Ona była piękna i skromna, on przystojny i bogaty. Pokonali wiele przeszkód, by być razem. Ich miłość zwyciężyła wszystko – pobrali się i żyli długo i szczęśliwie… Uwielbiamy takie happy endy. Jesteśmy wychowani na bajkach, które kończą się zwykle tam, gdzie zwyczajne życie dopiero się zaczyna.
Chcemy wierzyć, że gdzieś na świecie czeka na nas idealna druga połówka, że wystarczy mocno się kochać, a związek świetnie się ułoży, a motyle będą fruwały nam w brzuchu do grobowej deski. Patrzymy na partnera wymownie i wierzymy, że czyta w naszych myślach – bo przecież kocha. Niejedna para potknęła się o taki mit miłości romantycznej i ich związek nie wytrzymał bolesnego zderzenia z rzeczywistością.
Co tak naprawdę zatruwa i niszczy naszą miłość? Jak rozpoznać pierwsze objawy, że coś jest nie tak, i w jaki sposób walczyć o siebie? Rozmawiamy z Edytą Zając, psycholożką, autorką podcastów także dotyczących toksycznych związków oraz książki „30 dni do zmian w związku”.
Dorota Mirska-Królikowska: Co niszczy miłość? Zdrada? Kłamstwo? Zazdrość?
Edyta Zając: O takich wielkich zabójcach miłości mówi się najczęściej. I oczywiście one się zdarzają i niszczą relacje między ludźmi. Ale zdecydowanie częściej toksyna, czyli trucizna, która może zniszczyć nawet największą miłość, jest malutka. Czasem wręcz niezauważalna, jak wirus. A jednak rośnie, rozprzestrzenia się, niszczy. I nagle po kilku latach budzisz się obok niego/niej w łóżku i czujesz, że jego/jej nienawidzisz. I nie wiesz czemu. Właśnie klientów z takimi problemami przyjmuję najczęściej podczas sesji.
– Czym więc są te toksyny? Możesz podać jakieś przykłady?
– Na przykład to, że mówisz do niego, a on cię nie słucha, albo wychodzi ze znajomymi na piwo, a ty zostajesz w domu z dzieckiem, albo zagina rogi kartek książek, a ty tego nie cierpisz, albo wchodzi do łazienki, kiedy się kąpiesz, choć prosiłaś, żeby tego nie robił, albo za każdym razem kiedy wygospodarowałaś czas na pójście do fryzjera, uparcie dzwoni, pytając, gdzie są ubrania dzieci albo gdzie stoi sól… Mówię „on”, ale równie dobrze możemy zmienić zaimek na „ona”.
Głupie problemiki, wydawałoby się? Śmieszne? Każdy człowiek może pewnie podać dziesiątki drobiazgów, które stara się ignorować (choć go bolą), albo robi setną awanturę o to samo i nie rozumie, dlaczego druga strona nie widzi tego, że ją/jego taki „drobiazg” rani i oddala, nie potrafi tego uszanować.
Joanna Godecka: jak się podnieść po zdradzie?
– Na właśnie, dlaczego?
– Chociażby dlatego, że pewne schematy zachowań wynosimy z domu. Wchodząc w związek z drugą osobą, wnosimy do niego nasze emocje, przekonania czy krzywdy, jakich doznaliśmy w dzieciństwie. A nie znam osoby, która miałaby idealne dzieciństwo, podczas którego rodzice byli cały czas uważni, kochający i wspierający. Ktoś miał matkę, która przez wiele lat była niedostępna emocjonalnie, ktoś inny ojca zmagającego się z syndromem DDA (dorosłego dziecka alkoholika) itd. Każdy nosi więc w sobie mniej lub bardziej zagmatwaną historię. Zupełnie jakbyśmy pochodzili z dwóch różnych planet. A każda z tych historii wpływa na to, jak reagujemy w relacjach i czy będą to reakcje toksyczne, czy nie.
