Strona główna ZdrowiePsychologia Jak nieuzdrowiona relacja z rodzicami wpływa na nasze dorosłe życie? Czy da się wyleczyć z ran odniesionych w dzieciństwie?

Jak nieuzdrowiona relacja z rodzicami wpływa na nasze dorosłe życie? Czy da się wyleczyć z ran odniesionych w dzieciństwie?

autor: Izabela Nowakowska-Teofilak Data publikacji: Data aktualizacji:
Data publikacji: Data aktualizacji:

Wydaje się, że kiedy jesteśmy dorośli, wpływ rodziców na nasze życie jest ograniczony. Prawda jest taka, że wciąż na nie oddziałują, ponieważ nadal powielamy strategie i schematy zachowań, które wypracowaliśmy, żyjąc w domu rodzinnym. Niektóre mają na nas destrukcyjny wpływ. Jak je rozpoznać, dotrzeć do ich źródła i zmienić, mówi Sylwia Kocoń, autorka książki Zranieni w dzieciństwie. Jak rozpoznać i uleczyć matczyną lub ojcowską ranę.

Strona główna ZdrowiePsychologia Jak nieuzdrowiona relacja z rodzicami wpływa na nasze dorosłe życie? Czy da się wyleczyć z ran odniesionych w dzieciństwie?

Izabela Nowakowska-Teofilak: Czasem rany wyniesione z domu rodzinnego są wyraźne, ale nieraz zostawiają ledwie widoczną bliznę i nawet nie podejrzewamy, że może ona mieć wpływ na nasze życie. Co powinno nas zaniepokoić?

Sylwia Kocoń: Sporo osób nie pamięta dokładnie, co działo się dawniej w ich domu rodzinnym. Zamiast usilnie wracać do przeszłości, radzę więc przyjrzeć się swojemu obecnemu życiu. Jeśli coś w nim szwankuje, nie działa, miotasz się nieustannie, cierpisz, jest ci źle, nie czujesz spełnienia, to sygnał, że masz jakieś nieuzdrowione dziecięce rany, a przez to nie potrafisz być w pełni sobą. Dla ułatwienia można po kolei prześledzić różne obszary, takie jak finanse, sfera zawodowa, relacje z innymi ludźmi i własnym ciałem. Analizując każdą z tych sfer, zadaj sobie pytania: Czy jest mi tu dobrze? Czy czuję satysfakcję z tego, jak się realizuję w tym obszarze? Czy jestem spełniona?

Jeśli nie, zachęcam, by drążyć dalej i zastanowić się, dlaczego tak jest. Może nie czujesz się spełniona na przykład w relacjach interpersonalnych, bo masz wrażenie, że cały czas jesteś w nich umniejszana, czujesz, że musisz się podporządkować, dopasowywać, nie mówisz tego, co tak naprawdę myślisz albo cały czas musisz udowadniać swoją wartość? Może czujesz potrzebę podporządkowania się, bo się boisz, że w przeciwnym wypadku ktoś cię skrytykuje, odrzuci? Idąc po nitce do kłębka, zaczynamy powoli coraz bardziej dotykać terytorium dziecięcych zranień, docieramy do miejsca, w którym kształtowała się nasza psychika. Te reakcje i zachowania oczywiście później mogły być wzmacniane albo modelowane w jakiś inny sposób, ale generalnie to w dzieciństwie w dużej mierze tkwi ich źródło.

– Czy jednak warto rozdrapywać stare rany?

– Sama przez wiele, wiele lat zadawałam sobie to pytanie, ale przyszedł moment, w którym zrozumiałam, że nie ma innego wyjścia, że trzeba przyjrzeć się, co leży u podstaw tego, jaka jestem, bo inaczej nigdy się to nie zmieni.

– W jakim momencie życia najczęściej pojawia się taka refleksja i potrzeba poszukiwań?

