Izabela Nowakowska-Teofilak: Czasem podczas spaceru zastanawiam się, czy mój 3-letni syn naprawdę musi dotknąć niemal wszystkiego, co znajduje się na drodze: kałuży, błota, piórka, czarnej ziemi…
Dr n. med. Katarzyna Simonienko: Nie musi, ale skoro już chce, z pewnością nie warto go hamować, bo dotyk to jeden z najbardziej pierwotnych zmysłów, którymi się posługujemy. Dzięki niemu poznajemy różne faktury, temperatury, kształty czy perspektywy. Dziecko w ten sposób odkrywa świat. Najpierw czegoś dotyka, następnie wącha, a czasem także próbuje, jak smakuje. Na tym etapie rozwoju percepcja wzrokowa odgrywa nieco mniejszą rolę. Dotyk natomiast sprawia, że wszystkie nasze zmysły są właściwie zintegrowane.
Oczywiście należy zachować czujność, bo dzieci mają różne pomysły, ale z pewnością nie należy się obawiać, jeśli dotykają tak naturalnych rzeczy, jak woda w kałuży, błoto czy żwir na drodze. Maluchy robią to od zawsze, i nawet teraz, w czasie pandemii, nie powinniśmy tego zmieniać.
– Podobno bakterie glebowe mogą poprawiać nastrój jak prozac!
– To duże uproszczenie, ale coś jest na rzeczy. Prozac hamuje wychwyt zwrotny wytwarzanej w naszym mózgu serotoniny, która jest nazywanym hormonem szczęścia – to dzięki niej czujemy się spokojniejsi, radośniejsi i mamy więcej energii.
Zawarta w glebie bakteria Mycobacterium vaccae działa nieco inaczej. Powoduje, że nasz mózg zaczyna wytwarzać więcej serotoniny. Potwierdziły to badania przeprowadzane na gryzoniach, ale ten sam efekt pojawia się prawdopodobnie w mózgach wielu innych ssaków, a więc także w naszych. Sprawdzano wpływ tej bakterii na choroby wynikające z autoagresji, jak atopowe zapalenie skóry czy różnego typu dermatozy, które zaostrzają się w stresie. Wyniki były obiecujące.
Regularny kontakt z ziemią może być więc naturalną „szczepionką” przeciwko zaburzeniom lękowo-depresyjnym. To dotyczy także dzieci! Mam wrażenie, że one czerpią z tego jeszcze więcej korzyści, bo w kontakcie z ziemią programują także swoją florę jelitową i układ immunologiczny (sprawdź: jak wzmocnić odporność u dzieci).
Brudne dzieci to szczęśliwe dzieci, ale czy zdrowe? Odpowiada dr n. med. Paweł Grzesiowski
– Miniony rok jednak wyostrzył wszystkie strachy. Chyba bardziej niż kiedykolwiek martwimy się o swoje pociechy i tę troskę widać na placach zabaw. Wielu rodziców podąża za maluchami niemal krok w krok, kontrolując każdy ich ruch.
– Trzeba wszystko wypośrodkować. Oddzielić realną troskę od tego, co jest dla nas, dorosłych, trochę niekomfortowe. Rodzicom czasem trudno zaufać dziecku, ale na przykład w przedszkolach leśnych widzę bardzo dużo ufności w kompetencje dzieci, i to procentuje. Dostają tam przestrzeń do eksplorowania, nawet jeśli przy okazji nabiją sobie siniaka, podrą spodnie czy mocno się ubłocą. Dzięki temu mogą same przetestować, do czego są zdolne, jakie są ich możliwości. To kształtuje poczucie odpowiedzialności, wiary we własne siły.
Tymczasem nadopiekuńczość budzi w dziecku frustrację, generuje lęki, sprawia, że środowisko wydaje mu się niebezpieczne i nieprzychylne. Nie jestem oczywiście za tym, by zostawić malca samopas, bez żadnej kontroli. Według mnie złotym środkiem jest uważna obserwacja, wspieranie i motywowanie. To lepsze niż rzucanie zakazów i straszenie dziecka, że bawiąc się, zrobi sobie krzywdę.
Maluch, który wciąż słyszy takie komunikaty, dorasta w przekonaniu, że właściwie nic nie może zrobić, bo stanie się coś złego. W efekcie jako dorosły człowiek gorzej radzi sobie z różnego typu przeciwnościami i nie potrafi zawalczyć o swoje.
– Zabawa w pomieszczeniach budzi mniejszy niepokój rodziców – pytanie, czy ma taką samą wartość jak ta na zewnątrz?
– Absolutnie nie. Dzieci spędzające dużo czasu na zewnątrz, szczególnie w otoczeniu przyrody, są zdrowsze fizycznie, ale także psychicznie. Z badań neuroobrazowych wynika, że inaczej rozwijają się ich mózgi!
