Motyla noga! Nie mamy pojęcia, jak ważne jest umiejętne bluzganie. Pewnie, że wiele osób taki sposób wyrażania się razi. Jednak nie da się nie zauważyć, że przeklinanie coraz mocniej opanowuje język. Stało się ważnym elementem ruchów wolnościowych, jak np. hasła podczas Czarnego Protestu polskich kobiet czy okrzyki ukraińskich żołnierzy walczących z rosyjskim najeźdźcą. Oczywiście, używanie wulgaryzmów może zubażać język, kiedy wdzierają się do słownika, zastępując interpunkcję czy przymiotniki. A jednak, jak wynika z ustaleń Emmy Byrne, autorki książki Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania, wiele badań potwierdza, że przekleństwa pełnią ważną i różnorodną rolę w naszym życiu. Może pora, by przestały stanowić temat tabu?
Spis treści
Dlaczego przekleństwa postrzegane są jako coś złego?
Emma Byrne twierdzi, że o tym, dlaczego przekleństwa są uznawane za temat tabu, decyduje ich historyczny początek. Prawdopodobnie ludzkość zaczęła ich używać, kiedy tylko wykształciła mowę. Wówczas „przekleństwa, bluźnierstwa i klątwy uznawano za szczególny typ magii. Moc tkwiąca w bluźnierstwie, przyrzeczeniu lub klątwie miała zapobiegać katastrofom albo nawet całkiem dosłownie zmieniać świat” – pisze. Oczywiście, dziś już nie wierzymy, że przeklinanie może odmienić naszą rzeczywistość, jednak nadal jesteśmy pod wpływem magii wulgarnych słów.
W różnych językach występuje inny repertuar przekleństw, co wynika z różnic kulturowych. Zwykle wpisują się w kilka kategorii: natury religijnej, seksualnej, skatologicznej oraz rzadziej – rasowej. Jednak to, co przez dany naród może być uznane za obraźliwe, bywa bardzo różne. Niemcy karzą mandatem za nazwanie kogoś tępą krową czy starą świnią. Natomiast u Holendrów wyzwiska bazują na określeniach związanych z chorobami, np. można komuś życzyć, by zachorował na raka – co jest niezwykle obraźliwe. Japończycy zaś uważają za urocze nazwanie kogoś lub czegoś kupką (to oni stworzyli charakterystyczną ikonę „poo”), natomiast śmiertelnie obrażają się na porównanie ze zwierzęciem.
Jakie są zalety przeklinania?
Wulgaryzmy to właściwie fizjologiczne zjawisko. Ściśle wiążą się z pracą naszego mózgu. Odpowiadają za nie obie półkule mózgu oraz ciało migdałowate – najbardziej pierwotna część mózgu (skoro ją nadal mamy – musi być bardzo ważna), która generuje silne emocje. Odkryto, że osoby, które w związku z uszkodzeniem jednej z półkul mózgu utraciły zdolność mowy (afazja), zachowały zdolność wypowiadania przekleństw. To prawdopodobnie świadczy o tym, że bluzgi odgrywają niezwykle znaczącą rolę w naszej komunikacji jako groźby, wzmacniacze znaczenia, ostrzeżenia czy żarty.
Skoro ich wypowiadanie jest możliwe także przy uszkodzeniu mózgu, można przypuszczać, że proces ten wynika z licznych powiązań w umyśle. Szczególnie tych, które są odpowiedzialne za powstawanie uczuć. U pacjentów z uszkodzoną prawą półkulą mózgową – emocjonalnie zdystansowanych i perfekcyjnie dosłownych, nierozumiejących żartów oraz metafor – właściwie zanika zdolność i ochota do przeklinania. Przestajemy przeklinać, kiedy tracimy umiejętność przewidywania i rozumienia cudzych emocji. Zatem, by móc przeklinać, trzeba być rozwiniętym społecznie!
Kiedy najczęściej przeklinamy?
