„Siad! Leż! Do mnie!” Przyzwyczailiśmy się do myślenia, że właśnie takimi komendami osiągniemy sukces w szkoleniu naszego psa. Czy jednak możemy nazywać go potem swoim przyjacielem? A jeśli skuteczniejsze okaże się wspólne swobodne spędzanie czasu i spanie na kanapie? Rozmawiamy z ekspertem, Polakiem mieszkającym we Włoszech, gdzie nad malowniczym jeziorem Garda prowadzi niezwykłe centrum szkoleniowe.
Dominika Bagińska: – Jak to się stało, że zamieszkał Pan we Włoszech i zajął się behawioryzmem psów?
Andrea Misto Mytkowicz: – Nie umiem zdecydować, czy jestem Włochem, czy Polakiem. Urodziłem się we Włoszech, choć oboje rodzice są Polakami. Mam jednak praprababcię pochowaną we Florencji. Cała rodzina zawsze była związana z Włochami. W Polsce nigdy nie mieszkałem, choć często tu bywam. A dlaczego psy? W naszej rodzinie zawsze miały swoje ważne miejsce. Chętnie żartuję, że mógłbym rozpisać drzewo genealogiczne naszych psów do trzech pokoleń wstecz. Znam ich historie. Babcia miała np. bernardyna, który uwielbiał zjadać truskawki.
Moja przygoda ze szkoleniem psów zaczęła się, kiedy jako dwudziestokilkulatek znalazłem na ulicy Perugii bezdomnego, zabiedzonego psa. Zawiozłem go do azylu o trzeciej w nocy, a rano, pełen emocji, po niego wróciłem. Nie chciano mi go oddać, bo okazało się, że prawdopodobnie jest półwilkiem. Jednak jeszcze nie przeprowadzono koniecznych procedur, zwierzę nie było zarejestrowane, więc przymknięto oko na formalności i mogłem psa zabrać.
Fragolino miał ranę postrzałową, bał się ludzi. Potrzebowałem wsparcia, by go oswoić, i zainteresowałem się behawioryzmem. W pewnym momencie zorientowałem się, że spędzam więcej czasu na szkoleniach psów niż w mojej pracy – i tak zacząłem się uczyć behawioryzmu.
– A jak zainteresował się Pan szukaniem trufli?
– To stało się bardzo naturalnie. Chciałem, by Fragolino miał towarzystwo. Ponownie zwróciłem się do azylu i poprosiłem, żeby dano mi pod opiekę najstarszego psa. Takiego, którego nikt nie chciał. Wybrałem Mirtillę, 13-letnią sukę. Znałem teorię, która mówi, że można szkolić, a więc i w pełni oswoić, psa maksymalnie sześcioletniego. Nie zrażałem się jednak. Wiedziałem, że zmysł węchu psa to zdolność bez limitu – można z nią pracować od szczenięcia po seniora.
Zorientowałem się, że podczas spacerów Mirtilla uwielbia zjadać grzyby. Urodziła się w azylu i tam spędziła całe życie, więc kiedy szliśmy do lasu, była zainteresowana każdym nowym zapachem. Aby się nie zatruła, wyszkoliłem ją do tropienia grzybów jadalnych. To było moje pierwsze doświadczenie w tej pracy z psem. Potem przygarnąłem suczkę Brie, rasy lagotto romagnolo – typowej do szukania trufli. Brie uratowałem z ciasnej klatki z trzydziestocentymetrową warstwą ekskrementów, głodną, chorą i osłabioną. Był to pies na trufle, uznany jednak przez właściciela za niedostatecznie wydajnego. Kiedy zdecydowałem się ją do siebie wziąć, odkryłem pasję szukania trufli.
– Praca z psami szukającymi trufli stała się dla Pana impulsem do rozwijania szczególnego podejścia do pracy behawiorystycznej. Dlaczego?
– Zacznijmy od tego, jak są traktowane psy, które szukają trufli. Niedawno popularny był film Truflarze, w którym ludzi tych przedstawia się jako pasjonatów uwielbiających swoje psy. Mówiących: „Kocham mojego psa bardziej niż własną żonę”. Zapytam więc: „Czy trzymasz swoją żonę w klatce? Głodzisz ją 2–3 dni przed wyjściem na trufle?”. Mam nadzieję, że nie. Chciałbym, żeby psy też były właściwie traktowane. Tak wyglądały dawne metody szkolenia, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nikt nie zastanawiał się, czy są stosowne. Pora to rozważyć. Wiem, że z psem można pracować w inny sposób.
