienie sytuacji – człowiek jest jednością psychofizyczną. Psychika dosłownie jest cielesnością, to, co przeżywamy, jakich doświadczamy uczuć, bardzo konkretnie ujawnia się na poziomie cielesnym. Nasze nieprzepracowane emocje mogą zostać uwięzione w ciele i manifestować się jako bóle różnego rodzaju. Nasze ciało to nie urządzenie, w którym wystarczy przykręcić śrubki, przestawić klocki i będzie dobrze funkcjonować. Człowiekiem należy zajmować się całościowo, holistycznie. Wybrałam się na warsztat bioenergetyczny, podczas którego prowadzący pokazał nam metodę TRE. To było to! Właśnie tego szukałam. Źródło bólu, z jakim zgłaszają się do mnie pacjenci, często znajduje się w ich psychice, w trudnych emocjach, z którymi niejednokrotnie zmagali się przez całe życie – do momentu, w którym ciało powiedziało im: stop. I bez uwzględnienia emocji nie uleczymy ciała. A metoda TRE wydała mi się idealnym narzędziem. Drżenie to naturalny mechanizm uwalniania napięć. Po latach praktyki już wiem, że miałam rację. 

Zanim przejdziemy do omówienia metody TRE, powiedz mi, proszę, jak i dlaczego zamrażamy emocje w ciele?

Emocja to jest ruch w ciele. Doskonale widać to w angielskim słowie EMOTION (emocja) – E plus MOTION, czyli RUCH. Gdy przykrość dotyka małe dziecko, malec przepuszcza ją przez ciało: krzyczy, wierzga, biega, dygocze. W ten sposób uzewnętrznia swoje uczucia. My, dorośli oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie możemy się tak zachowywać. Nauczyliśmy się więc je kontrolować. Szczególnie te, które nie są akceptowane przez otoczenie. Dysponujemy szeregiem różnego rodzaju mechanizmów obronnych, skutecznie chroniących nas w sytuacjach zagrożenia – np. nieruchomiejemy (nie widać mnie), zaprzeczamy, wypieramy. A w sytuacji skrajnego zagrożenia, gdy jesteśmy bezbronni i dzieje nam się krzywda, dysocjujemy, czyli oddzielamy świadomość od ciała. Korzystamy z naszych mechanizmów obronnych, kiedy nie mamy (z różnych powodów) możliwości przeżyć emocji do końca. Wówczas nasz wewnętrzny obrońca mówi: „Ok, to, co się dzieje, za mocno nas dotyka, ale nie ma warunków, żeby teraz rozładować napięcie. A więc zamykamy sprawę i zawieszamy jej rozwiązanie do bardziej sprzyjającego czasu”.

Dam przykład: trafiliśmy na dywanik do szefa i mieliśmy nieprzyjemną rozmowę. Zdenerwowaliśmy się, zestresowaliśmy, przestraszyliśmy – gdzieś w środku nas znajduje się źródło tego, co przeżywamy, i ów strumień emocji próbuje przez nas przepłynąć. Ale! Emocja, żeby popłynąć, potrzebuje głębokiego oddechu, ruchu mięśni, dźwięku. Czyli puszczenia na wielu poziomach. Tego się u szefa nie robi :). Nasze mięśnie na twarzy usiłują się więc poruszyć, żeby wyrazić emocje – ale staramy się nie pokazać po sobie tego, co się wewnątrz kotłuje, żeby szef nie zobaczył, co przeżywamy. Chce nam się płakać, ale zmuszamy się do uśmiechu. Chce nam się krzyczeć, ale odpowiadamy spokojnie i miło… Wstrzymujemy oddech. Połykamy łzy, gniew i poczucie niesprawiedliwości. I takich sytuacji, mniej lub bardziej trudnych, spotyka nas w życiu mnóstwo. Jeśli nie nauczymy się ich uwalniać, będą w nas tkwiły, zamknięte i pilnowane przez mechanizm obronny, i powoli niszczyły nas od środka. Stajemy się mistrzami trzymania zredukowanego oddechu całymi latami, nasze twarze stają się woskowe, nieprzeniknione, mamy ściśnięte gardło. Wiele z nas to zna, prawda?