WWO z DDA
Określone oczekiwania i wyobrażenia o związku wynosimy też z kolejnych doświadczeń życiowych. Jakie były nasze pierwsze miłości, zawody, ktoś ci coś powiedział, odrzucił cię. Gdzieś masz jakąś ranę, o której nikt nie wie, ale ona boli nadal. I potem „czepiasz się” partnera/partnerki niby o drobiazg, a tak naprawdę to czubek góry lodowej, który kryje całe nasze doświadczenie życiowe.
I kolejna rzecz – kiedy wiążemy się z kimś w młodym wieku, jesteśmy też jeszcze po prostu niedojrzali. Kiedy miałam 23 lata i wychodziłam za mąż, to kompletnie nie wiedziałam, czego chcę i co robię. Naprawdę! W trakcie naszego związku dopiero uczyłam się wielu rzeczy. Pamiętam, jak strasznie wkurzały mnie w moim mężu pewne zachowania, które – patrząc obiektywnie – były kompletnie neutralne.
„Dlaczego on nie jest zazdrosny?” – martwiłam się na przykład. Spotkałam się z kumplem z dzieciństwa, no to przecież powinien być zazdrosny, nie? (śmiech) Myślałam, że coś jest z nim nie tak, może mnie nie kocha? Przecież od dziecka mamy wtłaczane do głowy, że nie ma miłości bez zazdrości… Na szczęście porozumieliśmy się, nam się udało. I mam nadzieję, że będziemy się dalej dogadywać i szukać porozumienia. Ale wielu innym parom – nie. A więc różne rzeczy składają się na to, jak reagujemy w relacjach i czy powstanie toksyczność, czy nie.
– Jak rozpoznać, że relacja jest toksyczna?
– Jeśli przestajemy być ze sobą szczęśliwi, przestajemy się dogadywać – czasami w ogóle ze sobą nie rozmawiamy, tylko wymieniamy się podstawowymi informacjami, co na obiad i kiedy dzieci odebrać ze szkoły; tracimy ze sobą kontakt.
Toksyczność to także poczucie, że któreś z nas wygrywa (bo wychodzi na imprezę), a któreś przegrywa (bo zostaje z dziećmi w domu) i czuje się ofiarą. W toksycznej relacji jedna osoba manipuluje drugą – i czasami obydwie sobie tego nie uzmysławiają, po prostu czują, że coś jest nie w porządku. Rodzajów toksyczności jest mnóstwo, ale wspólny mianownik jest jeden – nie jest wam obojgu lub jednej osobie w tej relacji dobrze.
– W jaki sposób można znaleźć tę toksynę, która leży u podstaw problemu?
– To nie jest tak, że jak mnie raz mąż zdenerwował, bo wyszedł na piwo z kumplami, to znaczy, że nasza relacja jest toksyczna. W każdym związku są lepsze i gorsze dni, złościmy się na siebie, obrażamy, przepraszamy i to wszystko jest naturalne.
Co innego, jeśli powtarza się ten sam problem, już milion razy o nim rozmawialiśmy, próbowaliśmy się zrozumieć, zmienić, ale on i tak wraca jak bumerang, pojawia się poczucie krzywdy, jedna osoba czuje się ofiarą – to znak, że warto się nad tym problemem zastanowić. I podczas sesji szukam z klientem/klientką właśnie tego wzorca, czyli powtarzalnego schematu, który przynosi ból.
– I kiedy go znajdziemy, możemy uzdrowić relację?
– To trochę jak z prawdziwą chorobą – chciałoby się wziąć tabletkę, żeby problem minął. Ale najczęściej cudownej tabletki nie ma, trzeba spojrzeć na pacjenta holistycznie i szukać różnych rozwiązań. I dokładnie tak samo jest w przypadku „chorującej” relacji. Praca nad nią musi opierać się:
- z jednej strony na pogłębieniu własnej samoświadomości, zbudowaniu własnej tożsamości. Czyli na doprecyzowaniu, kim JA jestem, jakie mam cele, wartości w życiu itd.