– Nie znam żadnych badań na ten temat, ale z moich obserwacji wynika, że trzydziestka jest takim momentem przełomowym. Wiele osób na tym etapie życia zaczyna szukać samych siebie, interesować się bardziej tym, co się dzieje w ich wnętrzu. Być może dlatego, że w tym czasie zaczynamy już często dostrzegać powtarzalność jakichś schematów w naszym życiu i chcemy zrozumieć, z czego to wynika – dlaczego wciąż powielamy te same wzorce albo popełniamy podobne błędy? U kobiet wyzwalaczem takich refleksji na temat własnego dzieciństwa jest często macierzyństwo, opieka nad dziećmi i obserwowanie ich dorastania. Mówi się nawet, że kiedy kobieta rodzi dziecko, to także rodzi siebie na nowo.

– Dlaczego jednak tak trudno uświadomić sobie, że źródłem naszych problemów może być relacja z rodzicem? Boimy się, że jakiś ideał legnie w gruzach?

– Tak, na pewno, dotknęłaś tutaj bardzo newralgicznego miejsca. Ludzie zazwyczaj bardzo długo bronią wizerunku rodziny, bo już jako dzieci uczymy się idealizować rodziców. Nieważne, jacy są, dla dziecka i tak będą całym światem. Niewyobrażalnie zagrażająca byłaby więc dla malca choćby myśl o tym, że w postępowaniu opiekunów może być coś nie tak. Paradoksalnie łatwiej mu widzieć winę w sobie niż w mamie czy tacie, bo to powala dziecku zachować obraz idealnego rodzica. Daje mu poczucie, że samo jest źródłem tego, co złe, jeśli więc bardziej się postara, będzie grzeczniejsze, samodzielne, wszystko się ułoży. Później przenosimy tę strategię do dorosłego życia i nadal się staramy. To chroni nas przed przyznaniem, że ten obraz rodziny, który sobie stworzyliśmy w dzieciństwie, wcale nie jest taki ładny, jak nam się wydaje. W efekcie nawet po latach niektórym ludziom trudno przyznać, że w dzieciństwie nie byli traktowani, tak jak powinni być na określonym etapie rozwoju, kiedy ich psychika się kształtowała. Co ciekawe, kobietom zazwyczaj łatwiej jest się otworzyć na to, że coś było zaburzone w relacji z mamą, natomiast temat relacji z ojcem jest dla nas o wiele trudniejszy do przepracowania.

– Jedna z koleżanek powiedziała mi niedawno, że za wszystkie swoje trudności w dorosłym życiu zawsze obwiniała ojca alkoholika, w trakcie terapii dowiedziała się natomiast, że to relacja z matką generuje w niej więcej negatywnych emocji.

– To bardzo typowe dla rodzin, w których był alkohol, ale także przemoc ze strony ojca. W pierwszej kolejności oczywiście najbardziej obwinia się samego sprawcę i to jemu przypisuje się wszystkie zranienia, których bez wątpienia zadał mnóstwo. Ale dorosłe dzieci pochodzące z takich domów często latami nie uświadamiają sobie, że tak naprawdę znacznie więcej złości i żalu mają do mamy, która ich nie obroniła, nie odeszła od ojca, nie trzymała ich strony. To staje się szczególnie trudne do zrozumienia, kiedy sami zostajemy rodzicami, bo większość z nas nie wyobraża sobie, jak można nie reagować na krzywdzenie własnego dziecka. Ten żal do matki bywa bardziej bolesny niż bicie przez ojca.

– Dla przyszłego życia kobiety ważniejsza jest zdrowa relacja z matką czy z ojcem?

– Obie wpływają na nasze rozpoznanie i poczucie własnej wartości, ale każda z nich oddziałuje na nieco inne obszary życia. Wiadomo, że relacja z matką jest pierwszorzędna, bo zaczyna się już w życiu płodowym. Działa ona bardziej do wewnątrz, czyli dla kobiety jest m.in. odwzorowaniem relacji z samą sobą, tego, jak się postrzega i traktuje. Inaczej mówiąc, postrzegamy mamę trochę jak swoją dużą wersję, jest dla nas modelem, przykładem tego, kim kobieta jest w świecie i na co może sobie pozwolić. Obserwując ją, mała dziewczynka w nieuświadomiony sposób nabiera przekonania, że może się swobodnie wyrażać, pokazywać wszystkie swoje uczucia, pragnienia, emocje, marzenia. A czasem wręcz przeciwnie, uczy się, że tego jednak nie wypada. Na co dzień jednak nie zdajemy sobie sprawy, że to, na ile pozwalamy sobie w dorosłym życiu, wywodzi się właśnie z tego, jak funkcjonowała mama. A kiedy już zaczynamy pracować z matczyną raną, nagle dostrzegamy, jak trudno wyłamać się z tego schematu, wyjść z niego, zobaczyć, że możemy pozwolić sobie na więcej, nie jesteśmy związane żadną obietnicą, nie musimy się trzymać granic, które wyznaczyła mama.