Aby emocje mogły się z nas wydostać, potrzebujemy „puszczenia” na kilku poziomach:

  • oddechu (głęboki oddech)
  • dźwięku (krzyk)
  • ruchu wielu mięśni (bieganie, skakanie, drżenie, robienie grymasów na twarzy)

Czy te trudne, nieprzeżyte emocje w dosłowny sposób magazynują się w ciele? Wpływają na pracę mięśni, powięzi, układ krwionośny itd.?

– Dokładnie tak. Zwierzęta są uprzywilejowane – drżą na bieżąco. Instynktownie wiedzą, że wibracje powodują obniżenie napięcia. Trudna sytuacja, koniec sytuacji, drżenie, dalsze życie. Natomiast ludzie jakimś cudem potrafią trudne uczucia magazynować. To dla mnie wielka tajemnica – jak my to potrafimy zrobić, że nosimy je w sobie całymi latami… Często porównuję organizm człowieka do spiżarni pełnej nieprzeżytych emocji.Gdybyśmy dostali wgląd w nasze wnętrze i weszli do tej „spiżarni” z emocjami, mogłoby się okazać, że jest wypełniona po sufit puszkami, słoikami, mrożonkami pełnymi różnych zamkniętych uczuć. Oczywiście możemy to sobie zwizualizować, ale tak naprawdę nasze ciało samo nam pokazuje, że spiżarnia jest przepełniona. Mięśnie są zesztywniałe, powięzi posklejane, zgęstniała krew z trudem przeciska się przez naczynia krwionośne. Ciało krzyczy do nas nawracającymi bólami kręgosłupa, barku, brzucha, stawów. Oczywiście mówię o bólach, które nie mają mechanicznej przyczyny (złamania, zwichnięcia itd.) i nie są objawami chorób typu nowotwór, gościec.

A my łykamy kolejne leki przeciwbólowe, zaciskamy zęby i mówimy do siebie: „Dasz radę, kto, jak nie ja…”.

– Takie łykanie leków to jak krzyknięcie do ciała: „Zamknij się, nie będę tego słuchać, przeszkadzasz mi. Przecież muszę zrobić to i to…”, i pędzenie dalej. To jest przemoc. Niestety współcześni ludzie żyją głupio. Wydaje nam się, że nasza psychika to coś nierealnego, iluzja, jakaś chmura myśli i uczuć. Tymczasem jest ona nierozerwanie połączona z ciałem. Nie czekajmy więc, aż ciało zacznie na nas krzyczeć bólem, tylko zacznijmy powoli opróżniać stare słoiczki w naszej emocjonalnej spiżarni i nie twórzmy nowych zapasów.

Czyli po aferze z szefem warto wieczorem w domu zastosować TRE, by wyrzucić z ciała emocje? 

– Jeśli emocja osiąga pewien pułap, to drżenie jest jednym z kanałów puszczenia jej. Wyobraźmy sobie, że emocje są rzeką. I jeśli to jest malutki strumyk irytacji, wystarczy, że głębiej pooddychamy czy pójdziemy na szybszy spacer – i ten strumień przepłynie. Ale jeśli jesteśmy wściekli, to już jest rwąca rzeka i żeby się wydostać, musi mieć szerokie koryto. Więc to zależy, jak bardzo kogoś zdenerwowała sytuacja z szefem. Najlepiej od razu po wyjściu z jego gabinetu pójść do jakiegoś ustronnego pomieszczenia i tam zastosować TRE. A jeśli czujemy ogromną wściekłość, warto znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, pokrzyczeć na cały głos, poskakać, poszaleć. Dać upust temu, co w nas jest, na wszelkie możliwe sposoby.

Niemożliwe jest, żeby przestać czuć, zatrzymać przepływ emocji. Natomiast można ten strumień zatamować. Ludziom to się świetnie udaje. Zamrażają emocje w ciele. Ale potem niestety ponoszą tego konsekwencje.

Na czym polega metoda TRE?

Większość z nas nie zna TRE. Jak się nauczyć takich ćwiczeń uwalniających traumę i stres?