- z drugiej – na tym, że musimy w związku poruszyć temat granic – obydwie strony powinny najpierw wyznaczyć swoje granice, a potem nauczyć się nawzajem ich przestrzegać.
– Brzmi… skomplikowanie. Sugerujesz, że praca nad uzdrowieniem związku powinna się zacząć od pracy nad sobą?
– Tak, zdecydowanie! Mnóstwo ludzi mówi, że do uzdrowienia związku wystarczy rozmowa, ustalenie wszystkiego między sobą. Ale to nie jest takie proste. Bo jeśli jesteśmy w złym miejscu mentalnie, to rozmowa może jeszcze pogorszyć sytuację. Dlatego zaczynamy od budowania większej samoświadomości.
Warto zdać sobie sprawę, kiedy w naszym związku pojawia się epizod toksyczności, czyli moment, kiedy dzieje się coś negatywnego, przestajemy się ze sobą dogadywać, czujemy, że zaczynamy się od siebie oddalać albo któreś z partnerów traci pracę, jest mu trudno, jest zamknięty na rozmowy i wszystko go irytuje. Albo niekoniecznie negatywnego – pojawia się sytuacja niezwiązana bezpośrednio z relacją między nami, czyli np. na świat przychodzi dziecko i musimy sobie wszystko od nowa poukładać. W takiej sytuacji partnerzy automatycznie wchodzą w jedną z 3 ról, o których pierwszy raz opowiedział Karpman:
- Wybawca. Wybawca ma tendencję, żeby przejąć odpowiedzialność za drugą osobę. Chce wszystko za nią załatwić, pomóc, wyręczyć, znaleźć rozwiązanie – uratować. „Kochanie, miałeś taki ciężki dzień, idź z kolegami na piwo. Ja wszystkim się zajmę – posiedzę z dzieckiem, posprzątam, a w nocy ogarnę swoją pracę”. I to jest rola doceniana społecznie – jaka ona (czy on) wspaniała, silna, zorganizowana, wszystko niesie na swoich barkach. Ale wbrew pozorom jest to rola toksyczna, ponieważ zabiera podmiotowość tej drugiej osobie, zakłada, że jest ona słabsza, mniej zaradna, potrzebuje opieki.
- Ofiara. Ofiara potrzebuje kogoś, kto ją uratuje przed światem, przed nią samą, to pocieszy, to wytłumaczy. Ma „zawsze pod górkę”. Nie podejmuje samodzielnie decyzji, unika działania, wchodzi w tzw. wyuczoną bezradność. Uważa, że jest kimś pokrzywdzonym – i nie zależy to od niej. „Jestem taka biedna, nikt mnie nie docenia, chociaż zajmuję się dzieckiem, ogarniam dom i pracę”.
- Prześladowca. Tak samo jak ofiara oddaje odpowiedzialność, ale robi to agresywnie: „To jest twoja wina, że zawsze siedzę z dzieckiem w domu i wszystko jest na mojej głowie”.
Żaden z partnerów zazwyczaj nie jest tylko jedynką, dwójką lub trójką. Np. wybawca, zmęczony ratowaniem całego świata, opada z sił i oddaje odpowiedzialność – wchodzi w rolę ofiary („uratuj mnie”) lub prześladowcy (okazuje wściekłość w związku z tą sytuacją). I to jest perfekcyjny model, który pokazuje nam funkcjonowanie w toksycznych relacjach. I teraz, jeśli go poznamy, zatrzymamy się, przemyślimy i rozpoznamy się w jednej z tych ról, wyłapiemy swój wzorzec postępowania – możemy coś z nim zrobić.
– Wyprostować? Uleczyć?
– Niekoniecznie. Do każdej z tych ról możemy dopasować swoje zachowanie, którym możemy albo sobie pomóc, albo zaszkodzić. Jeśli zareaguję agresywnie – jestem zirytowana z różnych przyczyn (np. nie wyspałam się), a mąż jest blisko, więc wyładuję moją złość na nim – to oczywiście jeszcze pogłębię konflikt. Ale mogę wybrać zachowanie wspierające – widzę, że mąż mnie wkurza, samo to, jak chodzi, już mnie irytuje. Ale przecież tak naprawdę nie zrobił nic złego. Więc zatrzymuję się. Robię krok do tylu i zastanawiam się – ale o co mi chodzi? Ok, nie wyspałam się i szef mnie wkurzył. A więc czas na sen i rozmowę z szefem, a nie na awanturę w domu.