– Na czym polega etyczne szkolenie psów?
– Długo uczyłem się w Europie i USA technik nose-work, czyli węchowej metody szukania przez psa bomby, komórek rakowych czy narkotyków. Dużo w niej subtelnych niuansów. Technika ta stała się bazą, do której dodałem kilka moich autorskich konceptów. Polegają na zrozumieniu podstawowych instynktów – ludzi i zwierząt.
Uważam na przykład, że szukanie jedzenia to bardzo pierwotna umiejętność. Już neandertalczyk, szukając pożywienia, zbliżył się w tym do psów – czyli tak naprawdę do wilków, od których pochodzą wszystkie obecne rasy psów. Kiedy my dziś, podczas wyczerpującej wędrówki, rozpalamy ognisko, aby odpocząć i się ogrzać, odczuwamy pierwotną przyjemność. Moim zdaniem znajdowanie trufli umożliwia doświadczenie podobnych wrażeń – bardzo cennych, bo niezwykle rzadkich w nowoczesnym świecie.
Do sukcesu w pracy z psem potrzebna jest dobra relacja. Wszyscy to teoretycznie wiemy. Jednak nadal mylimy ją z posłuszeństwem i karnością. Uwielbiamy rywalizować o bycie najlepszym i taką też presję wywieramy na swoim psie. Podobnie jest przy szukaniu trufli, których zbieracze mogą osiągnąć ogromne zyski. We Włoszech niektórzy każdego roku biorą dwa miesiące urlopu, by dorobić, szukając trufli. W tym czasie są w stanie zarobić tyle, co przez cały rok pracy. Czują presję finansową, więc krzyczą na psy, zmuszają do pracy – co jest niepotrzebne. Psa można poprosić. Trzeba jednak wcześniej zbudować z nim przyjacielską więź.
– Jak się zaprzyjaźnić z psem? Jak to pomaga w szukaniu trufli?
– Kiedy idziesz z psem do lasu, na długi spacer czy na trufle, i decydujesz się na odpoczynek, np. drzemkę na polanie, a pies kładzie się i śpi obok ciebie – to jest prawdziwa relacja. Wzajemne towarzyszenie. Tu nie ma stresu i rywalizacji. Tak wychowany pies decyduje się z tobą być, pracować, nie jest do tego zmuszany. W mojej metodzie nie rzucam komendy: „Znajdź truflę”. Jeśli ktokolwiek (także człowiek) słyszy rozkaz, czuje, że musi go wykonać. Jeśli jednak nie jest w stanie, jego poziom stresu gwałtownie wzrasta. A przecież zestresowany – pies czy człowiek – nie będzie mógł wydajnie pracować. Dlatego ja idę z psem po prostu na spacer. Jeśli znajdziemy trufle, to dobrze, jeśli nie – cieszymy się przyjemnością związaną z ruchem na powietrzu.
– No dobrze, ale jeśli kimś kieruje potrzeba zysku, może obawiać się, czy to mu się opłaci, prawda?
– Ujmę to tak: jeśli unikniemy podstawowych błędów w traktowaniu psa, problem zniknie. Psy bywają głodzone przez kilka dni, aby lepiej potem pracowały. Kiedy znajdują truflę, dostają smakołyk. To je motywuje, ale nie zapewnia pełnego sukcesu.
Pytam: czy my, ludzie, poszlibyśmy na dwudniową wyprawę w góry na czczo? Prawdopodobnie uprzednio zjedlibyśmy bardzo obfite śniadanie, spakowali energetyczny baton, a potem zapewnili sobie sycący obiad w schronisku. To zrozumiałe, że dbamy o jakość i ilość jedzenia, by nie narażać się później na zasłabnięcie podczas wyprawy. Podobnie pies. Jeśli jest głodny i pod presją – nie będzie w stanie pracować. Kiedy brak mu kondycji, bo wypuszcza się go z klatki jedynie w sezonie trufli, nie starczy mu formy fizycznej, by spędzać dzień w lesie. Zatem, czy wiąże się to dla nas z zarobkiem, czy nie: im bardziej zadbasz o psa, bez wywierania presji – tym lepiej będzie pracował. To proste.
– Jakie jeszcze warunki trzeba spełnić, by pies mógł szukać trufli?