Z kolei rola ojca nabiera dla dziecka znaczenia nieco później, kiedy staje się on dla nas motorem wyjścia do świata. Odgrywa bardzo ważną rolę w nabywaniu śmiałości, kształtowaniu się przekonania, że nie musimy bać się życia, możemy się realizować, spełniać na zewnątrz, na przykład iść do takiej pracy, jaką lubimy, a nie do tej, która nam się trafia. Dla córki ojciec jest pierwszym ważnym mężczyzną w życiu, a zatem to, w jaki sposób ją postrzega, jak okazuje jej miłość, wpływa często na jej późniejsze relacje z partnerami. Z moich obserwacji wynika jednak, że większość kobiet z pokolenia obecnych czterdziestolatek nie dostała tej bezwzględnej ojcowskiej miłości w odpowiedniej ilości. Przez to brakuje nam poczucia, że jesteśmy w porządku takie, jakie jesteśmy, że nie musimy wchodzić w żadną rolę, zabiegać o uwagę, akceptację, docenienie, udowadniać swoją wartość na różne sposoby. Najczęściej, kiedy pracuję z kobietami nad ojcowską raną, okazuje się, że przez całe dotychczasowe życie nieświadomie zabiegały o akceptację i miłość ojca, co się oczywiście przekłada na ich relacje z partnerami.

– Znajoma, która jest mamą bliźniaków dwujajowych, chłopca i dziewczynki, powiedziała mi, że córka częściej dostrzega jej słabości, reaguje na nie większym dystansem do matki, podczas gdy syn zdaje się niczego nie zauważać i zawsze kocha ją tak samo bezgranicznie. Córki surowiej oceniają matki czy są bardziej wyczulone na ich błędy?

– Uważam, że relacja matki z córką jest trudniejsza, bo zawiera jakiś dodatkowy element napięcia, jakbyśmy oczekiwały, że mama jest absolutnie zobowiązana, żeby zapewnić nam wszystko, czego potrzebujemy jako dzieci, i chronić nas na wszystkie możliwe sposoby. Jednak przecież matki bardzo często są zagubione w swoich emocjach i trudnościach. A gdy próbują o siebie zadbać, czasem odbywa się to kosztem dzieci. Na przykład kiedy rozstają się z ojcem dzieci, czasem całą swoją uwagę skupiają na nowym partnerze. Dorosłe kobiety często przyznają, że mają o to ogromny żal do matki, bo jej nowy związek sprawił, że nie czuły się dla niej najważniejsze. Tymczasem ojcom takie zachowania kulturowo są bardziej wybaczane. Córki przychylniej podchodzą do ich decyzji o założeniu nowej rodziny. Jesteśmy skłonne więcej przebaczyć ojcu i trudniej nam przyjąć, że nie jest on taki, jakiego byśmy chciały. Czasami kobiety mówią mi, że w ogóle nie znały swojego taty, nie ma więc możliwości, by relacja z nim wpłynęła w jakikolwiek sposób na ich obecne problemy. Ale przecież w takich przypadkach już na starcie pojawia się kluczowa dla dziecka rana odrzucenia. Poza tym kobiety, które nie miały kontaktu z ojcem i brakuje im w związku z tym realnego wzorca, często tworzą sobie niezwykle wybujały obraz relacji z tatą. A potem, kiedy wchodzą w dorosłe życie i zaczynają się spotykać z mężczyznami, pojawia się ogromny problem, bo szukają w nich tego wyobrażonego ideału, któremu żaden mężczyzna z krwi i kości nie jest w stanie sprostać. W efekcie taka kobieta albo ciągle zmienia partnerów, albo tkwi w nieszczęśliwej relacji, bo wszystko jej nie pasuje w osobie, którą wybrała. Większość kobiet nie potrafi racjonalnie wyjaśnić, o co właściwie im chodzi, bo nie mają świadomości, że próbują dopasować partnera do obrazu, który same sobie stworzyły. Rozpoznanie ojcowskiej rany jest w takich przypadkach bardzo dużym przełomem, ale też sporym ciosem, bo przychodzi czas, kiedy trzeba wypuścić tę fantazję o „idealnym” ojcu i otworzyć się na mężczyzn takich, jacy są w rzeczywistości. A nikt z nas przecież nie jest bez skazy.

