Spis treści
Uparta florecistka – Bebe Vio
Życie Włoszki Beatrice Marii Vio Grandis to gotowy scenariusz na film. Gdy jako pięcioletnia dziewczynka chwyciła w dłoń floret, okazało się, że jest niezwykle utalentowana. Rodzice chętnie ją wspierali w dążeniu do sportowych sukcesów. Szczęśliwe, wypełnione treningami życie 11-letniej Beatrice, zwanej Bebe, przerwały dramatyczne wydarzenia. W wyniku powikłań po zapaleniu opon mózgowych Bebe otarła się o śmierć (przyczyną choroby były meningokoki). W wyniku zmian zatorowo-zakrzepowych nastąpiła martwica tkanek w obrębie kończyn. Lekarze zmuszeni byli amputować jej ręce poniżej łokci i nogi poniżej kolan. Jakby tego było mało, jej ciało pokryły brzydkie blizny.
Trauma i niepełnosprawność nie złamały Bebe i jej sportowego ducha. Pozostała tą samą, żywiołową dziewczyną. Podjęła decyzję o powrocie do szermierki, choć wiele osób taktownie odradzało jej ten krok, by nie musiała mierzyć się z rozczarowaniami. Gdy zachęcano ją do walki na wózku, odpowiedziała zdziwiona: „Na wózku inwalidzkim? Nieee, to jest coś dla osób niepełnosprawnych, nie chcę tego!”.
Bebe się uparła i tym samym stała się pierwszą w historii florecistką z protezami czterech kończyn. W powrocie do sportu pomagał jej nie byle kto. Rękę z protezą układał jej polski fechmistrz, medalista olimpijski Ryszard Zub.
W 2014 roku na zawodach pucharu świata w Montrealu kibice mieli okazję zobaczyć jej piękny radosny uśmiech. Bebe wygrała! Dziś jako 26-latka ma na koncie kilka tytułów mistrzyni Europy, mistrzyni świata, złoto paraolimpijskie.
Nietypowa Barbie
Beatrice ma silne więzi z rodzicami i rodzeństwem (na Instagramie, gdzie śledzi ją 1,3 mln osób, pokazuje często zdjęcia ze wspólnych wakacji), wokół niej jest mnóstwo przyjaciół. Bardzo angażuje się w działalność charytatywną. Wspiera i prowadzi wiele kampanii, m.in. akcję promującą szczepienia przeciwko meningokokom. Jest współzałożycielką art4sport, fundacji wspierającej dzieci po amputacji i promującej sport jako terapię. Kilka lat temu doczekała się nawet lalki Barbie ze swoją podobizną. Lalka ma oczywiście protezy rąk i nóg, by dzieci mogły oswajać się z problemem niepełnosprawności.
Kiedy otrzymała propozycję, by zostać globalną ambasadorką L’Oréal Paris, początkowo sądziła, że firma zaproponuje jej ukrywanie blizn kosmetykami. Myliła się. Twarz Bebe miała promować siłę, akceptację, poczucie własnej wartości. Czyli właśnie te cechy, które prowadzą ją przez życie.
Julia Torla – kobieta, która spełnia marzenia
Skrajnie trudna życiowa sytuacja, w jakiej znalazła się Julia Torla, sprawiła, że odnalazła w sobie te same wartości, co włoska florecistka. Parę lat temu prowadziła życie przeciętnej nastolatki, chodziła do szkoły w Stalowej Woli, grała w tenisa, lubiła tańczyć. Jak wiele młodych osób nie myślała zanadto o przyszłości. Zaplanowała jedynie studia – protetykę. Tragiczny wypadek pokrzyżował te plany.
Julia była w samochodzie z rodzicami. To było zderzenie czołowe. – Nie pamiętam samego wydarzenia, obudziłam się w szpitalu – mówi. – I dowiedziałam się, że straciłam mamę. To było dla mnie najtrudniejsze, najbardziej bolesne. No i okazało się, że po wypadku mam uszkodzony rdzeń kręgowy. Ze Stanów natychmiast przyleciała rodzina, by otoczyć mnie opieką.
Nowe życie po wypadku
– Wylądowałam w Rzeszowie w ośrodku rehabilitacyjnym – wspomina Julia. – Początkowo wierzyłam, że uda mi się stanąć na nogi. Miałam ogromny power, ćwiczyłam, zaczęłam trochę ruszać nogami. Oprócz tego uczyłam się do matury, by zająć czymś myśli.
Maturę zdała w tym samym czasie co koledzy z klasy, z tym że we własnym domu w towarzystwie członków komisji. Potem dostała się na anglistykę. – Przeniosłam się do stolicy, bodostałam namiary na dobrego fizjoterapeutę – wspomina Julia. – Z czasem znalazłam pracę w firmie IT, a potem w fundacji Integracja, gdzie robiłam tłumaczenia i pisałam teksty na portal.
Początkowo musiała mierzyć się ze zdziwieniem przechodniów, z ich wścibskimi pytaniami: „Co się stało?”, komentarzami: „Taka ładna, a na wózku”… Teraz przyzwyczaiła się już do ciekawskich spojrzeń.
Żmudna rehabilitacja nie przyniosła oczekiwanych efektów.Trzeba było przyzwyczaić się do myśli, że spędzi resztę życia na wózku.– Gdy w końcu zdałam sobie z tego sprawę, przeżyłam naprawdę ciężkie chwile – przyznaje. – Ale w końcu uświadomiłam sobie, że przecież nie muszę rezygnować ze wszystkiego, że to ode mnie zależy, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Nie obawiałam się próbować nowych rzeczy.