„Rzucanie mięsem” ma duży wpływ na nasze relacje z innymi. Spełnia wiele społecznych celów: wyraża agresję, chęć obrażenia kogoś, ale też pomaga budować więzi społeczne, sprzyja stosowaniu humoru i opowiadaniu historii. Wulgaryzmy bywają pomocne w okazywaniu zaufania i dominowaniu nad innymi. Jak zauważa Emma Byrne, jest to szczególnie przydatne w… miejscu pracy.
Techniki te nieświadomie wykorzystujemy np. podczas szydzenia z innych współpracowników – niekoniecznie korzystając z wulgaryzmów, choć ocierając się o granicę dobrego smaku. Wbrew pozorom takie gry słowne pomagają budować ducha zespołu. Jednak, jak podkreśla autorka, udaje się to tylko wśród tych osób, które znamy, lubimy, akceptujemy w miejscu pracy. Szyderstwa pozwalają rozpoznać, czy nasza relacja jest prawidłowa, czy wiemy, jakie granice w kontaktach można przekraczać.
Jeśli więc w nowej pracy zaczynamy być obiektem niewybrednych żartów kolegów – prawdopodobnie zostaliśmy zaakceptowani. Emmie Byrne bliska jest teoria Sigmunda Freuda: „Żartujemy, by chronić samych siebie. Możemy w ten sposób powiedzieć to, co niewypowiedziane”. W książce jest też przytoczona historia świetnej menadżerki, która stosowała przekleństwa na spotkaniach zespołu, dzięki czemu skutecznie motywowała pracowników do osiągania lepszych wyników. Jednak nigdy nie robiła tego na spotkaniach indywidualnych z podwładnymi, by nie było to odbierane zbyt osobiście.
Ciekawe: Przekleństwa w miejscu pracy są ważne w asymilacji imigrantów. Używanie ich w nowym języku przyspiesza integrację z zespołem. Przekleństwa są bowiem pozytywnie wiązane ze szczerością.
Bluzgi mogą świadczyć o inteligencji… szympansów
Brakuje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jak rozwinęły się w mowie przekleństwa. Naukowcy badają więc bliską, podobną nam społeczność – szympansy. Latami były uczone języka migowego. Nie tylko udało im się go opanować, lecz także zdołały przekazać tę umiejętność swoim dzieciom oraz – co najciekawsze – spontanicznie nauczyły się przekleństw! Używały do tego słowa „brudne”, co oznaczało odchody. Takim określeniem nazywały opiekuna bądź pobratymca, kiedy je zdenerwowali. To zasugerowało badaczom zależność: zatargi i konflikty w społeczeństwie przyczyniają się do powstawania przekleństw (u ludzi i u szympansów). Kiedy tylko zwierzęta te posiądą dar języka, zaczynają wymyślać przekleństwa.
Jednak ta zależność wymaga jeszcze jednego elementu, świadczącego o wysokim rozwoju – rozumienia idei tabu oraz odczuwania empatii. Aby przeklinać, niezależnie od tego, jakim gatunkiem jesteś, musisz rozumieć psychologię odbiorcy, założyć, jak zareaguje. Zatem musisz mieć wyższe uczucia – bez emocji przeklinanie nie byłoby możliwe. Umiejętność przeklinania dowodzi zatem wielkiej inteligencji szympansów.
Pradzieje przekleństw
Przekleństwa są jednocześnie prymitywne i wyrafinowane. Język wykształcił się, by naczelne mogły się porozumiewać – ostrzegać o zbliżającym się niebezpieczeństwie. To pomogło przetrwać gatunkowi. Jednocześnie liczyła się szybkość i wymowa komunikatu, więc powstały przekleństwa będące potężnym skrótem, naładowanym uczuciowo językiem pozwalającym na błyskawiczny przekaz skomplikowanych emocji, typu: „Uciekaj!” lub „Nie rusz, to moje!”. Co ciekawe, biegłość w przeklinaniu wiąże się z ogólną biegłością w mowie. Ludzie z największym zasobem słów mają też największy zasób wulgaryzmów.