Kiedy prześwietlono głowy dzieci ze szkoły podstawowej, które spędzały wolny czas w otoczeniu zieleni, i tych, które większość dnia tkwiły w zamknięciu, okazało się, że struktury ich mózgów wyglądały inaczej. Różnice były widoczne w istocie szarej i białej, szczególnie w korze czołowej, czyli w obszarach, które odpowiadają za lepszą pamięć i koncentrację uwagi. U dzieci często przebywających wśród zieleni były one lepiej rozwinięte.
Swobodne zabawy na zewnątrz wspomagają procesy poznawcze, doskonale ćwiczą kreatywność, współpracę w grupie, sprawność fizyczną. Zalet jest mnóstwo! Lockdown pokazał najlepiej, jak zgubny wpływ na relacje społeczne dzieci ma zamknięcie ich w domach.
Z moich obserwacji w gabinecie wynika, że coraz więcej dzieciaków ma różne fobie społeczne, niską samoocenę. Dzieci wstydzą się wyjść, zaistnieć w grupie. A przecież dzieciństwo to czas, kiedy kształtuje się nasza osobowość. To, co wypracujemy w tym czasie, wpływa na to, jak będziemy żyć jako dorośli ludzie.
Leśne przedszkole – dzieciństwo blisko natury
– Na świeżym powietrzu też lepiej się myśli. Często, kiedy mam problem, po prostu muszę wyjść na zewnątrz.
– I przewietrzyć głowę. To naprawdę działa. Badania potwierdzają, że łatwiej pozbierać myśli na powietrzu. Jesteśmy wtedy mniej napięci, nasz układ współczulny odpowiedzialny za mobilizację organizmu zaczyna odpuszczać, a mocniej aktywuje się układ przywspółczulny, który odpowiada za odpoczynek.
Zamiast więc skupiać się na tym, jak zwalczyć jakieś wyimaginowane niebezpieczeństwo, odprężamy się i rozwiązanie problemu samo przychodzi.
– Trudno mi jednak uwierzyć w to, że w otoczeniu przyrody dzieciom łatwiej się skoncentrować. Przecież wokół jest tyle rozpraszaczy: szumią drzewa, śpiewają ptaki, wieje wiatr, pada deszcz…
– Z kognitywnego punktu widzenia nie są to bodźce rozpraszające. Badania, zarówno encefalograficzne, jak i psychologiczne, pokazują wyraźnie, że w środowisku naturalnym budzi się w nas tzw. miękka fascynacja. To znaczy, że łatwiej się koncentrujemy, a przy tym nasz mózg mniej się męczy. Wzrasta też aktywność alfa i beta fal mózgowych, a to oznacza, że głębiej się odprężamy, ale jesteśmy też bardziej skupieni. Dlaczego tak się dzieje? Bo mózg ma poczucie, że jest w bezpiecznym środowisku.
Tysiące lat temu takie bodźce, jak śpiew ptaków czy spokojny szum drzew, naszych praprzodków mieszkających w lasach zapewniały, że wszystko jest w porządku. Pogoda jest stabilna i nie ma zagrożenia ze strony dużych drapieżników. Można się więc odprężyć i skoncentrować na tym, żeby znaleźć pożywienie czy zbudować schronienie.
Nasze mózgi działają tak do dziś. Przyroda jest dla nich naturalnym środowiskiem, w przeciwieństwie do miasta, w którym słychać szum samochodów, głośną muzykę, migają światła, jeżdżą tramwaje – to są prawdziwe rozpraszacze. Nawet jeśli zamkniemy się w pomieszczeniu i odizolujemy od jakichkolwiek bodźców, nasza koncentracja i tak będzie słabsza niż na świeżym powietrzu. Dlaczego? Bo w tak sztucznych warunkach nasz mózg nie jest w stanie ustalić, czy otoczenie jest bezpieczne. To podświadomie nas dekoncentruje i wytrąca z rytmu.
– Nasza kultura ma jednak tendencję do umniejszania wartości swobodnej zabawy, wypoczynku i kontaktu z przyrodą, uznając je za coś przyjemnego, ale zbytecznego. Tymczasem z badań wynika, że 9 na 10 dzieci regularnie uczestniczy w zajęciach pozalekcyjnych, takich jak balet, muzyka i tenis.
– To jest niestety straszne. Żyjemy w kulcie konkretnych osiągnięć, nie wychowujemy, tylko szkolimy dzieci na osoby, które mają osiągnąć sukces. Mamy wobec nich konkretne oczekiwania. To ogromna presja, nie tylko rodzicielska, ale także rówieśnicza.
Wyścig szczurów jest promowany już od najmłodszych lat. Dziecko trzeba zapisywać do dobrego przedszkola z dużym wyprzedzeniem, czasem musi spełnić konkretne wymogi, by dostać się do wymarzonej placówki. Zamiast frajdy mały człowiek ciągle realizuje jakieś określone cele. Nie może być po prostu dzieckiem, musi być kimś. Budujemy CV pociech od małego. W tym pędzie zapominamy o przestrzeni na przyjemności.