– Podczas przygotowywania psów do szukania trufli (szkolę je też dla innych), zwracam uwagę, że pies musi mieć możliwość przebywania w domu, a nie w klatce czy na łańcuchu. Pewnie, że trudno to sprawdzić, jednak zwykle udaje mi się przekonać właściciela nowego szczeniaka, że kiedy psiak będzie mógł wychować się w domu, możliwe będzie zbudowanie z nim relacji niezbędnej do skutecznego szukania trufli.
Coraz więcej osób się przekonuje do takich nowych metod, choć towarzyszą temu czasem zabawne historie. Zdarzało mi się szkolić przedstawicieli nowych generacji truflarzy, którzy się wstydzili przyznać ojcu czy dziadkom, że będą trzymać psa w domu i tresować go w pozytywny sposób. Spotykaliśmy się więc… o północy w lesie, by nikt nas nie zauważył. Bywają też momenty wzruszające. Zwrócił się do mnie niedawno 73-letni truflarz, który oświadczył: „Mam dość starych metod szkolenia, chciałbym się nauczyć czegoś nowego, żeby pies się mnie nie bał”. Zwykle tak szkolone psy stają się o wiele wydajniejszymi poszukiwaczami niż te traktowane tradycyjnie – krótko i obcesowo.
– A czy te nowe, przyjazne systemy behawiorystyczne pomagają opiekunom psów w ogóle, nie tylko tym szukającym trufli? Przecież wiele szkoleń psów nadal polega na nauce posłuszeństwa.
– Zdecydowanie tak. Pracuję w wielu krajach, nie tylko we Włoszech – i w każdym przypadku właściciel zaczyna od tego, że pokazuje mi, jak bardzo posłuszny jest jego pies. Padają komendy: „Wróć, siad, leż” itd., triki, które są… zupełnie niepotrzebne. Jeśli bowiem chcesz mieć kontrolę nad psem, paradoksalnie nie możesz stosować kontroli.
Sądzimy, że kiedy pies chodzi karnie przy nodze, to dobrze. Czujemy się jak bóg, któremu się udało podporządkować kawałek natury. Kiedy jeszcze pies przypomina wilka – uważamy się za pana lasu. Tymczasem trzeba się zastanowić, czy bez nagrody w postaci smakołyku pies naprawdę będzie posłuszny, będzie chciał chodzić przy nodze? Prawdopodobnie nie.
Ja pracuję dużo nad relacją z moimi psami. I one nie chodzą przy mojej nodze. Na spacerze idą ze mną na parometrowej smyczy i wiedzą, której strony mają się trzymać. Jeśli jednak się zatrzymują, by coś powąchać, ja także przystaję. Kiedy widzę, że może dojść do nieprzyjemnej konfrontacji z psem, który się zbliża – przechodzimy na drugą stronę, by uniknąć spotkania. Respektuję wolę moich psów, a one czują się związane ze mną. Wiedzą, że podczas spaceru one też mogą wybierać, gdzie pójdziemy. Kierujemy się więc np. w prawo, bo jest tam coś interesującego dla psów, a nie dlatego, że dostaną smakołyk. Lub gorzej – że zostaną ukarane, kiedy nie pójdą, gdzie trzeba.
– Czy pies, który jest zabierany wszędzie przez opiekuna, jest szczęśliwy? To teraz powszechne zjawisko, zwłaszcza po pandemii.
– To smutne, ale psy wzięte podczas pandemii do towarzystwa nie zawsze są szczęśliwe. Wielu opiekunów przyzwyczaiło się, że pies musi im zawsze towarzyszyć, więc zabierają go do restauracji, kina, w gości, itd. Zdecydowanie odradzam. Popatrzmy na te psy w kawiarni okiem behawiorysty. Większość z nich cierpi. Leżą pod stołem, bo taką dostały komendę, i czekają na smakołyk.
Nic się nie wydarzy, jeśli pies zostanie sam w domu na dłuższy czas, nawet na 8–9 godzin, pod warunkiem że rano będzie wyprowadzony na dobry spacer. Psy śpią nawet 12–15 godzin na dobę. W czasie lockdownu wiele psów zaczęło sprawiać kłopoty. Miałem mnóstwo telefonów od właścicieli skarżących się, że pies ich pogryzł – nagle po 6–7 latach. Otóż kiedy spędzał z nimi aktywnie cały dzień w domu, nie miał czasu wypocząć. Prawdopodobnie potrzebował przestrzeni tylko dla siebie.