Przeklinanie podnosi próg bólu
Autorka książki analizuje wyniki licznych badań, podczas których sprawdzano, jak przeklinanie wpływa na stopień odczuwania bólu. W jednym z testów kazano ochotnikom trzymać ręce w lodowato zimnej wodzie – do granic wytrzymałości. Ci, którym pozwolono przy tym przeklinać, wytrzymywali o połowę dłużej od tych, którzy mogli artykułować tylko nienacechowane słowa, typu „stół”. Podczas eksperymentu stwierdzono, że u przeklinającej części badanych przyspieszało tętno. Co to oznacza? Wzrost tętna fizjologicznie świadczy o pojawieniu się emocji. Naukowcy przypuszczają, że przeklinanie wpływa na te uczucia, które intensyfikują ból – prawdopodobnie na agresję i strach, łagodząc je. A jak wynika np. z doświadczeń kobiet rodzących, strach zwiększa ból, więc warto go eliminować.
Jest jednak haczyk. Otóż przekleństwa działają przeciwbólowo najmocniej u tych osób, które na co dzień nie stosują wulgaryzmów lub je ograniczają. W przypadku cierpienia powinny jednak sobie pozwolić na to, bo – jak pokazał eksperyment – im bardziej wulgarne słowo, tym skuteczniejsze jego działanie przeciwbólowe.
Przekleństwa a płeć
Emma Byrne przytacza badania, z których wynika jednak, że przywilej rzucania mięsem w celu zmniejszenia odczuwania bólu nadal podlega podwójnym standardom. Zbadano, że chore na raka kobiety używające przekleństw dla złagodzenia cierpienia częściej traciły przyjaciół oraz ich wsparcie, podczas gdy przeklinanie cierpiących mężczyzn było społecznie akceptowane.
Kiedy kobiety bluzgają, są bardziej potępiane niż mężczyźni. Spodziewamy się od nich większej uprzejmości. Jak zaznacza autorka, ma to swoje źródło w tym, że język kulturowo około XVIII wieku podzielił się na dwie płci: męska poszła w stronę władzy, a kobieca ku czystości. W efekcie panie zaczęły używać metafor w stylu: „Idę przypudrować nosek”przed wyjściem do toalety. Częściej też tonują swoje prośby warunkami, które pomagają im się bezpiecznie wycofać. Zamiast powiedzieć: „Ale tu zimno, zamknijmy okna!”, mówią: „Czy byłoby w porządku, gdybym?…”.
Bluzgi stały się częścią męskiego słownictwa. Poszły więc za nimi tematy tabu, jak np. seks czy inne funkcje biologiczne, uważane – o ironio – za nieodpowiednie dla kobiet. Monopol na przeklinanie utorował więc drogę do swobodniejszego sposobu okazywania znacznie szerszych emocji mężczyznom.
Jak więc przeklinają kobiety?
Oczywiście, dziś kobiety używają przekleństw coraz swobodniej, jednak ryzykują. Okazuje się, że przeklinający mężczyzna uchodzi za zabawnego, silnego. Kobieta zaś bywa uznawana za zaburzoną lub niewiarygodną. Panie mogą jednak umiejętnie wykorzystać bluzgi – na przykład do zyskania akceptacji wśród mężczyzn, szczególnie w miejscu pracy. Co ciekawe, pod nieobecność mężczyzn kobiety przeklinają swobodniej, jakby czuły mniejszą presję. Liczy się też kontekst: kobiety klną w wyrazie zaufania – na zasadzie: jeśli umiesz się przy kimś odprężyć na tyle, by bluzgać, to znaczy, że mu ufasz.
Źródła:
- Byrne, E. (2018). Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania.Warszawa: Grupa Wydawnicza Foksal.
- Strona internetowa Autorki: https://emmabyrne.net/journalism-and-other-copy/sigfy/
- Stapleton, K., Beers Fägersten, K., Stephens, R., Loveday, C. (2022). The power of swearing: What we know and what we don’t. Lingua, 277, 103406.https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S002438412200170X?via%3Dihub