Tymczasem spędzanie wolnego czasu w otoczeniu przyrody i swobodna zabawa to bardzo ważny etap w rozwoju dzieci, który kształtuje je jako ludzi. Pamiętajmy, że bez zdrowej struktury psychicznej nawet najwyższy intelekt na nic się nie zda, bo dziecko nie będzie potrafiło zastosować go w praktyce, nie odnajdzie się w społeczeństwie, w relacjach rodzinnych czy zawodowych.
A przecież to właśnie podczas swobodnej zabawy dzieci najlepiej uczą się tego, na co mogą sobie pozwolić, gdzie postawić granice, co jest zachowaniem w porządku, a czego inni nie akceptują, i jak rozwiązywać konflikty. Poznają swoje naturalne reakcje na różne rzeczy i sytuacje, uczą się dostrzegać i rozumieć to, co odbywa się w ich wnętrzu.
Tego nie dowiedzą się z książek! Musimy zostawić dzieciom przestrzeń na swobodną zabawę i spontaniczność. Bo jak mają odkryć, kim chcą być i w czym czują się dobrze, jeśli będą poruszać się jedynie po wyznaczonych przez dorosłych szlakach?
Przyroda jest dla dzieci. Syndrom deficytu natury
– Wyniki badań dotyczące swobodnej zabawy na świeżym powietrzu nie są jednak optymistyczne. Z raportu Unilever „Brud jest dobry” wynika, że prawie połowa dzieci w wieku od 5 do 12 lat spędza zaledwie godzinę dziennie na prawdziwej zabawie. Ich rodzice mieli na to średnio o jedną trzecią czasu więcej, czyli w jednym pokoleniu zaliczyliśmy spadek o 36 procent. Coraz więcej czasu spędzamy w domach, coraz mniej się ruszamy. Jaki to ma wpływ na dzieci?
– Wyobraź sobie, że przez większość dnia każesz dziecku mieć zamknięte oczy. Straszne? Ograniczenie swobodnego ruchu jest dla niego tak samo nienaturalne. Nie rozwijają się integracyjne struktury w mózgu, bo ruch ma wpływ na równowagę, ogólną sprawność organizmu, ale także na pamięć, koncentrację uwagi, percepcję.
Kiedyś dzieci ruszały się naturalnie, teraz jest moda na to, żeby dziecko na ruch wozić, na przykład na basen, ćwiczenia czy grę w piłkę nożną. Nie ma czasu na swobodną zabawę, ale jest czas na sport, osiąganie wyników. Tymczasem nawet najlepszy i najdroższy trening nie zastąpi swobodnej zabawy w naturalnym środowisku.
– Czy to znaczy, że miejski park lub las jest lepszym miejscem do zabawy niż kolorowy plac zabaw pełen różnych atrakcji?
– Na pewno lepszy plac zabaw niż nic. Choć dzieciom do dobrej zabawy wcale nie są potrzebne żadne wyrafinowane sprzęty. Pierwsze miejsce na liście pięciu najlepszych zabawek wszech czasów zajmuje… patyk! Jego fenomen polega na tym, że nie narzuca żadnej formy, jest doskonałą bazą, na której dziecięca wyobraźnia buduje, co tylko chce. Dzięki temu zabawa jest fajniejsza, bardziej kreatywna i rozwijająca.
W zależności od potrzeb patyk może być mieczem, czarodziejską różdżką, pistoletem czy berłem. Poza tym to też wspaniałe narzędzie do nawiązywania relacji międzygatunkowych, bo przecież nie tylko dzieci lubią patyki. Psy również je uwielbiają. Można więc zyskać nowego kompana do zabawy. Same plusy. A wiadomo, że o dobry patyk najłatwiej tam, gdzie są drzewa, czyli w parku lub lesie. W tym drugim jest większa bioróżnorodność. Im starszy las, tym więcej w nim różnych organizmów, z którymi nasz organizm nawiązuje interakcje na poziomie fizjologicznym.
Jesteśmy zaprogramowani do tego, by żyć w świecie połączeń, i ma to wpływ na mnóstwo naszych układów: na układ oddechowy, krążenia, nerwowy. Zabawa w parku jest super, ale jeżeli można pójść z dzieckiem do prawdziwego lasu, to będzie to dla niego z pewnością mocniejsze i jeszcze głębsze doświadczenie, zarówno emocjonalnie, jak i biologicznie.
– W ciągu tygodnia nie każdy ma taką możliwość. Czy odwiedzanie lasu w weekend wystarczy?
– Badania brytyjskie mówią, że już godzina przebywania w lesie tygodniowo korzystnie wpływa na nasz organizm. Oczywiście im częściej, tym lepiej, ale najważniejsza jest regularność. Zdecydowanie lepiej odwiedzić podmiejski las raz w tygodniu niż Puszczę Białowieską raz w roku, a później nic.
Dzieci i zwierzęta – przyjaźń, która procentuje