– W jakich obszarach życia, poza relacjami międzyludzkimi, rodzicielskie rany mogą dawać o sobie znać?

– We wszystkich głównych obszarach naszego życia, choćby w podejściu do pracy i finansów. Jeśli chodzi o pieniądze, to z jednej strony mamy wzorzec matki, który pokazuje nam, na ile możemy sobie pozwolić, ile możemy zarabiać i czy w ogóle jako kobiety powinnyśmy to robić – bo może jest to jednak rolą mężczyzny? Wokół tego tematu krąży wiele stereotypów przekazywanych często podprogowo z pokolenia na pokolenie. Z drugiej strony jest natomiast relacja z ojcem, od którego uczymy się m.in. przyjmować od świata to, co dobre, m.in. awanse czy wysokie wynagrodzenie, ale również inne rzeczy, gesty czy słowa. Kobiety często skarżą się na przykład na brak wsparcia, ale zazwyczaj to przede wszystkim w nich samych tkwi przekonanie, że na to wsparcie nie zasługują. Nie potrafią się na nie otworzyć, z góry zakładają, że muszą sobie poradzić same, a później całkiem nieświadomie urzeczywistniają ten scenariusz.

– Czy jesteśmy w stanie same wyleczyć rodzicielskie rany, czy to zawsze wymaga wsparcia?

– Wszystko jesteśmy w stanie zrobić same, pytanie, na ile się w to zaangażujemy. Mamy teraz dostęp do wszystkich informacji i narzędzi, ale trzeba mieć ogrom czasu, żeby skorzystać z tej wiedzy, przemyśleć swoje życie, połączyć jedno z drugim, przeanalizować to, co się w nim wydarzyło. To wymaga też wielkiej odwagi, żeby być z trudnymi emocjami, które podczas tego procesu zaczną się pojawiać. Dlatego na pewno dużo łatwiej i szybciej dojść do istoty problemu podczas sesji ze specjalistą. Czasem uzdrawiająco działa już sam wgląd, odkrycie, w czym tkwi problem, od czego to się wszystko zaczęło. Wiele osób jednak grzęźnie na tym etapie, skupia się wyłącznie na samym wglądzie i szukaniu kolejnych punktów zapalnych, a nie przechodzi do dalszej pracy nad sobą. A praktyka jest niesamowicie ważna, bo tylko ona pozwala nam wyjść z tych wdrukowanych schematów. Warto więc mieć kogoś wspierającego, bo z własnego doświadczenia wiem, że tysiąc razy pojawia się pokusa, by się wycofać. Nawet zmiany na lepsze początkowo są bardzo trudne.

– Czy są rany, które nigdy się nie goją?

– Uważam, że wszystko, w co się angażujemy, zaczyna się zmieniać. Niemniej nie można zakładać, że raz przepracowana rana już nigdy nas nie zaboli. To tak nie działa. Trudne tematy wracają, ale poznając siebie, patrzymy na nie już z zupełnie innego miejsca świadomości, jesteśmy dojrzalsze. Różne trudne emocje, które wcześniej nas powalały i z którymi nie mogłyśmy sobie poradzić, wciąż będą, ale ich siła rażenia zdecydowanie osłabnie, bo będziemy wiedzieć, jak z nimi być.