Kluczem jest uważność. Na siebie, na swoje uczucia oraz na uczucia partnera. Problem w tym, że często albo nie chcemy żyć świadomie – bo to jest trudne, wymaga od nas wysiłku, pracy nad sobą – albo nie potrafimy – nie znamy siebie, nie dajemy sobie ze sobą rady. Wówczas warto iść do terapeuty lub skontaktować się z psychologiem. Poznać siebie lepiej, swoje pragnienia, wartości. Dzięki temu będziemy mogli skuteczniej zadbać nie tylko o siebie, ale i o nasz związek. Chociażby dlatego, że będziemy wiedzieli, gdzie są nasze granice.
Zakochana w pojedynkę – dobre życie bez partnera
– To słowo „granice” przewija się przez całą naszą rozmowę.
– Bo granice są kluczowe do tego, by zbudować dobrą, zdrową relację. Podam swój przykład. Ja jestem introwertykiem. Potrzebuję od czasu do czasu, żeby nikt do mnie nic nie mówił, a najlepiej, żeby nikogo w ogóle obok mnie nie było. Ładuję baterie w samotności. Mój mąż z kolei ubóstwia dzikie imprezowanie w klubach. Odżywa wówczas. Wiemy o tym i szanujemy te nasze tak kompletnie inne potrzeby.
Napisałam kiedyś na Instagramie, że mój mąż poszedł na imprezę i wróci na pewno bardzo późno. I się zaczęło! Nigdy w życiu nie dostałam tylu wiadomości: „Jak możesz go samego puścić? Czy ty wiesz, co on tam będzie wyrabiał?”. Ludzie uznali, że jak męża puszczę ze smyczy, to koniec. Pewnie gdybyśmy nie byli świadomi naszych potrzeb, nie rozmawiali o tym, nie ustalili naszych granic (to akceptuję, a tego już nie), to chodziłabym z nim na te imprezy i się męczyła. Miałabym dość tego natłoku ludzi, doświadczeń i zaczęłabym okazywać niezadowolenie. On byłby nieszczęśliwy, widząc moją zbolałą minę, i zły, bo chciałabym po godzinie wyjść. ALE – rozmawialiśmy o tym, ustaliliśmy nasze granice. Ja powiedziałam: „Nie chcę chodzić na tyle imprez, bo mnie to wykończy. Ale jeśli ty chcesz iść, to idź. Ja pobędę w ciszy i spokoju”. I nikt do nikogo nie ma pretensji, wszyscy są zadowoleni.
I tak jest z wieloma rzeczami. Mój mąż kocha swój samochód. Czyści go nieustannie, chucha na niego i dmucha. I ja to szanuję, bo to jest dla niego ważne. Nie wejdę w ubłoconych butach i nie rzucę papierka. Dla mnie z kolei jest ważne, żeby nie zaginać rogów kartek w książkach. Mam na tym punkcie hopla. To jest moja granica i oczekuję, że zostanie uszanowana. Granice dotyczą zarówno tych wielkich, poważnych rzeczy, jak i drobiazgów, które dla wielu osób nie mają żadnego znaczenia. O każdej granicy warto jednak rozmawiać.
Tymczasem ludzie w związkach przekraczają swoje granice, co doprowadza do spięć. Większość z nich interpretuje takie sytuacje – nabrudziłam mężowi w samochodzie, on pozaginał mi kartki w książce – że partner/partnerka robi im na złość, że nie szanuje, nie kocha, ma złe intencje. Tymczasem często to wcale nie wynika ze złej woli. Czasami tylko nie pomyślisz, czego ta druga osoba potrzebuje, że ma po prostu inne granice niż ty. To są często ciche, niewypowiedziane problemy, które rozwalają im życie, zabijają miłość.