Nie do zatrzymania!
W 2014 roku wzięła udział w wyborach Miss Polski na wózku i… wygrała je. Zgłaszając się do konkursu, chciała udowodnić sobie, że jest w stanie wystąpić przed tysiącami ludzi. Rok po wyborach upłynął pod znakiem wywiadów, reklam, różnych projektów. Została ambasadorką biegu Wings for life. Biorą w nim udział ludzie na wózkach i sprawni – zbierają pieniądze na badania nad rdzeniem kręgowym.
Nie wierzyła w swoje szczęście, gdy podpisała kontrakt na dwa lata z włoską agencją modelek. Brała m.in. udział w Fashion Week w Mediolanie. Praca w charakterze modelki dodała jej odwagi do tego, by spełniać marzenia. – Może to wyda się zabawne, ale po wypadku jestem bardziej aktywna – mówi. – Kolejnym wyzwaniem był kurs nurkowania. Stowarzyszenie To ma sens organizuje w Warszawie bezpłatne kursy dla osób z niepełnosprawnością. Najpierw były zajęcia na basenie, gdzie zaliczaliśmy różne ćwiczenia, potem była część teoretyczna. Na końcu wycieczka do Egiptu, gdzie to wszystko, co ćwiczyliśmy na basenie, zdawaliśmy na otwartych wodach. Oczywiście nie wszystko szło jak z płatka. Na początku instruktor trzymał mnie w poziomie, a potem już sama potrafiłam pływać. Nurkowałam aż do 18 metrów, nawet w nocy z latarkami. Pod wodą poczułam się niesamowicie szczęśliwa i wolna.
Rodzina przede wszystkim
Wkrótce miało się ziścić kolejne marzenie. Julia chciała założyć rodzinę. Wiedziała, że poślubi Karola, swoją nastoletnią miłość. Zawsze był z nią, w trudnych chwilach stał przy niej i we wszystkim ją wspierał. Podczas ślubnej ceremonii hitem był ich pierwszy taniec. W mediach społecznościowych obejrzano go ponad 1,5 mln razy.
Dziś Julia jest też mamą Stasia. – Byłam tak szczęśliwa, że wszystko się udało, że urodził się zdrowy – wspomina wzruszona. – Nie bałam się wziąć go na ręce, choć przez pierwsze dni większość zabiegów pielęgnacyjnych wykonywał mąż. Jednak po trzech miesiącach Karol wrócił do pracy, a ja byłam tak dobrze przygotowana, że samodzielna opieka nad Stasiem nie sprawiała mi żadnych problemów.
Na co dzień Julia jest niezwykle samodzielna, nie potrzebuje pomocy w niczym. Robi zakupy, gotuje, piecze, sprząta, jeździ przystosowanym samochodem. Więcej czasu musiało jedynie upłynąć, by odważyła się wyjść z synkiem na spacer bez towarzystwa męża. – Musiałam się przełamać psychicznie, ale coraz częściej wychodzimy już sami – mówi. – Trochę czasu z tym schodzi: muszę wziąć synka na kolana, ubrać go odpowiednio, potem siebie, przypiąć go specjalnym pasem do mojego wózka. Nie mogę go niestety zabrać na razie na spacer w jego wózku. Trudno mi go przełożyć z kolan do wózka i zapiąć. Myślę jednak, że gdy Staś będzie już dobrze chodził, zacznie mi trochę pomagać – uśmiecha się Julia. – Wtedy jedną ręką będę napędzać swój wózek, a drugą pchać wózek ze Stasiem.
Ciągle w drodze
Julia lubi być w ruchu. Trochę jeździła hand bike’iem, którym podróżuje się na leżąco, ale nie było to dla niej wygodne. Woli przystawkę elektryczną do wózka, która wygląda jak hulajnoga elektryczna – może przemieszczać się nią z prędkością nawet 30 km/godz., co ma znaczenie podczas wyjazdów. Bo oboje z Karolem zawsze lubili podróżować, a teraz robią to z synkiem. – Kocham morze o każdej porze roku – mówi. – Kilka razy byliśmy w USA, gdzie mam rodzinę. Pierwsze urodziny synka świętowaliśmy w New Jersey. Zwiedziliśmy też Nowy Jork, Meksyk. Teraz marzę o wycieczce do Tajlandii.
Julii oczywiście zdarzają się gorsze dni, ale gdy widzi uśmiech Stasia, natychmiast zapomina o smutkach. – Po wypadku zaczęłam doceniać to, co mam – udany związek, bliskie relacje z przyjaciółmi – mówi. – Stałam się dojrzalsza, bardziej otwarta. Staram się nie tracić czasu, wciąż zdobywać nowe umiejętności. Podczas pandemii zapisałam się na kurs haftowania i na hiszpański, żeby jakoś wykorzystać czas spędzany w domu.
Pytana, skąd ma w sobie tyle optymizmu, odpowiada: – Nie ma co marnować życia na nieustanne oglądanie się za siebie, na narzekanie. Jeśli nie mogę zmienić tego, co się stało, trzeba to zaakceptować. Jasne, że tęsknię za mamą, ale ona też nie chciałaby, bym całe życie przeżyła w rozpaczy. Postanowiłam więc, że będę żyć tak, jak zawsze chciałam. I tak właśnie jest.