– Myślę, że wiele osób doświadczyło tego procesu, tylko nie wiedziały do końca, co się z nimi działo. Słyszę to bardzo często od pacjentów. Na przykład po porodzie, po wypadku samochodowym, w którym brali udział, na wieść o pożarze domu czy zdradzie bliskiej osoby. Opowiadali, że tuż po takich trudnych, traumatycznych sytuacjach czuli, jak gdyby ich ciało odmawiało im posłuszeństwa i dygotało. Zęby szczękały jak w gorączce, ręce się trzęsły, nogi uginały. Drżenie to atawistyczna reakcja – nasze ciało w ekstremalnych sytuacjach ratowało nas przed „przegrzaniem”, do którego mogłoby dojść. Chroniło nas po prostu przed tym, żebyśmy nie zwariowali. Podczas sesji widziałam ludzi, którzy jak w pantomimie po raz kolejny przeżywali dachowanie, utknięcie na torach kolejowych, wypadek na motocyklu… Ich ciała to zapamiętały i odtwarzały to po raz kolejny. I to, co wówczas nie było przeżyte do końca i domknięte, mogło dokończyć się podczas sesji TRE i przynieść wreszcie ulgę.

Przychodząc na sesje TRE, możemy nauczyć się, jak zainicjować wibracje. I wcale nie musi być to tak dramatyczny proces jak w wymienionych przez mnie skrajnych przykładach – uwolnienie napięcia może być krótkie i delikatne. Podczas sesji uczę ćwiczeń TRE i tego, jak przeprowadzać drżenia w sposób komfortowy. Tak, żeby nam pomagały na co dzień radzić sobie z emocjami, a także powoli, stopniowo opróżniać naszą spiżarnię z gromadzonych latami nieprzeżytych sytuacji.

Bałabym się, że kiedy wybuchną gromadzone latami „słoiki i mrożonki”, to fala emocji zamieni się w prawdziwą powódź…

– Tak niestety może się stać! Czasami pakujemy do puszek w spiżarni koncentraty uczuć i upychamy je pod dużym ciśnieniem. Więc trzeba pamiętać, że kiedy używamy TRE, bierzemy się za ich otwieranie, uchylajmy więc wieczko powoli. Szukajmy wentyla, żeby powietrze uchodziło stopniowo. Prowadźmy negocjacje z mechanizmami obronnymi.

W TRE jest ogromnie ważne, żeby drżąc, wypuszczać tylko takie ilości emocji, jakie nasz system jest w stanie przetrawić. Metoda TRE jest procesem. To nie jest jedna sesja, nie katharsis, tylko cierpliwe sprzątanie spiżarni, słoiczek po słoiczku, z dużą ostrożnością.

Czyli na własną rękę nie powinno się uczyć ćwiczeń TRE?

– Można spróbować samodzielnej nauki przy wykorzystaniu książek czy filmów na YT. Sami raczej nie zrobimy sobie krzywdy. Wyczujemy, że zbliża się fala negatywnych uczuć, i przerwiemy sesję. Tylko że wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste, powiedzieć sobie: „Zacznij się trząść”, i już drżymy… To powinno zadziałać, gdyby ludzie byli dla siebie dobrzy i umieli ze sobą dobrze postępować. Ale niestety tracimy ze sobą kontakt, niejednokrotnie jesteśmy dla siebie okrutni lub zupełnie odcięci od swoich uczuć. Są osoby, którym TRE nie wychodzi nawet po długiej nauce.

Dlatego jeśli ktoś chce nauczyć się TRE, koniecznie powinien poszukać tzw. providera z odpowiednim certyfikatem, który zapewni fachowe prowadzenie. Pod okiem takiego eksperta uwalnianie będzie prowadzone tak, żeby nie doprowadzić do przytłoczenia. Słyszałam o osobach, które zaufały niewłaściwym osobom i gwałtowne „oczyszczanie spiżarni” skończyło się przykrymi doświadczeniami. Np. zalaniem – to ogromnie nieprzyjemne, dojmujące przeżycie. Czujemy wybuch emocji, mamy uczucie, że nie możemy ich zatrzymać i… potem już nigdy więcej nie chcemy tego powtórzyć. Nic dziwnego. Zdarzyło się niestety, że takie nieprawidłowo prowadzone sesje TRE doprowadziły do wystąpienia depresji, pogorszenia zamiast poprawy samopoczucia.

