Joanna Zakrocka: Niektórzy rodzice rezygnują z podróży z maluchami, zwłaszcza tych dalekich, czekając „aż dziecko podrośnie”. Czy według Pani słusznie?
Beata Sadowska: Nie mnie oceniać, każdemu po drodze z tym… z czym mu po drodze! My z 3-miesięcznym synkiem polecieliśmy do Tajlandii i to nie była żadna brawura. Skonsultowałam wszystko z pediatrą, powiedział: leć.
Karmiłam smyka piersią, więc pod względem żywienia był zabezpieczony. Reszta, to już rozsądek – nasz, rodziców. Nasze dzieci podróżują z nami wszędzie: na maratony, na wakacje, często ze mną do pracy. Dobrze, że możemy to połączyć. Podróże uczą i dzieci i dorosłych. Poznajemy siebie nawzajem. Bezcenne.
– Czy zabranie tak małego dziecka w podróż wymagało specjalnych przygotowań? Dodatkowych szczepień?
– Nie pojechaliśmy do dżungli amazońskiej, więc – poza standardowymi szczepieniami zgodnymi z książeczką zdrowia dziecka – niczego dodatkowo nie potrzebowaliśmy. Na szczęście podróż z dzieckiem to nie akcja specjalna komandosów, leki przeciwgorączkowe wystarczą. Nasz pediatra poprosił nas tylko, żebyśmy się upewnili, czy w odległości godziny drogi od hotelu jest lekarz. Jakby co.
– Co zwykle znajduje się w Waszej podróżnej apteczce?
– Niewiele, prawdę mówiąc. Coś do dezynfekcji ran, leki przeciwgorączkowe, sól fizjologiczna do nosa albo taka do inhalacji. Koniec.
Apteczka turystyczna – co warto w niej mieć?
– A jak dzieci znoszą inną temperaturę, wilgotność powietrza, jet lag?
– Dzieci przystosowują się dużo lepiej od dorosłych. I szybciej! A poza tym, jeśli my cały czas nie narzekamy, że jesteśmy zmęczeni, że podróż za długa, że wilgotność, etc… – nie narzekają też dzieci. One, choć osobne, do któregoś momentu odbijają się w nas jak w lustrze, więc bądźmy czujni, bo podejścia do życia też się od nas uczą.
– Udało się Wam uniknąć przykrych niespodzianek, czy może dopadła Was „zemsta faraona” lub inna przypadłość podróżników?
– Ha! W Egipcie też byliśmy. I tu znowu nasz pediatra uspokajał: „Egipt nie gryzie”. No i nie ugryzł, ani mnie, ani raczkującego wtedy malca. Myliśmy ręce, wystarczyło. Tytus był też w Chile i Brazylii – tam też obeszło się bez żołądkowych rewolucji, w tym biegunki podróżnych, choć szpitale zaliczyliśmy i w Tajlandii (zapalenie ucha), i w Chamonix (znowu ucho) i w górach w Hiszpanii (tajemnicza wysypka). Jesteśmy przetrenowani. A właśnie! Przed wyjazdem warto się ubezpieczyć!
– Jak z jedzeniem? Czy dzieciaki chętnie próbują lokalnych specjałów?
– Oczywiście, tak jak my! Na mini-wyspie w Brazylii Tytus zajadał się homarami, które kosztują tam tyle, co nic. Egzotyczne owoce testujemy rodzinnie. Podróże to też kuchnia. I jak tu nie jeść!
– Czego jednak lepiej nie jeść, zwłaszcza w tropikach?
– Niemytych owoców i warzyw. To brud jest naszym wrogiem, a nie tropiki.
– Napisała Pani niedawno książkę, „Momo nie lubi podróży”, której bohaterem jest pies. Faktycznie nie lubi?
– Momo podróżował z nami przez trzynaście lat wspólnego życia: jeździł na przykład na kilka miesięcy na nasze rodzinne wypady w Alpy. Włochy i Szwajcarię też zaliczył. Był członkiem rodziny, więc dla nas naturalne było, że wakacyjny czas też spędzamy razem. Kochane cztery łapy, które pożegnaliśmy dzień przed premierą książki „Momo nie lubi podróży”.
W co się bawić z dzieckiem w podróży – sprawdź!
– Jak trzeba przygotować zwierzaka do podróży? Musi mieć specjalne szczepienia, zaświadczenia od weterynarza, dokumenty?
– Momo miał chip i paszport, dzięki którym mógł bezpiecznie podróżować w Unii Europejskiej. W paszporcie była aktualna lista przebytych szczepień i zaświadczenie weterynarza, że zwierzak jest zdrowy.
– Czy są takie miejsca na świecie, gdzie nie pojechalibyście z całą rodziną?
– No pewnie – miejsca konfliktów zbrojnych. Delhi, gdzie wdycha się same spaliny. Oceanarium, bo to dla mnie zwykłe męczenie zwierząt tresowanych do fikołków i łapania ryb w powietrzu. Trochę by się tego znalazło.
Beata Sadowska i Paweł Kunachowicz
„I jak tu nie podróżować (z dzieckiem)”, wyd. Otwarte