– A czy postawa opiekuna polegająca na traktowaniu psa jak członka rodziny jest zdrowa?
– Coraz więcej 40-latków, którzy zdecydowali, że nie chcą mieć dzieci, przychodzi do naszego centrum szkoleniowego, bo mają problemy w ułożeniu psa pod swoje wyobrażenie. Trzeba nad nimi pracować, by ich psy nie przejęły roli dziecka – nie na tym polega dobra relacja z psem.
Także wyszukana dieta nie zawsze oznacza, że pies będzie szczęśliwy. Znałem kiedyś panią, której pekińczyk pił tylko herbatę zamiast wody. Uważam, że psy powinny się tarzać w błocie, w śniegu, moczyć, brudzić – powinny być po prostu psami. To bardzo ważne. Owszem, żyjemy razem od tysięcy lat, ale np. nie zakładałbym psu ubranka, chyba że naprawdę tego potrzebuje ze względu na wiek i niskie temperatury. Jednak nie po to, by uroczo wyglądał. Podobnie jest z zachowaniem. I psy, i nasze dzieci powinny znać reguły oraz określone granice. Żyjemy w środowisku z innymi ludźmi i wiemy, że społecznie byłoby to nieakceptowalne, gdybym zjadł komuś coś z jego talerza w restauracji. Podobnie powinno być z psem.
– Czy założenia nowego podejścia behawiorystycznego stają się powszechnym trendem?
– Coraz więcej osób się tym interesuje, ale wciąż jest to nowość. Niewiele osób wie, że od niedawna wykorzystuje się zjawisko klasy komunikacji między psami. Podam przykład: instruktor dobiera psy pasujące do siebie, by spędzały ze sobą czas. To się sprawdza – jeśli pies boi się na przykład oddalić od właściciela – wówczas drugi, dobrze dobrany pies, może mu pomóc, zachęcając do wspólnej eksploracji ciekawej okolicy. To stopniowo poszerza areał oddalania się, co dla niektórych psów i opiekunów jest bardzo ważne. Rezygnuje się także ze zmuszania psa do chodzenia przy nodze (jednak nie wyklucza to swobodnych spacerów na smyczy). Uważam, że wytresowane zwierzę zachowuje się jak robot, maszyna. A ja nie lubię maszyn, bo one się psują.
– Jednak większość z nas myśli, że psa trzeba wytresować.
– Wbrew pozorom partnerskie podejście do psa o wiele szybciej przynosi efekty. Pewnie, że wymaga wiedzy i chęci „czytania” psów. Czyli rozumienia, co pies akurat teraz „mówi”. Jednak chcemy się tego uczyć. Coraz więcej Polaków przyjeżdża do mnie, nad jezioro Garda, na urlop połączony ze szkoleniem psa, by odkryć sztukę dobrego porozumienia międzygatunkowego.
Zaczynamy zauważać, że grupowe szkolenie psów to pomyłka, bo każdy pies jest inny, wymaga indywidualnego podejścia. Także w przypadku szukania trufli. Włoska tradycja nauki wygląda tak, że oddaje się szczeniaka na szkolenie. Ja tego nie praktykuję. Zawsze uczę właściciela, jak może wyszkolić psa w domu. Jasne, że ostatecznie mniej zarabiam, bo z następnym psem będzie już umiał sobie poradzić beze mnie. Jednak dla mnie liczy się fakt, że im więcej osób pozna to podejście, tym mniej psów będzie cierpieć. Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy dopiero na początku przemian. Jednak zmiana ta będzie naprawdę duża i ważna.
Ekspert:
Andrea Misto Mytkowicz – Polak mieszkający we Włoszech, behawiorysta psów, certyfikowany specjalista szukania trufli z psem (prowadzi zorganizowane wyprawy turystyczne połączone z szukaniem trufli w Toskanii). Kształci instruktorów szkolących psy do pracy węchowej (nose-work). Prowadzi wykłady i warsztaty na całym świecie. Edukator i konsultant w AIECI (Association of Italian Dog Instructors and Educators) – organizacji non-profit, promującej kulturę szkolenia psów opartą na szacunku dla nich, bez metod przymusu, z uwzględnieniem najnowszych badań naukowych dotyczących behawioryzmu zwierząt.