Jak wygląda nauka TRE pod okiem providera? 

– Jest to zazwyczaj cykl spotkań, podczas których uczestnicy wykonują proste wprowadzające ćwiczenia fizyczne. Uczą się zwracać podczas nich uwagę na poszczególne części ciała, szukają wibracji w mięśniach. Starają się znaleźć i puścić wibracje, zgodzić się na to, żeby się pojawiły. Wprowadzenie w stan napięcia określonych mięśni jest jak włożenie kluczyka do stacyjki samochodu – inicjuje drżenie neurogenne.

Spotkania trwają zazwyczaj około godziny. Są osoby, które potrzebują na początek 6–10 spotkań, żeby w ogóle odnaleźć się w wytycznych w pracy z własnym ciałem. Innym wystarczy 20 minut – tłumaczę krótko, o co chodzi, i świetnie sobie sami dalej radzą. Jednym wywołanie wibracji przychodzi z łatwością, inni nawet po 3 miesiącach nie są w stanie ich z siebie wydobyć. Jeszcze inni zamiast drżenia czują ciepło albo irytację, kręci się im w głowie albo się spinają. Jest to indywidualne doświadczenie.

Podczas nauki TRE nie ma sukcesów ani porażek. Po prostu poznajemy siebie, spotykamy się ze sobą, pytamy: „Co u ciebie słychać?”, i czekamy na odpowiedź. Są wibracje – to wspaniale. Nie ma – też dobrze. Widocznie jeszcze nie ten czas. Uczę moich podopiecznych tego, że sami mają być dla siebie oparciem i najlepszym specjalistą, że powinni brać odpowiedzialność za siebie. A przede wszystkim nawiązywać ze sobą dobrą, serdeczną relację. Dawać sobie czas na to, żeby drżeć, i być serdecznie zainteresowanym tym, co nam nasza fizyczność opowiada. Co takiego wypływa z naszej emocjonalności, o czym nie wiedzieliśmy. Najważniejsze, żeby po kursie praktykować TRE w domu, żeby stała się naszą własną metodą higieny osobistej.

TRE to rozmowa z samym sobą, z naszym ciałem. Jest naszym fizjologicznym mechanizmem obronnym. Rozwiązaniem dla silnego pobudzenia, końcowym etapem przeżywania emocji, przepływu energii.

Czy TRE może zastąpić psychoterapię?

– Absolutnie nie. Czasami piszą do mnie osoby: „Mam traumę dziecięcą i potrzebuję TRE”. Ale traumy dziecięcej nie wytrzęsie się ćwiczeniami TRE. Większość z nas w dzieciństwie została zraniona. Albo nie dostaliśmy tego, co powinniśmy, albo spotkało nas coś okropnego ze strony opiekunów. I jedyną szansą, żeby nie nieść tego dalej, to zostać dobrym dorosłym dla własnego zranionego dziecka. Tym, jak i wieloma innymi traumami, powinna się zająć psychoterapia. Natomiast TRE może być doskonałym uzupełnieniem psychoterapii o wątek cielesności, co w wielu przypadkach jest kluczowe i pomaga połączyć się w naszym wnętrzu emocjonalności, racjonalności i cielesności. Dzięki takiej integracji będziemy mogli czuć się ze sobą dobrze, być na siebie uważni i umieć sięgać po to, co jest dla nas korzystne. Kiedy tak się stanie, zaczniemy znajdować w sobie oparcie, czyli wzrośnie poczucie bezpieczeństwa, choć świat jest, jaki jest. TRE pozwala uzdrowić układ nerwowy i całościowe odczuwanie siebie.

Namiary na providerów, czyli nauczycieli TRE z certyfikatem, można znaleźć na stronie tre-polska.pl. Znajdziecie tam także informacje o samej metodzie, pytania i odpowiedzi na różnego rodzaju pytania.

Czy ten artykuł był pomocny?
TakNie

Podobne artykuły