Historia, którą sobie opowiadam…
Weź pod uwagę to, że jeśli partner/partnerka zachowuje się niemiło, nie odzywa się, nie odbiera telefonu, jest zdenerwowany/zdenerwowana, wcale nie musi mieć to związku z tobą! My bierzemy to do siebie, dokładamy do tego całe spektrum emocji, wspomnienia, doznane w przeszłości krzywdy, stereotypy i jeszcze poczucie, że „jestem niewystarczająca” i… awantura gotowa. Moja rada – spójrz na to z perspektywy: „Może jej/jego zachowanie nie dotyczy mnie?”. Możesz się zdziwić, bo w większości przypadków ma zupełnie inną przyczynę.
Jak to sprawdzić? Porozmawiaj z nią/nim, stosując hasło: „Historia, którą sobie opowiadam…”. Przykład: „Nie odbierałeś ode mnie telefonu przez kilka godzin. Historia, którą sobie opowiadam, jest taka, że masz mnie w nosie, nie zależy ci na mnie, nie chcesz ode mnie odebrać telefonu. Czy ta historia jest prawdziwa?”. I wówczas dowiesz się, że np. wyciszył telefon, bo miał ważne zebranie albo zdenerwował się sytuacją w pracy i poszedł do parku na spacer. Musiał pomyśleć i wyłączył telefon. Wyjaśnień może być mnóstwo. Dzięki takiej prostej rozmowie zadbasz o waszą relację.
– Jak więc nauczyć się stawiać granice?
– W wyznaczaniu granic muszą istnieć trzy elementy:
- Muszę wiedzieć, gdzie leży moja granica – „Lubię, żeby moje książki nie były zniszczone, nie jestem w stanie tolerować zagiętych kartek”.
- Zakomunikowanie granicy – „Proszę, nie zaginaj kartek w moich książkach, jest to dla mnie bardzo ważne, żeby nie były zniszczone”.
- Pilnowanie granicy – nie wystarczy raz powiedzieć i wytyczyć granicy. Załóż, że raz postawiona granica nie zostanie usłyszana, ponieważ ludzie nie lubią wyznaczanych granic. Buntują się przeciw nim, opierają, sprawdzają, na ile dana prośba jest dla nas ważna. Dlatego swojej granicy trzeba pilnować. Jeśli partner/partnerka pomimo twojej prośby nadal zagina rogi książek, przypominasz jej o swojej prośbie: „Chciałabym, żebyś pamiętał o tym, żeby nie zaginać kartek w książce. Bardzo mi na tym zależy”. I uwaga! Nie róbmy tego agresywnie, przypominajmy spokojnie.
Jeżeli chcemy uzdrowić toksyczną relację, musimy wyznaczyć granice po obydwu stronach. Zakomunikować je partnerowi/partnerce i egzekwować ich przestrzeganie.
– I ile razy tak hmmmm… spokojnie mam tak przypominać?
– Do skutku! Tylko w pewnym momencie, jeśli czujesz, że budzi to w tobie duży dyskomfort dochodzący do agresji, zastosuj konsekwencję: „Ponieważ wielokrotnie prosiłam, żebyś nie zaginał kartek w moich książkach, a ty nie respektujesz mojej prośby, kolejną książkę, którą zniszczysz, będziesz musiał odkupić” (argument finansowy zwykle działa) albo: „Po kolejną książkę idź do biblioteki”.
I nie jest to ukaranie kogoś, tylko pokazanie konsekwencji jego działania. Nie szanujesz moich granic – musisz liczyć się z tym, że wywoła to określone zmiany w naszym funkcjonowaniu. Ale z moich obserwacji wynika, że często takie cierpliwe, spokojne wprowadzanie zdrowych nawyków do relacji naprawdę działa. Otwiera drugą osobę. Jeśli w związku źle się dzieje, czasami wystarczą działania jednej osoby, żeby tę miłość uratować. Na pewno warto próbować.