– Czy toksyczni rodzice mogą mimo wszystko przekazać nam coś dobrego?

– Oj tak, zawsze! Nasze rany kryją wiele darów, bo kiedy się pojawiają, robimy wszystko, by ich nie czuć, wypracowujemy sobie więc jakieś mechanizmy obronne. Kiedy te zachowania znajdują się poza naszą kontrolą, są toksyczne i destrukcyjne, jednak jeśli je sobie uświadamiamy, możemy z nich korzystać wtedy, kiedy jest na to czas, pora i gotowość. Na przykład poczucie bycia niewystarczająco dobrą, niekochaną, odrzucaną, które motywuje do nieustannego udowadniania sobie czegoś, sprawia, że w dorosłym życiu jesteśmy niesamowicie kreatywne, wytrwałe, produktywne, niezawodne. To wszystko staje się niesamowitym zasobem, kiedy już wiemy, jaki mechanizm za tym stoi, i gdy nie działamy w desperacki sposób. Nawet w syndromach DDA czy DDD, które postrzega się tak destrukcyjnie, jest ziarno dobra, bo rodziny alkoholowe zazwyczaj trzymają się razem, wszystko dzieje się w nich za zamkniętymi drzwiami, a domownicy strzegą swojej tajemnicy, stojąc za sobą murem. Takie dzieci wyrastają więc na niezwykle słownych dorosłych, bardzo wiernych i oddanych drugiemu człowiekowi, godnych zaufania. Osoby z dysfunkcyjnych domów dużo potrafią wybaczać, co oczywiście może być nadużywane i wykorzystywane przez innych, przysparzając tym osobom kolejnych cierpień. Dlatego tak ważne w tym przypadku jest wykonanie pracy nad sobą, odkrycie źródła swoich zachowań i wchodzenie w relacje międzyludzkie w świadomy sposób. Nie chodzi o to, by godzić się na wszystko wbrew sobie, ale o to, by wiedzieć, że mamy w sobie akceptację, tolerancję, zdolność wybaczania i możemy z nich skorzystać, jeśli chcemy i widzimy taką potrzebę.

– Czy jako rodzice możemy przejawiać podobne zachowania do tych, które nas samych raniły?

– Tak – jeśli ktoś nie pracuje nad sobą, przekazuje wówczas to, co sam dostał, z automatu. Bo kiedy żyjemy w nieuzdrowionych zranieniach, naszym życiem steruje impuls, funkcjonujemy na zasadzie bodziec – reakcja. Niektórzy, aby tego uniknąć, postanawiają iść w zaparte i budować swoje życie na zasadzie kontrastu do matki czy ojca. Ale to też nie ma nic wspólnego z naturalnym wyrażaniem siebie, bo zapętlając się w wyparciu i zaprzeczeniu, nie wiemy już, jakie są nasze własne potrzeby, jak chcielibyśmy żyć. A zatem nadal tkwimy w zranieniu. Prawda jest taka, że wszyscy rodzice, nawet ci świadomi, wpłyną w raniący sposób na swoje dzieci. Ale oczywiście, im bardziej sami będziemy żyć w prawdzie, bez lęku przed pokazywaniem tego, co naprawdę czujemy, w zgodzie z całym spektrum emocji i różnych myśli, tym bliżej prawdy o sobie będą nasze dzieci. To naturalne, że czasem różne impulsy kierują naszym zachowaniem, ale warto mieć świadomość, że to zachowanie nie jest nami, że możemy nim nawigować i zarządzać. I cokolwiek by się działo, możemy to komunikować, otwarcie o tym rozmawiać. To wszystko daje cudowną bazę naszym dzieciom, zupełnie inny start. Nie znaczy to wprawdzie, że nie będą one miały żadnych destrukcyjnych przekonań czy nawyków, ale będą się cechować o wiele wyższą od nas zdolnością do tego, żeby być z tym, co trudne, i zwyczajnie dobrze żyć.

Zobacz także: Trudny okres dojrzewania – jak zrozumieć i wspierać nastolatki w kryzysie

Czy ten artykuł był pomocny?
TakNie

Podobne artykuły